PolskaPotężny cios, który wywrócił polską scenę polityczną

Potężny cios, który wywrócił polską scenę polityczną

To był cios, który wywrócił polską scenę polityczną, choć - ku zdziwieniu komentatorów - nie zachwiał notowaniami rządzącej Platformy. Na przełomie września i października "Rzeczpospolita" ujawniła rozmowy Zbycha z Rychem o Mirze i Grzesiu, po której już nic nie było takie samo. Poleciały głowy ministrów. Hazard stał się zły, choć jeszcze niedawno myślano o tym, by pozwolenia na salony i kasyna mogli wydawać wójtowie, burmistrzowie i prezydenci. Powstała komisja śledcza. "Afera hazardowa" to najczęściej w tym roku powtarzany w polityce zwrot.

Potężny cios, który wywrócił polską scenę polityczną
Źródło zdjęć: © PAP

09.12.2009 | aktual.: 11.12.2009 13:30

Przeczytaj inne hasła !

Operacja "Black Jack"

Na początku afera hazardowa nazywała się - na potrzeby CBA - operacją "Black Jack". Zdaniem Biura, dwaj biznesmeni z Dolnego Śląska, Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek próbowali załatwić korzystne zapisy w nowelizacji ustawy hazardowej. Założono im podsłuchy. Efekt? "Na 90%, Rysiu, że załatwimy. Tam walczę, nie jest łatwo, tak ci powiem" - mówił podsłuchany przypadkiem Zbigniew Chlebowski. Przypadkiem, bo przecież to nie jego telefon był na podsłuchu.

Ten cytat obiegł całą prasę, miały go na czołówkach gazety, portale internetowe, trąbiły o nim radia i stacje telewizyjne. Temat był nie byle jaki. Oto Platforma Obywatelska, dotąd - jak twierdził Jarosław Kaczyński - ulubiona partia mediów, wplątała się w poważną aferę. A to przecież afery były gwoździami do trumien rządów. Rząd SLD dobiła sprawa firanek w mercedesie, kolejny - koalicji PiS, Samoobrony i LPR - afera gruntowa.

I oto media miały do czynienia z punktem zwrotnym, który miał zaważyć na przyszłości i tego rządu, z tak ogromnym poparciem społecznym. "Starachowice bis!" - grzmiał Jarosław Kaczyński. Ale nie trzeba było napomnień prezesa PiS, by dziennikarze zajęli się i Chlebowskim, i Sobiesiakiem, i wszystkimi - choćby tylko z imienia - wymienionymi przez telefon.

"Mira", "Rycha" i "Zbycha" odmieniano przez wszystkie przypadki; dziennikarze zadawali Chlebowskiemu pytania: kim są, o czym rozmawiali? Ten najpierw nie pamiętał, czego rozmowy dotyczyły; "mogło chodzić o inne sprawy" - mówił; potem tłumaczył się ze spotkania na cmentarzu z Sobiesiakiem; ocierał pot z czoła chusteczką. Już gorzej wypaść nie mógł.

Natychmiast posypały się i inne wiadomości: że i Sobiesiak i Kosek wpłacali pieniądze na kampanię Platformy, że ten pierwszy miał "biznesowe relacje" ze Schetyną, że ówczesny minister Mirosław Drzewiecki miał załatwiać córce "Rycha" pracę w Totalizatorze Sportowym, ale w ostatniej chwili wszyscy się zorientowali.

Donalda Tuska zawiodło chyba wyczucie. Potem dopiero tłumaczył, że w polityce nie liczą się przyjaźnie. Tuż po wybuchu afery działacze Platformy albo zaprzeczali, by stało się coś złego, albo próbowali umniejszyć sprawę.

