Pożar escape roomu, w którym zginęły nastolatki. Ruszył proces
Oskarżony Miłosz S., właściciel escape roomu w Koszalinie - w pożarze którego w styczniu 2019 roku zginęło pięć nastolatek - nie przyznał się do winy. Przed Sądem Okręgowym odczytał swoje oświadczenie. W trakcie rozprawy miał też dwukrotnie zemdleć.
14.12.2021 | aktual.: 14.12.2021 14:34
We wtorek przed Sądek Okręgowym w Koszalinie ruszył proces w związku z pożarem, do którego doszło 4 stycznia w koszalińskim escape roomie "To Nie Pokój". W wyniku tragedii śmierć poniosło pięć 15-letnich dziewczynek. Wśród czworga oskarżonych, którzy zasiedli dziś na sali rozpraw, jest Miłosz S. - organizator przybytku.
Oskarżonym prokuratura zarzuca umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i o nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu 15-latek.
Koszalin. Ruszył proces ws. śmierci nastolatek w pożarze escape roomu
Właściciel escape roomu nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Mężczyzna odczytał też swoje oświadczenie, które liczyło 31 stron. W pewnym momencie sąd musiał zarządzić kilka minut przerwy w rozprawie ze względu na niedyspozycję oskarżonego.
Pożar escape roomu. Miłosz S. mdlał podczas rozprawy. "Siedział zwinięty w kłębek na podłodze"
Miłosz S. źle się poczuł i za zgodą sądu na chwilę wyszedł z sali rozpraw. - Nasz klient dwukrotnie zemdlał, w momencie gdy wychodziliśmy, siedział zwinięty w kłębek na podłodze, nie można z nim było nawiązać kontaktu - powiedział sądowi adwokat oskarżonego, Wiesław Breliński. Miłosz S. po kilku minutach powrócił jednak do odczytywania oświadczenia.
Na samym początku oskarżony zaznaczył, że dotychczas nie składał żadnych wyjaśnień. Dodał również, że po odczytaniu oświadczenia nie zamierza odpowiadać na pytania stron. - Okoliczności, co do których chciałbym się wypowiedzieć, są w oświadczeniu i są kompletne - stwierdził Miłosz S.
Jak mówił, sam pomysł założenia escape roomu wpadł do mu do głowy już kilka lat temu - w 2014 roku zbierał już informacje na ten temat w sieci. - Byłem nią zachwycony, bo lubię zagadki logiczne. To nie była dla mnie tylko praca, ale przede wszystkim pasja. Dawanie ludziom czegoś, czego nie można kupić w sklepie, uśmiechu, radości, poczucia bycia zwycięzcą - dodawał.
W 2015 roku po raz pierwszy udał się do escape roomu jako gracz, później korzystał z pokoi zagadek około 200 razy w Polsce i za granicą. Robił to - jak zaznaczał - również po to, by czerpać inspirację do stworzenia własnych scenariuszy zagadek. W 2015 r. zaczął pracować w firmie "Zamknięci w pokoju", w branży. Później założył w Poznaniu swoją działalność gospodarczą o nazwie "Klucz do rozrywki", która zajmowała się obsługą escape roomów i tworzeniem scenariuszy zagadek. Wcześniej odbył szkolenie organizowane przez Powiatowy Urząd pracy w Poznaniu.
"Nikt z urzędników ani innych organów nie przyjechał skontrolować działalności"
Jak podkreślał, jego przybytek "To Nie Pokój" wizytowali urzędnicy i mieli nie dopatrzeć się żadnych nieprawidłowości. Z jego usług zadowolenie mieli wyrażać także liczni klienci.
- Tworząc scenariusze gier, zawsze starałem się przewidzieć, co przyjdzie do głowy graczowi i jakich elementów będzie chciał użyć do rozwiązania zagadki. Często rezygnowałem z niektórych ze względów bezpieczeństwa gr" - kontynuował Miłosz S., przy czym dodał, że urzędy nie kontrolowały i nie narzucały wymagań dotyczących prowadzenia takiej działalności.
Zaznaczył, że zanim otworzył escape room "To Nie Pokój" w Koszalinie, miał już w branży doświadczenie i częsty kontakt z innymi właścicielami pokojów zagadek. Uczestniczył w konferencjach, zlotach, wyszukiwał informacji o zagadkach, być na bieżąco z nowinkami, które można by wprowadzać do scenariuszy.
- W escape roomie "To Nie Pokój" nie było jakiś nadzwyczajnych rozwiązań, niespotykanych w innych tego typu obiektach. W przeciwieństwie do innych pokoi, prowadzonych przez inne podmioty, nie było wprowadzonych zamków elektrycznych (takich, które wymagały kodu do wejścia i wyjścia - red.). U mnie był to brak klamki - oznajmił. Zaznaczył również, że właścicielka lokalu, w którym powstał "To Nie Pokój", miała zgłosić do urzędu umowę najmu i to, że obiekt wykorzystywany będzie jako usługowy.
- W chwili rejestracji działalności (…) nie zarzucono mi pominięcia jakichkolwiek przepisów odnoszących się do tego typu działalności gospodarczej. Nie były wymagane żadne specjalistyczne zaświadczenia ze szkoleń, kursów, uprawnień. Firmy o takim profilu mógł utworzyć każdy i wszędzie. Działalność była jawna i transparentna. Została zgłoszona i zarejestrowana w urzędzie z adresem i usługą, jaka będzie wykonywana w tym miejscu. Nikt z urzędników, ani innych organów władzy nie przyjechał skontrolować lokalizacji czy samej działalności. Nie miałem informacji o jakichkolwiek zastrzeżeniach - powiedział oskarżony.
Oskarżony Miłosz S. o pożarze swojego escape roomu. "Był stały monitoring wizyjny"
Zaznaczył, że w pokojach "Mrok" (w nim rozwiązywały zagadkę pokrzywdzone - red.) i "Warsztat" zamontowane były drzwi płycionowe. W jego ocenie nie wymagały dużej siły, by je wyważyć. Dodał, że w lokalu były instrukcje przeciwpożarowe, w pomieszczeniu monitorującym zamontował gaśnice. - Był stały monitoring wizyjny. Kupiłem dwie apteczki. Zleciłem Radosławowi D. kupno i instalację czujek czadu. Kupiłem urządzenia grzewcze, elektryczne i zleciłem właścicielce lokalu zlikwidowanie pieca typu koza. W żadnym z okiem lokalu nie montowałem krat. Nie wiem, kto i w jakim celu je zamontował, ja nie miałem takiej potrzeby. Nie przechowywaliśmy żadnych wartościowych przedmiotów, które mogłyby zainteresować złodzieja. Kraty były już zamontowane i właścicielka nie zgodziła się na ich demontaż, by nie odpowiadać w razie włamania - bronił się Miłosz S.
Źródło: Inga Domurat/ PAP
Przeczytaj także: