Ponad podziałami
Jerzy Buzek jest jedynym politykiem, który potrafi przełamać betonowe bariery dzielące elektoraty Platformy i PiS. Stał się polską marką i symbolem marzeń o awansie w Europie.
To ciekawy przypadek, gdyż jako polityk profesor Buzek nie odnotował większych sukcesów. Jego rząd odszedł w niesławie, a tworzące go partie w 2001 r. poniosły druzgocącą klęskę wyborczą. Nie zaszkodziły mu nawet kontrowersyjne wypowiedzi w przedwyborczej ankiecie „Gościa Niedzielnego”. Wyraził wówczas gotowość wsparcia deklaracji Brukseli w sprawie zrównania statusu par homoseksualnych, choć bez dawania im prawa do adopcji dzieci, co wywołało sporo negatywnych dla niego reakcji. Co więc stoi za sukcesem sympatycznego profesora, o ujmującym, choć czasem trochę szelmowskim uśmiechu, który w ostatnich wyborach otrzymał blisko 400 tys. głosów?
„Karol”
Poznałem go w latach 80., gdy przychodził do redakcji „Gościa Niedzielnego”, która była ważnym miejscem w topografii ówczesnej opozycji. Buzek używał wówczas pseudonimu „Karol” i po aresztowaniu Tadeusza Jedynaka stał na czele struktur podziemnego związku na Górnym Śląsku. W „Solidarności” był od pierwszych chwil, tworząc komisję zakładową w Instytucie Inżynierii Chemicznej w Gliwicach. Wkrótce był już osobą znaną poza Śląskiem. Sławę zdobył, gdy bardzo sprawnie przewodniczył obradom drugiej tury I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność”. Po wprowadzeniu stanu wojennego przez jakiś czas ukrywał się. Ale już w styczniu 1982 r., gdy większość działaczy legalnych struktur została aresztowana bądź internowana, razem z grupą przyjaciół zaczął wydawać Regionalny Informator Solidarności Śląsko-Dąbrowskiej „RIS”, jedno z pierwszych wydawnictw podziemnych. W latach 80. jednym z jego bliskich współpracowników był Marian Krzaklewski i ta znajomość miała w przyszłości zadecydować o politycznej karierze naukowca z
Gliwic. W 1987 r. ze względu na ciężką chorobę córki Agaty wycofał się z działalności w podziemiu. Po przełomie Buzek nie włączył się do życia politycznego, lecz zajął się pracą naukową. Nie-którzy twierdzą, że wpływ na to miał incydent w czasie regionalnego zjazdu Solidarności Śląsko-Dąbrowskiej, kiedy publicznie zarzucono mu, że w latach 70. i 80. był tajnym współpracownikiem SB. Bu-zek opuścił salę i przez kilka lat przestał udzielać się publicznie. Sprawa oskarżeń wróciła, gdy został premierem. W trakcie procesu lustracyjnego został oczyszczony z zarzutów.
Premier z AWS-u
Rozproszoną po kolejnych klęskach prawicę do kupy zebrał w 1997 r. Marian Krzaklewski, wówczas przewodniczący „Solidarności”. Wokół związku udało mu się stworzyć egzotyczny sojusz różnorodnych środowisk. To prawicowe pospolite ruszenie, nazwane Akcją Wyborczą Solidarność (AWS), wygrało nieoczekiwanie wybory. Krzaklewski nie miał pomysłu na rządzenie, a do koalicji musiał zaprosić twardych graczy z Unii Wolności pod wodzą Leszka Balcerowicza. Jednocześnie sam nie chciał być premierem, gdyż marzył mu się urząd prezydenta RP. Sięgnął więc po prof. Buzka, który miał rządzić, ale z Krzaklewskim na tylnym siedzeniu. Buzek był wówczas jednym z ekspertów AWS, bez większych ambicji politycznych. Propozycję jednak przyjął. W sumie wyszło fatalnie. Rząd wprawdzie zdecydował się na cztery ważne reformy: administracyjną – nowy podział kraju, edukacyjną – upowszechnienie średniego wy-kształcenia, emerytalną – system ubezpieczeń w ZUS został uzupełniony o kapitałowe ubezpieczenie emerytalne, oraz zdrowotną – utworzono
system Kas Chorych i wprowadzono prawo wolnego wyboru lekarza, ale te zmiany były źle przygotowane oraz brakowało środków w budżecie. To spowodowało gigantyczny chaos w życiu publicznym, a premier stanął w obliczu potężnych konfliktów społecznych, podkręcanych przez liderów SLD. Przeciwko niemu była także potężna machina telewizji publicznej, kierowana przez prezesa Roberta Kwiatkowskiego. Każde potknięcie ekipy Buzka było rozdymane do gigantycznych rozmiarów, natomiast zdjęcia pijanego Kwaśniewskiego, chwiejącego się nad grobami polskich oficerów zamordowanych przez NKWD, pokazała tylko jedna prywatna stacja.
Przegrana kampania prezydencka Krzaklewskiego w 2000 r. była zapowiedzią nieuchronnej klęski całej formacji, zwłaszcza że wcześniej rozsypała się koalicja z Unią Wolności. Buzek dotrwał do końca kadencji jedynie dzięki zgniłym kompromisom. A jednak ten słaby, niepopularny rząd skutecznie przeprowadził kilka ważnych dla Polski projektów, m.in. restrukturyzację górnictwa, wprowadził Polskę do NATO oraz przygotował członkostwo w Unii Europejskiej. Próbował także zerwać z polityką jednostronnej zależności energetycznej od Rosji. Podpisał również konkordat ze Stolicą Apostolską, przełamując sprzeciw postkomunistów oraz Kwaśniewskiego. Osobistą zasługą Buzka było powstanie Instytutu Pamięci Narodowej.
„Życie po życiu”
Nawet kiedy notowania AWS pikowały w dół, popularność premiera utrzymywała się na stosunkowo wyso-kim poziomie. W przegranych wyborach w 2001 r. otrzymał jeden z lepszych wyników w kraju. Wydawało się jednak, że wtedy zamyka się polityczny rozdział biografii profesora z Gliwic. Opuszczał Kancelarię Premiera potwornie zmęczony i opuszczony przez najbliższych współpracowników, z których część tworzyła już zręby Prawa i Sprawiedliwości, a reszta dołączyła do Platformy Obywatelskiej. To, co zostało z AWS, szybko samo się rozsypało. Buzek był bez perspektyw, bez politycznych sojuszników, bez pracy i pieniędzy. Pozostał mu niewielki krąg przyjaciół, mających podobne jak on problemy. Wrócił do nauki, ale nie do macierzystej Politechniki Gliwickiej, lecz do świeżo powołanej i bez żadnych tradycji Akademii Polonijnej w Częstochowie, gdzie został prorektorem ds. naukowych. Podjął także wykłady na Politechnice Opolskiej. Polską rządzili niepodzielnie Miller z Kwaśniewskim, którzy przechwalali się, że jeśli obiecają
gruszki na wierzbie, to one tam wyrosną. Nie wyrosły. Na dodatek okazało się, że politycy SLD nie tylko nie potrafią rządzić, ale wplątywali się w skandale i afery korupcyjne. Polacy zobaczyli, że „eseldowski” król jest nagi i z dystansu zaczęli lepiej oceniać dokonania rządu prof. Buzka. To dało mu szansę na powrót w 2004 r. w czasie pierwszych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Praktycznie bez żadnej kampanii, bez plakatów i billboardów otrzymał ponad 270 tys. głosów, najwięcej w całym kraju. Startował z list Platformy, ale gdyby PiS zechciał go wtedy zagospodarować, nie wykluczone, że stratowałby w jego barwach. W Brukseli wkrótce stał się jednym z najbardziej rozpoznawanych polskich deputowanych. Zaangażował się w bliskie mu od lat projekty związane z ochroną środowiska i nowymi technologiami węglowymi. W tym zakresie prowadził także szeroką akcję w kraju, gdzie uczestniczył w realizacji kolejnych programów unijnych. Blisko ludzi, uśmiechnięty i życzliwy dla wszystkich, w ciągu 5 lat zaskarbił sobie
sympatię wielu osób. Międzynarodowe uznanie zdobył, gdy jako członek misji obserwacyjnej OBWE w Kijowie w czasie „pomarańczowej re-wolucji” w grudniu 2004 r. wystąpił na Majdanie, wspierając protesty przeciwko fałszowaniu wyników wy-borów prezydenckich.
Bez programu
Chociaż pochodzi z zasłużonej rodziny ewangelickiej na Zaolziu i stale uczestniczy w życiu swego Kościoła, utrzymuje dobre kontakty z hierarchią katolicką. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że ma wśród bi-skupów katolickich więcej sympatyków aniżeli niejeden przedstawiciel katolickiej prawicy. Wrażliwy na postulaty socjalne, nade wszystko ceni sobie kompromis. Jest chadekiem, ale w zachodnim rozumieniu tej formacji. Nie pójdzie na żadną ideologiczną wojnę. Będzie przestrzegał obowiązujących w międzynarodowych gremiach zasad poprawności politycznej. Tym można wytłumaczyć deklarację w przedwyborczej ankiecie dla „Gościa”. Prawdą jest jednak, że wypowiedział się otwarcie we wszystkich trudnych kwestiach obyczajowych, podczas gdy wielu polityków, zarówno z Platformy, jak i PiS, jak ognia unikało odpowiedzi na pytania w kwestiach światopoglądowych. Źródłem ostatniego sukcesu prof. Buzka paradoksalnie jest brak wyrazistego programu politycznego i społecznego oraz niechęć do określenia się w kategoriach głównych
prądów ideowych. Wyborców zdobywa urokiem osobistym, bezpośredniością i umiejętnością nawiązywania kontaktu ze słuchaczami. Ma 69 lat, ale najlepsze lata w polityce być może jeszcze przed sobą. Te-raz bierze udział w grze o fotel przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Czy za rok mógłby się ubie-gać o urząd prezydenta RP? Nie byłby bez szans, jeśli potrzebny będzie neutralny kandydat, który uwolni nas od udziału w kolejnej odsłonie pojedynku Kaczyński–Tusk. W odróżnieniu od nich Buzek już nic nie musi, a wiele może.
Andrzej Grajewski