Julia Pitera przekonywała, że nie było korupcji, bo nikt nie wspominał o gratyfikacji. Stefan Niesiołowski nazywał sprawę "propagandą" i "polityczną awanturą". - Kto tu komuś dał łapówkę, kto komuś dał pieniądze, gdzie tu jest przestępstwo? Mamy jakieś rozmowy - mówił Niesiołowski. Ówczesny minister sprawiedliwości Andrzej Czuma niemal dawał głowę, że Chlebowski i Drzewiecki są niewinni. Jak mówił, zastanawiał się nad psychiatrą, który mógłby zająć się szefem CBA Mariuszem Kamińskim. Sam premier też z początku zapewniał, że żadnych dymisji w rządzie nie przewiduje.

"Największy od lat kryzys polityczny w Polsce"

Mimo tych pokerowych - nomen omen - min, wypowiadając się anonimowo, politycy PO "miękli". - To największy od lat kryzys polityczny w Polsce - mówił rozmówca "Dziennika". Jarosław Gowin w Radiu Zet wspominał, że kiedy dowiedział się o sprawie, "wbiło go w fotel". Dodawał, że Chlebowski oprócz pracowitości, rzetelności, odpowiedzialności, wykazał się "niefrasobliwością w relacjach z ludźmi biznesu". I to właśnie Chlebowski pierwszy spadł ze stołka - "do czasu wyjaśnienia sprawy" przestał być szefem klubu PO.

Kolejni ministrowie tłumaczyli się ze swoich intencji, mówili o czystych sumieniach i dowodzili, że jeśli występują w rozmowie - to tylko jako wymieniani w dobrym kontekście. - Grześ to ja - wyznał Grzegorz Schetyna. Mirosław Drzewiecki dowodził, że Sobiesiaka znał tylko jako sympatycznego partnera do gry w golfa. Ale po ujawnieniu kolejnych podsłuchów z jego rozmów z "Rychem", kiedy okazało się, że zna się z Sobiesiakiem lepiej, podał się do dymisji i ta została przyjęta. Bo to on podjął decyzję, że dopłaty z gier losowych nie będą potrzebne, a za stadiony zapłaci w całości budżet państwa.

Premier demonstracyjnie wyszedł ze spotkania z prezydentem. Jeszcze mówił, że decyzje będą podjęte później. Może nie chciał popełnić takiego błędu jak z dymisją ministra Ćwiąkalskiego - którą oceniono jako przedwczesną. Dopiero za kilka dni - może pod naporem mediów, może z politycznego wyrachowania, a może kiedy wreszcie dotarło do niego to, że sprawa nie zostanie puszczona w niepamięć - Tusk zwołał konferencję, którą media określiły "politycznym trzęsieniem ziemi" lub "hazardowym tsunami". Poleciały głowy ministrów; pożegnali się ze stanowiskami sekretarze stanu. Oficjalnie minister sprawiedliwości Andrzej Czuma, minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna oraz wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld sami podali się do dymisji. Wcześniej stanowisko stracił Mirosław Drzewiecki - też na skutek własnej prośby o dymisję. Jak mówił premier Tusk - ci, którzy zostali zdymisjonowani, a nie popełnili przestępstw, jeśli dowiodą swojej niewinności, będą mogli wrócić. - To jak zdrada w małżeństwie -
mówił. Wcześniej przyznawał, że ma świadomość, iż "lecą niewinni", ale to w trosce o dochowanie najwyższych standardów.

Premier jeszcze usiłował sprawić, by cała sprawa wyglądała jak przesunięcie sił na inny front. Sławomir Nowak, Rafał Grupiński oraz Paweł Graś też mieli odejść z rządu i aktywniej działać w sejmie.

Zapowiedź "uruchomienia procedury odwołania szefa CBA" nie pozostawiała jednak wątpliwości - chodziło o aferę hazardową. Politolog, dr Sergiusz Trzeciak, w rozmowie z Wirtualną Polską ocenił trzeźwo, że dymisji mogłoby być mniej, ale premier spóźnił się z reakcją.

Kto straci na komisji?

Posypały się komentarze. Posłowie z PO mówili o odwadze, o samooczyszczeniu, o spoistości i najwyższych standardach. Opozycja o "niewiarygodnych" działaniach szefa rządu, o "kręgu podejrzeń" i "cieniu domniemań karnych", w których znalazł się sam premier. I wszyscy zaczęli mówić o komisji śledczej.

Donald Tusk dowodził, że nie ma nic przeciwko komisji, bo "jak na jego intuicję, która go nie myli, to nie PO straci". Ale to PiS jako pierwszy złożył wniosek o powołanie komisji, dowodząc, że powinien nią kierować poseł opozycji.

Tymczasem wszyscy zajęli się procedurą odwołania Kamińskiego. Prezydent od razu oświadczył, że jego opinia będzie negatywna, bo nie widzi powodu do odwoływania człowieka, który wykrył całą aferę. Szef BBN zapowiedział, że prezydent wyda decyzję w ciągu dwóch tygodni, ale premier na to nie czekał. Jego zdaniem prezydent wydał ją w publicznych wystąpieniach. - To "donaldyzacja" prawa! - grzmiał poseł Zbigniew Wassermann. Poseł Antoni Macierewicz dodawał, że to antypaństwowe działanie. Prezydent tylko "wyraził zdumienie" odwołaniem szefa CBA i na stronach kancelarii prezydenta natychmiast ukazał się dokument, który miał zostać wysłany premierowi.

Klub PiS zrezygnował z wniosku o postawienie Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu, uznając, że "nie będzie się wpisywał w polityczne igrzyska", a być może dlatego, że do postawienia członka lub szefa rządu trzeba głosów aż trzech piątych głosów. Tylko europoseł Marek Migalski zawiadomił prokuraturę o możliwości niedopełnienia obowiązków przez premiera. Kilka dni temu odmówiono wszczęcia postępowania w tej sprawie.

Ostatecznie komisja powstała. Po długich debatach i politycznych przepychankach. Wśród projektów autorstwa PiS, Lewicy i PO posłowie wybrali ten zgłoszony przez Platformę.

"Jojo", "Szczypa" i "Kucharz"

W debacie o komisji śledczej "Grześ", "Miro" i "Zbych" zaczęli żyć własnym życiem. W reklamie, którą klub PiS wykupił w tabloidach, ich podobizny, opatrzone imionami w okienkach jak z automatów do gier, wyglądać miały złowrogo. "POwrócili do gry" - głosił napis poniżej.

Bezlitosny PiS zaprezentował też animowany spot, w którym jako jednoręki automat do gry występuje Zbigniew Chlebowski; gdy podchodzi doń wielkonosy Grzegorz Chlebowski i ciągnie za rękę, dostaje za "Grzesia" i logo platformy, które ukazują się w okularach Chlebowskiego, tylko dwie monety. Donald Tusk ma więcej szczęścia. Trafia dwie "Platformy" i wychodzi z workiem pieniędzy. "Cuda się skończyły" - głosi napis. Ale to był tylko początek; blogerzy i media zaczęli się zastanawiać nad pseudonimami innych polityków. Przy okazji zainteresowania Sobiesiakiem wypłynął poseł PO Andrzej Czerwiński, nazywany przez biznesmena "Pikusiem z Sącza". Ale to jeszcze nic; sprawie pseudonimów polityków przyjrzała się "Rzeczpospolita" ujawniając, że Joachima Brudzińskiego od podstawówki nazywano "Jojo", na Krzysztofa Janika mówi się "Jamnik" a na Tadeusza Cymańskiego - "Cynamon". Czy dla przezywanego "Kucharzem" Marka Kuchcińskiego bolesne było przypomnienie
pseudonimu "Penelopa"? Nie tak - zapewne - jak dla "Szczypy", czyli Jolanty Szczypińskiej, inne jej przezwisko - "Coco" nadane, gdy dziennikarze przyłapali posłankę z podróbką torebki marki Chanel.

Dla nikogo nie będzie zaskoczeniem określenie "Kaczorami" braci Kaczyńskich, a Donalda Tuska "Ryżym", "Donkiem" czy (od czasu "podróży życia") "Słońcem Peru" - tak, według Wiktora Ferfeckiego, dziennikarza tvp.info, mówią o liderach nawet członkowie ich partii. O "Bufetowej", przezwisku prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz autor pisze, że "najbardziej prawdopodobna hipoteza głosi, że pochodzi ono z okresu, gdy jako wiceprezes do spraw administracyjnych Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju miała pod sobą m.in. stołówkę pracowniczą".

"Chłopaki nie płaczą"

Efekty afery hazardowej i rozmów "Rycha" ze "Zbychem" już są, choć komisja śledcza nie zakończyła jeszcze pracy. W ekspresowym tempie powstała natomiast ustawa hazardowa, która - jak zapowiadał rzecznik rządu Paweł Graś - miała "nie spodobać się Rychowi". - Delegalizacja części biznesu hazardowego to ze strony Tuska chwyt marketingowy, który jednak może mieć dobre konsekwencje - nie krył zadowolenia Jarosław Kaczyński.

Ustawa podniosła podatki od hazardu. Nowe zezwolenia na automaty o niskich wygranych mają nie być wydawane, a obecne wygasną. Gra na automatach będzie możliwa tylko w kasynach. "Złośliwym paradoksem w tej historii jest fakt, że jednymi z głównych beneficjentów tej regulacji będą niedawni negatywni bohaterowie tzw. afery hazardowej" - skomentowało Centrum im. Adama Smitha, cytowane przez "Gazetę Polską". Bo delegalizacja automatów w salonach i zezwolenie na ich funkcjonowanie w kasynach to "nic innego jak administracyjne przyznanie wybranym wyłączności na bogacenie się".

Prezydent ustawę podpisał - jak mówił szef jego kancelarii Władysław Stasiak - "dla dobra dzieci". Zamierza jednak skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego.

Właściciele salonów gier nie kryją, że czują się zaszczuci. To nie przeszkadza im jednak przemyśliwać nad sposobami obejścia nowej ustawy; najprawdopodobniej w salonach znów pojawią się automaty z informacją, że nie wypłacają żadnych nagród. Po nagrodę - podobnie jak do 2003 r., kiedy oficjalnie automaty nie wypłacały pieniędzy - grający nieoficjalnie zwrócą się do barmana, a ten równie nieoficjalnie pieniądze wyjmie spod stołu.

Zbigniew Chlebowski nauczył się czegoś o życiu: - Wiele razy myślałem sobie potem: Zbyszek, ty głupku, dwoma zdaniami zmarnowałeś swoją gigantyczną karierę. Bo ja głupio obiecywałem, żeby mieć kogoś z głowy, za słowami nie kryły się czyny - mówił w wywiadzie dla "Polski", dodając, że rodzina dawała mu wsparcie w trudnych chwilach. - Wiem teraz dobrze, dla kogo warto żyć. Szkoda tylko, że zrozumiałem to w takich okolicznościach - dodał.

Również Grzegorz Schetyna przemyślał pewne sprawy. - Skończyło się wspólne robienie polityki emocjonalnej, opartej na bliskich, osobistych relacjach - mówił w wywiadzie dla "Polski". Donald Tusk odrzekł na to w Polsat News: - Chłopaki nie płaczą.

Okazało się też, że cuda istnieją. Choć wydawało się, że afera hazardowa może pogrążyć Platformę Obywatelską, sondaże pokazują, że tak się nie stało. Z ostatniego sondażu TNS OBOP dla programu "Forum" w TVP Info wynika, że partię Donalda Tuska popiera połowa Polaków.

Bartosz Lewicki, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)