Powstanie warszawskie nie zatrzymało Armii Czerwonej
Jednym z najsilniejszych mitów współczesnych, dotyczących powstania warszawskiego, jest ten o zatrzymanej przez Stalina nad Wisłą Armii Czerwonej. W wymiarze operacyjnym i strategicznym powstanie nie powstrzymało wojsk ZSRR w marszu na zachód nawet na jeden dzień. Stalin kontynuował ofensywę na całym froncie, wyłączając z niego Warszawę.
12.08.2014 12:25
"Czekamy ciebie czerwona zarazo, byś nas wybawiła od czarnej śmierci" - napisał w tragicznych, sierpniowych dniach powstania Józef Szczepański "Ziutek", żołnierz Batalionu "Parasol", znany głównie jako autor piosenki "Pałacyk Michla". Daremne było jednak to oczekiwanie. Armia Czerwona nie tylko nie zamierzała pomóc okrążonym w ginącym mieście powstańcom, ale też z premedytacją czekała, aż zostaną wybici przez Niemców. Znajdujące się na tyłach frontu, po radzieckiej stronie, oddziały NKWD, jeszcze w lipcu otrzymały rozkaz likwidacji wszystkich oddziałów Armii Krajowej, także tych chcących teraz spieszyć na pomoc Warszawie. Józef Stalin, który za namową brytyjskiego premiera Winstona Churchilla przyjął w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku w Moskwie premiera rządu RP Stanisława Mikołajczyka, wkrótce po jego wyjeździe otwarcie zadeklarował, że ZSRR i Armia Czerwona "odcinają się od awantury warszawskiej".
Nie było kluczenia ani udawania - Stalin wprost ogłosił, że AK jest organizacją wrogą i nie będzie jej pomagał ani bezpośrednio, ani pośrednio, na przykład udzielając zgody na loty samolotów z Zachodu z zaopatrzeniem. Rzucono hasło: "skoro faszyści biją się między sobą, po co im przeszkadzać?". Tymczasem wobec tego, co w mieście wyrabiały niemieckie jednostki pacyfikacyjne, bierność Stalina skazywała na zagładę nie tylko wrogie mu politycznie oddziały AK, lecz także niemal całą ludność milionowego miasta.
Stalin nie chciał pomóc powstaniu w Warszawie. Ten znany fakt we współczesnej dyskusji na temat roli ZSRR w klęsce polskiej insurekcji całkowicie jednak przyćmił pytanie, czy pomóc mógł. W czasach PRL-u historycy twierdzili, że ta pomoc - niezależnie od poglądów i woli dyktatora z Kremla - nadejść nie mogła, bo wykluczała ją sytuacja na froncie. Po 1989 roku wahadło odchyliło się w drugą stronę. Stopniowo rodziło się - poprzez wyrażane opinie - nie tylko przeświadczenie o realności takiej pomocy, lecz wręcz skrajne przekonanie, że gdyby nie powstanie, Armia Czerwona latem 1944 roku oprócz tego, że przekroczyłaby Wisłę, doszłaby nawet do Berlina.
Wspólną cechą tych dyskusji, prowadzonych zarówno przed zmianami ustrojowymi, jak i po nich, był brak argumentacji opartej na faktach, zastąpionej ideologią. Czytelnik poszukujący obiektywnych informacji miał trudne zadanie, dlatego że na przykład ci sami historycy wojskowości, w zależności od tego, czy ich książki wydano w latach osiemdziesiątych, czy dziewięćdziesiątych XX wieku, wyrażali na jeden temat sprzeczne opinie. Taka sytuacja trwa do dziś i w większości współczesnych opracowań poświęconych zewnętrznym okolicznościom powstania próżno szukać wyważonych tez i merytorycznego przekazu faktów. Doszło do paradoksu - o powstaniu pisze się i mówi dużo, ale rzeczowa podbudowa jest bardzo słaba, zwłaszcza gdy w grę wchodzi kwestia Armii Czerwonej, ZSRR i radzieckiego dyktatora.
