Powódź 2024. "Nie mam nic, w tym pojęcia, co teraz zrobić"
- Krzyknąłem tylko do żony: "Renata, uciekamy!". Nawet nie wiem, kiedy woda nadeszła - mówi Dawid, jeden z powodzian z Kłodzka. Jak dziesiątki innych znalazł schronienie w ośrodku tymczasowym zorganizowanym na pływalni. Powódź zbiera już śmiertelne żniwo i powoduje wiele pojedynczych rodzinnych tragedii.
- Noc była taka dziwnie cicha. W 1997 roku to był hałas. Jak samochody porywała woda, to one się tłukły po kamienicach. Teraz było cichutko. Po prostu padał deszcz i przybywało wody - mówi jedna z mieszkanek Kłodzka. Rozmawiamy z nią podczas ewakuacji mieszkańców z ulicy Wandy i okolic. To już kolejni ludzie, którzy nie mają wyboru i muszą uciekać z domów.
W niedzielę około godziny 14 pod wodą były już całe ulice Kościuszki, Daszyńskiego i pobliskie. Choć jeszcze przed południem było tam sucho.
- Nie było jeszcze 12, gdy przyszliśmy zobaczyć z żoną, czy w mieszkaniu wszystko dobrze. Było światło, sucho... wszystko było w porządku. Nie minęła chwila i zobaczyliśmy, jak idzie fala. Najpierw zamarłem, potem tylko krzyknąłem do żony: "Renata, uciekamy!" - relacjonuje w rozmowie z Wirtualną Polską Dawid Obrocki, jeden z mieszkańców Kłodzka.
Rozmawiamy dwie godziny później - od momentu ewakuacji. Gdy spojrzeć na blok, o którym mówi mężczyzna, historia zdaje się niewiarygodna. Do budynku można już tylko dopłynąć. I to pokonując w ten sposób przynajmniej kilkadziesiąt metrów. Nie ma jak sprawdzić stanu budynku, bo stoi w wysokiej wodzie. Do mieszkania pan Dawid wejdzie dopiero, gdy sytuacja się znacznie poprawi.
Przy odciętej od świata ulicy Daszyńskiego mieszka także pan Wojciech. Leży na polowym łóżku w ośrodku dla powodzian, patrzy w sufit i płacze. Kiedy woda wdarła się do jego domu, nie było go na miejscu. Strażnicy miejscy kazali mu się ewakuować w momencie, gdy tylko podjechał samochodem pod budynek.
- Nie wiedziałem, że aż taka woda idzie. Nie wziąłem nic. Nawet nie wszedłem do środka. Zostało wszystko. Pieniądze, dokumenty, cały dobytek. Nie mam do czego wracać. Nie mam nawet ładowarki do telefonu - mówi.
Wszystkich łączy jedno - nie chcieli tu trafić
Wojciech, Dawid i jego żona, a także kilkadziesiąt innych powodzian znalazło pomoc w zorganizowanym na miejskim basenie tymczasowym ośrodku pomocy dla ofiar żywiołu. W niedzielne popołudnie jest tam około 40 osób, ale nowi ciągle przybywają. Choć na miejsce dowożone jest jedzenie i ciągle organizowane jest wsparcie, wszystkich obecnych tam łączy jedno: nikt nie chce tam być.
- Chciałem się z żoną zatrzymać w hotelu, ale powiedzieli, że noc kosztuje 500 złotych. Poszliśmy do domu po pieniądze i jak wróciliśmy, to już nie było miejsc - mówi dalej pan Dawid. Tak właśnie znalazł się przy ulicy Jana Pawła II, w naprędce zorganizowanym ośrodku. Ile tu będą? Nie wie.
Podobnie było z panią Beatą.
Przyszła z córką, która cały czas płacze. Ona sama też oczy ma czerwone od łez. -Mieliśmy nigdzie nie iść, bo mamy dwupiętrowy dom. Myślałam, że przecież na górze, na piętrze, to by nas nie zalało. To był moment. Nagle woda przerwała wał i zalało wszystko. Wzięłam tylko torebkę - pokazuje.
Wśród powodzian, którzy znaleźli schronienie w salach sportowych miejskiego basenu, jest też pan Marek. Gdy wyjeżdżał, w jego domu był już metr wody. Kilka godzin wcześniej o pierwszej ofierze śmiertelnej powodzi poinformował premier Donald Tusk. Podobnie jak pan Marek, mężczyzna, który utonął, pochodził z Krosnowic.
- Synowie nie pozwolili mi zostać. Przyjechali, kazali mi się wykąpać. Akurat dwa radiowozy podjechały, to mnie zabrali tutaj - słyszymy. Jak mówi mężczyzna, on dał się ewakuować. Jest jednak przekonany, że na to samo nie dało się namówić wiele pozostałych w mieście osób - szczególnie starszych, w tym jego sąsiadka.
- Pamiętam, że w 1997 roku siedziała na dachu. Podpłynęła amfibia, kazali jej wchodzić do środka, ale nie zeszła. Chcieli ją wciągać siłą, ale powiedziała, że nie i koniec. Dwa dni siedziała na tym dachu - wspomina. I dodaje: - Tylko wtedy, po trzech dniach, już nie było tej wody. Teraz jest znacznie gorzej.
Powódź 2024 bije 1997 na głowę
W Kłodzku wszyscy powtarzają, że powódź, która teraz dotknęła miasto, jest znacznie gorsza od tej sprzed ponad ćwierć wieku. - To się miało już nigdy nie powtórzyć i co? - pyta. - Wtedy moje mieszkanie było zalane całkowicie. Teraz jest gorzej. Nie chcę myśleć, co będzie dalej - mówi Wojciech.
Zalane są też niedalekie Krosnowice. - Wtedy miałem w domu wody na 1,2 metra, ale posesja nie była tak zalana, jak jest teraz. Teraz wszystko wokół jest pod wodą. Dom, budynki, no wszystko - mówi Marek.
Dramatyczna walka z powodzią toczy się także w okolicy szpitala. Kiedy przyjeżdżamy na miejsce, przed placówkę podjeżdża beczkowóz. Dyrekcja zapewnia, że panuje nad sytuacją, ale woda obok podnosiła się w ciągu dnia w zatrważającym tempie.
W normalnych okolicznościach szlaban szpitala dzieli od koryta rzeki blisko 250 metrów. W niedzielne popołudnie rzeka niemal wdzierała się już do budynku. Brakowało także wody pitnej, którą ostatecznie dostarczono beczkowozem.
- Poziom wody rośnie w zatrważającym tempie - mówią okoliczni mieszkańcy z ulic Młodych i Zamiejskiej, którzy już powynosili rzeczy na piętra. Teraz zabierają się za wywożenie samochodów. - W 1997 aż tak źle nie było. Ta woda tu nie sięgała, a najgorsze podobno ciągle przed nami - słyszymy.
Przed szpitalem nie brakuje też rodzin pacjentów. Wszyscy obawiają się kolejnych godzin. I martwią się o tych najciężej chorych.
- Mam matkę na intensywnej terapii. Nie wiem, co mam robić, przecież tam potrzebny jest prąd - mówi jedna z kobiet, które przed szpitalem pali nerwowo papierosa. - Co ja mam zrobić? - pyta. Uspokaja się dopiero na informację przekazaną przez dyrekcję, że pacjenci OIT zostaną przewiezieni w razie potrzeby na oddział kardiologiczny, gdzie ciągle jest prąd. Jej ulga jest jednak niewielka.
- Nie panikujemy, ale nie wygląda to dobrze. W 1997 roku mnie to tak nie przerażało, jak teraz - słychać rozmowy osób, które przed szpitalem pakują piasek do worków.
Wszystkie ręce na pokład
W salach basenu przy ulicy Jana Pawła II są tłumy. W każdym rogu leżą ciasta, woda dowożona jest całymi paletami.
Największe obawy, jak słychać w rozmowach, są o dom dziecka. - Ich też trzeba będzie ewakuować w razie potrzeby - mówi jedna z wolontariuszek, działających na miejscu.
Oprócz pracujących w sztabie wolontariuszy są tu także strażacy. - Nas ściągnęli aż z Pomorza - mówi nam Wojtek, który przyjechał ze Słupska. - Robimy, co możemy, wypełniamy polecenia, pomagamy, jak się da.
- Nikt nie chciałby być w takiej sytuacji - mówi inny ze strażaków.
Schronienie w salach mogą znaleźć wszyscy. Między piłkami do ćwiczeń i sprzętem sportowym rozłożone są polowe łóżka. Cały parter obiektu zmienił się w wielką recepcję.
- Mamy tylko problem z chlebem. Rozmawiałam z jednym z piekarzy, który powiedział wprost, że nie ma jak pracować - mówi jedna z wolontariuszek. Znaczna część Kłodzka odcięta jest od prądu. Nie ma też wody pitnej.
Kto zapłaci?
Powodzianom trudno nie myśleć o tym, że kiedy woda opadnie, poszkodowanych czekają remonty lub nawet odbudowa domów.
- W 1997 musiałem skuć całe lamperie na parterze. Pamiętam, że wtedy dostaliśmy sześć tysięcy złotych od państwa - wspomina Marek i dodaje: - Wielkie to g*** było, ale zawsze coś. Ciekawe, co ci pokażą, bo to przecież - w jakimś tam stopniu - ich wina - zarzuca.
- Wróci się do domu, bo co mamy zrobić? Jest do czego wracać, tylko trzeba będzie zapłacić. My mamy salę, imprezy ludzie mają porezerwowane. Musimy to jak najszybciej wszystko wysuszyć i naprawić - mówi Beata.
Wojciech nie jest tak optymistyczny. - To komunalne mieszkanie, więc remont to niby problem gminy, ale gdzie ja się podzieję do tego czasu? Poprzednim razem zalane było wszystko, aż po sufit. Sąsiadka z pierwszego piętra miała podłogi do wymiany. Teraz pieniądze zostały w domu, auto tak samo, więc będzie do zezłomowania. Nie mam nic, w tym pojęcia, co ja mam teraz zrobić - kwituje.
O stratach mówi też pan Dawid. - Dopiero co żona wyszła z raka, a teraz co mam? Dom mi zabiera. Już wiem, że nie będzie do czego wracać...
Dorota Kuźnik, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz zdjęcie lub nagranie, na którym widać skutki ulew? Czekamy na Wasze materiały na dziejesie.wp.pl