Pompatyczne oświadczenia biskupów nie zatrzymają rewizji oceny Jana Pawła II [OPINIA]
W Polsce od jakiegoś czasu toczy się dyskusja, która przez długie dekady, ze względu na niemal urzędowy kult papieża-Polaka, nie mogła się odbyć: zaczynamy zastanawiać się jako społeczeństwo, zarówno katolicy jak i nie, nad realną oceną pontyfikatu Jana Pawła II.
W tej dyskusji największe emocje budzi spór o postawę papieża wobec kościelnej pedofilii i przyjętych przez tę instytucję mechanizmów jej systemowego tuszowania. Polacy zadają sobie pytanie, co papież wiedział o duchownych-pedofilach i praktyce ukrywania ich win, co robił z tą wiedzą, na ile ponosi odpowiedzialność za krzywdy, jakie ludzie Kościoła wyrządzili swoim ofiarom.
Nie wszystkim ta dyskusja się podoba. Niedawno w Wadowicach Jarosław Kaczyński grzmiał, że Jan Paweł II jest atakowany "nie za swoje grzechy", a ataki te tak naprawdę wymierzone są w "polską tożsamość". Teraz do lidera PiS dołączyli biskupi. Niestety w podobnie mało refleksyjnym tonie.
Wydane właśnie stanowisko Rady Stałej Komisji Episkopatu Polski uderza brakiem wrażliwości na społeczne nastroje, dziwacznym językiem, który próbuje wzniosłymi sformułowaniami zagadać problem, brakiem refleksji nad winami Kościoła, wreszcie głęboko autorytarnym przekonaniem, że tak wielki autorytet jak Jan Paweł II w ogóle nie powinien podlegać krytyce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nieprzekonująca racjonalizacja
Niestety dla biskupów podlegać będzie. A z oświadczenia KEP wynika, że polski Kościół nie ma dziś dobrych argumentów, które pozwalałyby korzystnie dla papieża wyjaśnić wszystkie wątpliwości, jakie wiążą się z problemem kościelnej pedofilii w trakcie jego pontyfikatu.
Biskupi piszą w swoim liście, że "Jan Paweł II, zgodnie z nabywaną wiedzą, podjął zdecydowaną walkę z przypadkami wykorzystywania seksualnego małoletnich przez duchownych oraz wprowadził w Kościele normy rozliczania tych przestępstw". Nie przedstawiają jednak zbyt wielu przykładów potwierdzających tę tezę. Duża część listu wygląda za to jak próba jeśli nie usprawiedliwienia, to racjonalizacji zaniechań Jana Pawła II i Kościoła w tym obszarze.
Czytamy na przykład, że owszem w Kościele dominowała skłonność do "minimalizowania prawa karnego", jeśli chodzi o przestępstwo pedofilii - co tłumacząc z kościelnego na Polski znaczy tyle, że sprawy przestępstw seksualnych starano się załatwiać wewnętrznie, bez angażowania organów państwa. Wynikało to jednak z tego, że "nie uświadamiano sobie […] tego, jak głębokie i szkodliwe dla psychiki ofiar mogą być skutki tych przestępstw. W tym samym bowiem czasie w skali światowej rosły w siłę ruchy domagające się legalizacji pedofilii". Czy biskupi sugerują, że to "ruchy na rzecz legalizacji pedofilii" zamieszały Kościołowi w głowie i utrudniły mu właściwą ocenę przestępstw seksualnych duchownych popełnianych na dzieciach? Całkowite oderwanie tej tezy od rzeczywistości nie wymaga chyba komentarza.
Dalej czytamy, że Jan Paweł II uważał, że kary kanoniczne za pedofilię są wystarczające, ale bynajmniej nie dlatego, by chciał zamiatać sprawę pod dywan: wynikało to z jego głębokiego przekonania, że zło moralne nie powinno być okazją do sensacji, gdyż "sensacyjność wokół niego jest zawsze niebezpieczna dla moralności".
Jak piszą biskupi, Jan Paweł II podchodził nieufnie do medialnych informacji o nadużyciach seksualnych w Kościele ze względu na swoje doświadczenia życia w PRL, gdzie "mass media były urzędowo wrogie wobec Kościoła". Można się zgodzić, że tak mógł wyglądać psychologiczny mechanizm nakazujący Janowi Pawłowi II nieufność do medialnych doniesień o seksualnych przestępstwach duchownych. Nie zmienia to jednak faktu, że taka postawa papieża jest dziś trudna do obrony i Kościół katolicki dla swojego dobrze pojętego interesu powinien powiedzieć, że była ona po prostu błędna, a instytucja wyciągnęła wnioski z tych błędów.
Tymczasem w stanowisku KEP czytamy: "Postawa nieufności i niedowierzania wobec pojawiających się zarzutów dotyczących duchownych była zatem w dużej mierze uzasadniona, tym bardziej, że w systemie komunistycznym były one często sposobem dyskredytowania pozycji i działania Kościoła".
Kogo właściwie bronią biskupi?
Z kolei kościelni hierarchowie, którym papież ufał - czytamy dalej w stanowisku KEP - nie informowali go o skali problemu. Przez długi czas Jan Paweł II mógł w dobrej wierze być zdaniem biskupów przekonany, że problem seksualnych nadużyć dotyczy na masową skalę wyłącznie Kościoła w Stanach i "innych krajach anglosaskich". Gdy jednak tylko dowiedział się o skali problemu, zaczął o nim publicznie mówić, objął jurysdykcją Stolicy Apostolskiej wszelkie sprawy nadużyć seksualnych wobec małoletnich w Kościele, co było "punktem przełomowym w walce Kościoła z przestępstwami seksualnymi we własnych szeregach".
Problem w tym, że wszystko to działo się dopiero w ostatnich latach pontyfikatu Jana Pawła II, w momencie, gdy doniesienia amerykańskich mediów o nadużyciach seksualnych duchownych wywołały tak głęboki wizerunkowy kryzys Kościoła katolickiego, że Watykan nie mógł nie zareagować.
Trudno też uwierzyć, że papież mógł być w dobrej wierze przekonany, że nadużycia seksualne to problem tylko Anglosasów. Można choćby wspomnieć o sprawie Meksykanina Marciala Maciela Degollado i jego ultrakonserwatywnego zgromadzenia zakonnego Legion Chrystusa.
Przez lata do Watykanu napływały skargi na seksualne przestępstwa Maciela Degollado dokonywane na dzieciach, były one jednak ignorowane jako "atak na Kościół". W 1998 roku ofiary wykorzystywane seksualnie przez Degollado jako chłopcy złożyły oficjalną skargę do Watykanu. Stolica Apostolska nie podjęła jednak śledztwa. Czy Jan Paweł II wiedział o tych oskarżeniach? Obrońcy polskiego papieża przekonywali przez lata, że nie, gdyż nie informowali go o tym podwładni.
Jednak z tego, co mówił papież Franciszek w 2019 roku, można wnioskować, że śledztwo w 1998 roku zablokował - wbrew naleganiom Josepha Ratzingera, późniejszego papieża Benedykta XVI - właśnie Jan Paweł II. Gdy Ratzinger zastąpił go jako głowa Kościoła, śledztwo ruszyło. W 2006 roku Maciel Dagollado został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska przełożonego Legionu Chrystuisa. W 2010 roku Watykan przyznał, że dopuścił się on "najcięższego i niemoralnego zachowania".
Od problemu nadużyć seksualnych nie jest też przecież wolny znany Janowi Pawłowi II polski Kościół. Wiemy, że dopuszczać się ich mieli najwyżsi rangą hierarchowie - jak arcybiskup Paetz czy kardynał Gulbinowicz - i szeregowi duchowni. Spływają do nas informacje wskazujące na istnienie w polskim Kościele kultury zamiatania tego typu spraw pod dywan, chronienia sprawców i uciszania ofiar.
Komentując stanowisko KEP, Tomasz Terlikowski słusznie zauważył, że biskupi piszą tak, jakby bronili nie tylko Jana Pawła II, ale także siebie samych i polskiego Kościoła. Gdy racjonalizują zaniechania polskiego papieża, brzmią, jakby sami chcieli się "rozgrzeszyć" za zaniechania we wszystkich sprawach, które poznaliśmy dzięki braciom Sekielskim i innym dziennikarzom.
Taka obrona jest dziś jednak zupełnie nieprzekonująca dla opinii publicznej, nawet tej katolickiej. Tłumaczenie kultury systemowej nieprzejrzystości i prania brudów we własnym domu tym, że w PRL media były wrogie Kościołowi, nie jest dziś żadnym argumentem dla coraz szerszych kręgów opinii publicznej - także katolickiej.
Jan Paweł II nie będzie ponad krytyką
Podobnie jak Kaczyński w dyskusji na temat odpowiedzialności papieża Jana Pawła II za systemowe krycie pedofilii przez Kościół widzą drugie dno. Jak czytamy w ich oświadczeniu, "medialny atak na św. Jana Pawła II i jego pontyfikat znajduje także swoją przyczynę w nastawieniu do jego nauczania, wyrażonego chociażby w takich encyklikach, jak Redemptor hominis czy Veritatis spendor, a także w głoszonej przez niego teologii ciała, co nie odpowiada współczesnym ideologiom propagującym hedonizm, relatywizm i nihilizm moralny".
Innymi słowy: lepiej nie pytać o postawę papieża w sprawie pedofilii, jeśli nie chce się znaleźć w towarzystwie "nihilistów moralnych". To kolejny fragment stanowiska KEP zdradzający słabe wyczucie nastrojów społecznych przez biskupów. Od śmierci Jana Pawła II minęło ponad 17 lat. Dorosłe jest już pokolenie, które nie pamięta tego pontyfikatu i nie ma do niego silnego, osobistego emocjonalnego stosunku. Społeczeństwo staje się coraz bardziej świeckie.
W tej sytuacji jest czymś zupełnie naturalnym, że polska wspólnota dokonuje korekty swoich wcześniejszych ocen postaci papieża. Nie tylko w kwestii tego, co zrobił lub czego nie zrobił, by rozwiązać problem przestępstw seksualnych w Kościele, ale także innych elementów jest pontyfikatu, w tym "teologii ciała". Od początku krytykowana była ona zresztą przez środowiska katolickie poza Polską jako skrajnie konserwatywna, wikłająca niepotrzebnie Kościół w wojnę kulturową ze współczesnym Zachodem.
To, że po latach papieskiego kultu paraliżującego debatę publiczną dyskusja o papieżu-Polaku zaczyna się w końcu otwierać, jest dobrą wiadomością. Nawet jeśli przyjmuje czasem - choćby w postaci prześmiewczych memów z papieżem, tzw. cenzopapy - formy drażniące część katolików.
W społeczeństwie o faktycznie demokratycznej kulturze nikt nie stoi ponad krytyką opinii publicznej, nawet polski papież, choćby i kanonizowany. Oczywiście, kościelna hierarchia ma pełne prawo, by uczestniczyć w tej dyskusji i bronić dziedzictwa Jana Pawła II. Powinna jednak poważnie zastanowić się, jaka strategia komunikacyjna będzie tu skuteczna.
Bo chyba nawet wierni liczą na partnerską rozmowę, a nie - pouczanie uroczystym tonem i pompatycznym językiem, nie mówiąc już o świeckiej części społeczeństwa, które swoje życie buduje poza Kościołem i dla której jest on tylko jednym z wielu równorzędnych aktorów społecznych, a nie - domyślnym autorytetem. Sądząc po stanowisku KEP w sprawie Jana Pawła II, biskupi jeszcze nie do końca widzą, że działają w nowej rzeczywistości, zupełnie innej niż ta, gdy Jan Paweł II gromadził tłumy w trakcie swojej obecności w Polsce.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek