Pracownicy z Polski w Niemczech jak niewolnicy. Oskarżeni stanęli przed sądem
Przed sądem w Stuttgarcie w Niemczech ruszył proces pary, która zmuszała do pracowników sezonowych z Polski do niewolniczej pracy.
Handel ludźmi albo przymuszanie do pracy w celu zarobkowym – to główny zarzut z aktu oskarżenia wobec rolnika z wioski Daetzingen (powiat Boeblingen) niedaleko Stuttgartu oraz jego byłej żony, którzy stanęli przed sądem krajowym w Stuttgarcie. W latach 2008-2011 mieli oni zmuszać pracowników sezonowych z Polski do ciężkiej pracy w gospodarstwie w uwłaczających warunkach i za głodowe stawki. Sprawę, którą po wielu odroczeniach zajmuje się teraz sąd krajowy w Stuttgarcie, opisuje w środę gazeta "Schwaebisches Tagblatt".
Według gazety parze, która zachowuje milczenie na temat stawianych jej zarzutów, grozi do dziesięciu lat więzienia. W kręgach prawniczych proces uchodzi za wyjątkowy. "Takie przypadki rzadko trafiają przed sąd" – przyznaje rzecznik sądu krajowego Christoph Buchert. Wyjaśnia, że najczęściej brakuje świadków, którzy chcą zeznawać.
Praca przed 20 godzin na dobę
Z opisywanych przez gazetę akt sprawy wynika, że od 2008 roku w gospodarstwie rolnym należącym do oskarżonych pracowało i mieszkało w różnych okresach od 11 do 15 osób z Polski, które najczęściej były w trudnym położeniu i szukały w Niemczech lepszego życia. Werbować miał ich "brygadzista" z Polski, obiecując dobre zarobki. Po przybyciu do Daetzingen musieli pracować do 20 godzin dziennie, na polu, przy obieraniu ziemniaków albo w kuchni.
Raz w tygodniu otrzymywali kieszonkowe w wysokości 25 euro. Stawki godzinowe wynosiły od 1,75 do 3,75 euro, ale pieniądze miały być wypłacane dopiero po zakończeniu sezonu, co jednak zazwyczaj nie miało miejsca. Polacy protestowali, ale opuszczenie gospodarstwa nie wchodziło w grę, bo mieli nadzieję na zapłatę, relacjonuje gazeta. Porządku wśród zatrudnionych pilnować miał brygadzista, nazywany "dentystą". Kiedyś miał złamać szczękę pracownikowi w kuchni, bo jedzenie było zepsute. Pracownicy, którzy chorowali albo byli zmęczeni, byli bici. W ten sposób zapobiegano też próbom ucieczki – pisze gazeta.
Wśród szczurów i szczątków zwierzęcych
Warunki higieniczne zarówno w domu rolników, jak i w kwaterach pracowników były katastrofalne. Pracownicy przebywali w rozpadającym się budynku, z wybitymi oknami i piętrzącymi się śmieciami. "Mieli obierać ziemniaki wśród szczurów i zwierzęcych szczątków. Później produkty z ziemniaków trafiały do stołówek w regionie Stuttgartu. Wśród odbiorców były żłobki, szpital w Stuttgarcie i znane firmy" – pisze "Schwaebisches Tagesblatt".
Według gazety mieszkańcy dwutysięcznego Daetzingen nie wiedzieli dokładnie, co dzieje się w gospodarstwie. Wielu nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem z obawy przed zemstą. Oskarżeni nie pojawiają się w wiosce. Mężczyzna po kilku udarach jest na wózku inwalidzkim i ma trudności z mówieniem. "Przed sądem sprawia wrażenie człowieka bez poczucia niesprawiedliwości" – ocenia gazeta, cytując jedną z wypowiedzi oskarżonego: "Dopóki nie zostanie się skazanym, jest się niewinnym". 55-latek ubolewa nad swoim losem, skarżąc się, że jego wieloletnia ciężka praca poszła na marne. Jak relacjonuje gazeta, mężczyzna był już wielokrotnie karany: za uchylanie się od płacenia podatków, uszkodzenie ciała, zatrudnianie pracowników na czarno czy znęcanie się nad zwierzętami. Również obecny akt oskarżenia obejmuje więcej, niż jeden zarzut.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl