Poseł tłumaczy: miałem 19 lat, poszliśmy na spacer...
Nowo wybrany łódzki poseł Ruchu Palikota Roman Kotliński zaprzeczył, jakoby miał współpracować z SB i być tajnym współpracownikiem. Przyznał, że był na spacerze z milicjantem mając 19 lat, jednak nie chciał mu nic powiedzieć. - Zrobiłem chyba błąd - stwierdził Kotliński opowiadając o podpisaniu dokumentu zaświadczającym o odbytej rozmowie. Poseł podkreślił, że na swoim "żywym przykładzie wykaże, jak patologiczną instytucją jest IPN".
Według sobotniej "Rzeczpospolitej" Kotliński, jako kleryk Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku, miał zostać pozyskany jako TW "Janusz" i w 1989 r. podpisać zobowiązanie dla SB. Kotliński w swoim oświadczeniu lustracyjnym twierdzi, że nie współpracował z SB.
Nowo wybrany poseł powiedział, że w 1987 lub 1988 roku, jak każdy kleryk w tym czasie, odbył trwającą kwadrans "standardową rozmowę z funkcjonariuszem SB, który wtedy przedstawił się jako milicjant".
Relacjonował, że do rozmowy z młodym człowiekiem, który przedstawił się jako milicjant, doszło podczas jego pobytu w domu w czasie wakacji czy przerwy świątecznej. - Miałem wtedy 19 lat i wcześniej chyba w ogóle z milicjantem nie rozmawiałem. On poprosił mnie na rozmowę na spacer. W trakcie tej krótkiej rozmowy zaczął mi opowiadać rzeczy, o których wiedziałem z seminarium m.in. co mówi jakiś ks. profesor na wykładach, jak się zachowuje, takie plotki z seminarium- powiedział Kotliński.
Jak mówił, nie wiedział, o co chodzi, ale zorientował się, że jest to chyba ktoś z SB, bo "byliśmy przez przełożonych uprzedzani". - Powiedziałem mu, że nie chcę dalej rozmawiać, bo nie mamy o czym. On chciał coś ode mnie wydobyć, ale ja mu nic kompletnie nie powiedziałem - dodał. Przyznał, że "zrobił chyba błąd", bo na prośbę tego człowieka podpisał dokument, że "odbył z nim rozmowę".
Zapewnia, że na tym się sprawa skończyła. - Nigdy więcej z nikim nie rozmawiałem z żadnej Służby Bezpieczeństwa, ani z milicji - powiedział.
Zaprzeczył, że podpisał zobowiązanie dla Służby Bezpieczeństwa. - Jeśli coś jest, to jest to sfabrykowane - dodał.
Zaznaczył jednocześnie, że cieszy się z nagłośnienia sprawy, bo Ruch Palikota ma w programie likwidację IPN. - I na moim żywym przykładzie wykażę, jak patologiczną instytucją jest IPN - dodał. Zapowiedział, że w poniedziałek wystąpi na konferencji prasowej.
Według "Rz" w IPN zachowała się szczątkowa dokumentacja jego kontaktów z SB - tzw. teczka personalna. Mimo zniszczenia części dokumentów, można odtworzyć proces werbunkowy. Kotliński podpisał zobowiązanie dla SB o zachowaniu tajemnicy już na pierwszym tzw. rozpoznawczym spotkaniu, 29 marca 1989 roku. Do formalnego pozyskania doszło 27 kwietnia w Kłodawie.
Niespełna rok później, 2 marca 1990 roku, kiedy upadł komunizm i priorytety służb specjalnych się zmieniły, SB nadal nie chciała rezygnować ze współpracy z TW "Januszem". Planowano zmienić jedynie priorytety z inwigilacji Kościoła na osoby świeckie. Współpraca została zakończona wraz z rozwiązaniem SB dwa miesiące później - podała "Rz".
Pion lustracyjny IPN nie sprawdził jeszcze jego oświadczenia. Rzecznik prasowy Instytutu Andrzej Arseniuk powiedział, że oświadczenia lustracyjne nowo wybranych posłów są jeszcze w PKW i jak zawsze będą podlegały weryfikacji, do czego zobowiązuje IPN ustawa.
Jeśli prokurator IPN uzna, że nowo wybrany poseł złożył niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne, to będzie kierował wniosek do właściwego sądu. Osoba uznana prawomocnie przez sądy za kłamcę lustracyjnego traci pełnioną funkcję publiczną (w tym przypadku mandat poselski) i na okres od 3 do 10 lat nie może sprawować urzędów publicznych i kandydować w wyborach.
44-letni Kotliński to były ksiądz katolicki, redaktor naczelny i właściciel określającego się jako antyklerykalny tygodnika "Fakty i Mity". W 1997 r. pod pseudonimem "Roman Jonasz" opublikował książkę "Byłem księdzem".