Najczęściej Stalin urasta do roli demiurga, który już przed wybuchem insurekcji przewidział jej dramatyczny koniec, a być może przez swych agentów był nawet jej inspiratorem i w ten sposób zniszczył AK rękami Niemców. Jednocześnie, nawet jeśli odrzuca się aż tak skrajne przekonania, to i tak odium, jakie spada na Stalina w związku z nieudzieleniem powstaniu pomocy, pozwala racjonalizować decyzje polskich dowódców o jego wywołaniu. W tym kontekście to właśnie brak wsparcia ze strony Armii Czerwonej staje się nagle główną przyczyną polskiej klęski. Jest więc ona wynikiem domniemanej zdrady i osamotnienia, a nie konsekwencją własnych, nieprzemyślanych wyborów czy myślenia życzeniowego.
Badania źródłowe
Polskich historyków, którzy zgromadzone dziś w archiwum rosyjskiego ministerstwa obrony w Podolsku akta Armii Czerwonej wertowali w kontekście powstania warszawskiego, policzyć można na palcach obu rąk. Przez lata główny wysiłek naszych placówek badawczych wysyłających naukowców do Rosji był skierowany na zajmowanie się sprawą katyńską. Na badania tragicznego roku 1944 zabrakło już sił lub pomysłu. Nie może więc dziwić fakt stopniowego umacniania się w odbiorze społecznym stereotypów. W dyskusji o roli w tamtych wydarzeniach Armii Czerwonej niechętnie przywołuje się informacje, że w czasie trwania powstania 1 Front Białoruski marsz. Konstantego Rokossowskiego, którego armie doszły do Wisły i Narwi, stracił w ciągu dwóch miesięcy 200 tys. żołnierzy - w tej liczbie byli zabici, ranni, zaginieni i chorzy. Uzupełnienia sięgnęły 130 tys. ludzi, co dla grupy armii liczącej ponad 900 tys. żołnierzy nie oznaczało ostatecznie jakiegoś straszliwego ubytku, ale jest dowodem niezwykle zaciętych walk.
Armia Czerwona - co słusznie i zgodnie z faktami podkreślali historycy komunistyczni - nie stała z bronią u nogi nad Wisłą, lecz wyprowadzała przez cały okres powstania zacięte ataki - na Wyszków, Radom, Łomżę, Pułtusk. Niektóre z tych miast zdobyła po tygodniach morderczych walk. Historycy przemilczali kiedyś to, że Rokossowski atakował przez cały sierpień wszędzie, tylko nie Warszawę. Innymi słowy Stalin nie zatrzymał ofensywy Armii Czerwonej z powodu powstania. On nakazał wyłączyć z pasa natarcia jedynie stolicę - i czekać, aż Niemcy zniszczą AK. Ta decyzja radzieckiego dyktatora w praktyce oznaczała zamienienie Warszawy w arenę długich i morderczych walk, bo Wehrmacht nie wysłał do tłumienia insurekcji ani jednej swej dywizji. Zamiast tego skierowano na miasto oddziały policyjne i kolaboranckie o niskiej wartości bojowej, które tygodniami musiały łamać heroiczny, ocierający się o fanatyzm, opór polskich powstańców. Dowódca wojsk pacyfikacyjnych Erich von dem Bach cały czas prosił o przysłanie do Warszawy
choć jednej liniowej dywizji, by wreszcie skończyć z bohaterskimi obrońcami, ale stale mu odmawiano. Wszystkie regularne związki taktyczne brały bowiem udział w walkach z Armią Czerwoną. Gdy wreszcie 10 września 1944 roku Stalin, pod naciskiem brytyjskim, zezwolił na szturm i Armia Czerwona zajęła Pragę, Wehrmacht wprowadził do lewobrzeżnego miasta swe dywizje pancerne i w dwa tygodnie zdusił powstanie - wówczas już wspomagane radzieckim zaopatrzeniem (wbrew pozorom to właśnie broń i amunicja z tych zrzutów stanowiły pod koniec walk większość uzbrojenia powstańców) oraz artylerią zza Wisły.
Niejednoznaczna ocena
Czy Armia Czerwona mogła zatem pomóc powstaniu, gdyby istniała taka wola w Moskwie? Odpowiedź na to pytanie jest niezmiernie trudna i niejednoznaczna. Pierwsze natarcie wojsk radzieckich na Pragę - to z przełomu lipca i sierpnia 1944 roku - Niemcy zdecydowanie odparli. Potem przez cały miesiąc następnego nie było. Na froncie na warszawskich przedmieściach zapanowała cisza.
Gdyby udzielono zgody na lądowanie alianckich samolotów z zaopatrzeniem i wysłano nad miasto własne myśliwce, stanowiłoby to znaczne wsparcie dla powstańców, militarnie jednak nie zmieniłoby końcowego efektu walki. Gdyby zaś w połowie sierpnia, po koniecznym przegrupowaniu, Armia Czerwona uderzyła na Pragę, a nawet sforsowała Wisłę koło Góry Kalwarii i Wilanowa, a następnie ruszyła na Warszawę od wschodu i południa, wynik bitwy wciąż pozostawałby otwarty. Warto pamiętać, że Rokossowski bardzo chciał w sierpniu zdobyć Radom. Niemcy nie pozwolili mu jednak na to, eliminując 25 tys. radzieckich żołnierzy na przyczółku warecko-magnuszewskim. Warszawy broniliby równie zajadle, z innych frontów kierując alarmowo kolejne dywizje. Być może zostaliby wyparci z miasta, ale koszt zwycięstwa byłby duży. Nawet najlepsza wola Stalina nie uchroniłaby bowiem warszawiaków od rzezi mieszkańców Woli i mordów na Ochocie z początków powstania, w których zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Uniknąć można było natomiast
późniejszych masowych ofiar - zwłaszcza piekła Starego Miasta.
Często w kalkulacjach nie uwzględnia się tego, że chęć Stalina zajęcia Warszawy, oznaczająca wzmożoną aktywność Armii Czerwonej na przedmieściach miasta, musiała wywołać równie zdecydowaną postawę Hitlera - obrony nowymi środkami. W rzeczywistości nazistowski dyktator nie musiał ich użyć. Wprawdzie w styczniu 1945 roku Rosjanie przełamali front na Wiśle w ciągu kilku dni, a Niemcy nie bronili ruin polskiej stolicy. Wówczas jednak sytuacja była inna niż latem 1944 roku. Armia Czerwona zaatakowała po długich przygotowaniach dużo większymi siłami. Wehrmacht był z kolei znacznie słabszy na tym odcinku niż kilka miesięcy wcześniej.
Smutna konkluzja jest taka, że powstanie warszawskie trwało aż 63 dni głównie z powodu decyzji Stalina. Najpierw, w sierpniu, wstrzymał ataki Armii Czerwonej na Warszawę, ale kazał kontynuować ofensywę wszędzie indziej. W efekcie Niemcy musieli zaangażować do walk z Rosjanami wszystkie wartościowe siły, pacyfikację zbuntowanego miasta pozostawiając oddziałom najgorszego autoramentu. Zbyt słabym, aby szybko zdusić heroiczny opór powstańców. Potem, gdy dowództwo AK chciało skapitulować, Stalin zaatakował Warszawę, dając fałszywą nadzieję na ostatecznie zwycięski wynik bitwy. Przyniosło to kilka tygodni dalszych, niepotrzebnych cierpień. W wymiarze operacyjnym i strategicznym powstanie nie powstrzymało Armii Czerwonej w marszu na zachód nawet na jeden dzień. Ofensywę Stalina latem 1944 roku na Wiśle zatrzymał bowiem Wehrmacht. Nie na długo. Te kilka miesięcy stało się jednak czasem tragicznym w najnowszej polskiej historii.
Norbert Bączyk, Polska Zbrojna