Skatowany Kamilek. Kuratorium mówi o jednej, niepokojącej sytuacji w szkole
Polskę wstrząsnęła sprawa 8-letniego Kamilka, który zmarł w poniedziałek rano. Pojawiają się pytania, czy wszystko zrobiła m.in. szkoła i inne instytucje. Kuratorium wyjaśnia, że niepokój personelu placówki, w której uczył się Kamil, wzbudziła tylko jedna sytuacja.
8-letni Kamil zmarł w poniedziałek po 35 dniach walki o jego życie w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Chłopiec był polewany wrzątkiem i umieszczany na rozgrzanym piecu węglowym. Był również bity i kopany po całym ciele oraz przypalany papierosami. Jego katem był ojczym Dawid B. Matka Magdalena B., mimo że wszystko widziała, nie reagowała.
Co się działo w szkole Kamilka? Ustalenia kuratorium
Jak wyjaśniał we wtorek minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek po tym, jak chłopiec trafił do szpitala, kuratorium przeprowadziło kontrolę w szkole specjalnej, do której chodził Kamil.
- Kontrola wykazała, że szkoła tutaj akurat zachowywała się w porządku. Na wszystkie przejawy patologiczne reagowała. Informowała służby miejskie opieki społecznej - powiedział Czarnek.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kuratorium Oświaty w Katowicach we wtorek przekazało, że w szkole zarejestrowano tylko jedną sytuację, która wzbudziła niepokój dyrektora i wychowawcy klasy. Miała miejsce 8 marca. Kamil przyszedł tego dnia do szkoły z rozciętą dolną wargą, śladami zasinień na rączkach i policzku oraz sygnalizował ból prawej ręki.
"Wychowawca klasy skontaktował się z matką ucznia, która złożyła wyjaśnienie, że 'dziecko potknęło się o próg i przewróciło przed wyjściem do szkoły', co potwierdził jego kuzyn, z którym wspólnie zamieszkuje rodzina ucznia. Następnego dnia wychowawca klasy poprosił matkę chłopca o pilną konsultację lekarską, a ta poinformowała telefonicznie wychowawcę klasy, że Kamil ma założony na rękę gips" - opisują przedstawiciele kuratorium.
Wychowawca kontaktował się z matką
9 marca Kamil nie wziął udziału z zajęciach na basenie z uwagi na uraz ręki; kolejne były zaplanowane na 30 marca, ale tego dnia Kamil już nie przyszedł do szkoły. Jego mama zadzwoniła do wychowawcy i powiedziała, że jej syn "wylał na siebie gorącą herbatą i oparzył buzię".
"Poproszono matkę o pilną wizytę u lekarza z dzieckiem. O godz. 9.34 matka poinformowała telefonicznie wychowawcę klasy, że Kamil ma przepisane przez lekarza 'dwie maści i obecnie śpi', do szkoły wróci dopiero po przerwie świątecznej" - poinformowała śląska kurator oświaty Urszula Bauer.
W sobotę 1 kwietnia 2023 r. wychowawca klasy wysłał do matki Kamila sms, w którym pytał o jego zdrowie. 3 kwietnia 2023 r. matka Kamila poinformowała telefonicznie wychowawcę, że jej syn nie chce jeść i biologiczny ojciec dziecka ma jechać z nim do lekarza. Ojciec poinformował wychowawcę, że wezwał pogotowie ratunkowe i Kamil zabierany jest helikopterem do szpitala w Katowicach.
"Nie zgłaszał żadnych dolegliwości"
"Nauczyciele oraz pomoc nauczyciela, którzy mieli kontakt z Kamilem w czasie jego pobytu w szkole, oświadczyli, że oprócz sytuacji z urazem ręki, zasinieniem policzka i przeciętą wargą, które zaobserwowano u chłopca 8 marca 2023 r. nie zauważyli żadnych niepokojących zachowań chłopca lub urazów ciała. Kamil nie zgłaszał żadnych dolegliwości, chętnie uczestniczył w zajęciach na miarę posiadanych możliwości. Starszy brat i kuzyni, którzy uczęszczają do tej samej szkoły, nigdy nie rozmawiali o jakiejkolwiek niepokojącej sytuacji, która mogła mieć miejsce w czasie ich wspólnego zamieszkiwania" - napisała Urszula Bauer.
"Nauczyciele nie zaobserwowali żadnych niepokojących zmian na widocznych/odkrytych częściach ciała dziecka, które mogłyby wskazywać na doświadczanie przez Kamila przemocy. Dyrektor poinformował kontrolującego, że nie było podstaw do wdrożenia procedury 'Niebieskiej karty'" - dodała kurator.
Czy nic nie dało się zrobić?
"Na zdjęciu Kamil w szkole - ma posiniaczoną buzię, złamaną rękę, brudne ubranie. Szkoła uwierzyła dorosłej patologii, że dzieciak się potknął. Dla szkoły sprawa zakończyła się na podpisaniu oświadczenia przez opiekunów. Potem nauczyciele wracali do swoich domów i - nie myśleli o Kamilku? Myśleli, ale machali ręką? Liczyli, że chłopak przeżyje? Nie przeżył" - pisze w poruszającym komentarzu w mediach społecznościowych dziennikarka Polsat News Agnieszka Gozdyra.
"Odkąd pamiętam, co jakiś czas my, dziennikarze, opowiadamy historie o zakatowanych dzieciach. Za każdym razem jest ten sam schemat. Nikt nic nie widział, może czasem, wie pani, dzieciak zapłakał, ale gdzie nie płaczą, wie pani, jakie są dzieci, a tak w ogóle zadbany był, do szkoły chodził, głodny nie był. Za każdym razem opieka społeczna nie stwierdza zaniedbań" - skomentowała sytuację w mediach społecznościowych Agnieszka Gozdyra.
Czytaj także:
Źródło: PAP, FB