Ponad dobę dryfował na Atlantyku. "Modlił się najwięcej w życiu"
Młody mężczyzna został uratowany 20 kilometrów od wybrzeży Florydy po tym, jak spędził wiele godzin na maleńkiej, niemal zupełnie zanurzonej w wodzie łódeczce z płaskim dnem. Żeglarz wcześniej zgubił kamizelkę i telefon komórkowy, więc dryfował, zdając się na los.
Charles Gregory, 25-latek z Florydy, zaginął na morzu podczas rejsu niewielką łodzią rybacką. O jego przedłużającej się nieobecności w domu po porannej wyprawie na ryby rodzina powiadomiła policję.
Funkcjonariusze ustalili, że żeglarz nie wrócił na rampę dla łodzi w St. Augustine na Florydzie, rozpoczęły się więc poszukiwania na wodach Atlantyku.
Jak podał CNN, straż przybrzeżna Stanów Zjednoczonych namierzyła mężczyznę z samolotu patrolowego. Siedział w swojej małej drewnianej łódeczce rybackiej o płaskim dnie i liczył na cud.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"W Polskę na weekend". Alternatywa dla Ustki czy Łeby. Mierzeja Wiślana nas zachwyciła
Jego ojciec, Raymond Gregory, powiedział CNN, że duża fala wywróciła łódź syna, gdy był daleko od brzegu. Zgubił przy tym wszystkie rzeczy, jakie miał przy sobie.
Mimo oparzenia, jakiego doznał przy kontakcie z meduzą, desperacko zdołał ocalić się przed utonięciem i wdrapać na pokład. Potem mógł już tylko zdać się na los. Twierdzi, że widział pływające niedaleko niego rekiny.
Ponad dobę dryfował na Atlantyku. "Modlił się najwięcej w życiu"
Był śmiertelnie przerażony. Powiedział, że w ciągu tych kilkudziesięciu godzin odbył więcej rozmów z Bogiem niż przez całe swoje życie - relacjonował ojciec.
Poszukiwany rozbitek został zauważony przez straż przybrzeżną i przejęty przez większą jednostkę. Akcja ratunkowa przebiegła szybko. Strażnicy przejęli sprawnie żeglarza z jego łupinki na swój pokład.