Pomoc bogatym na koszt biednych. Tak będzie wyglądał najnowszy program mieszkaniowy PiS [OPINIA]
Dramatem współczesnego Polaka jest brak zdolności kredytowej oraz nieprzewidywalność tego, co wydarzy się w jego życiu jutro. Żadnego z tych kłopotów ogłoszony właśnie rządowy program "Pierwsze mieszkanie" nie rozwiązuje.
Myśleli, myśleli i wymyślili.
Rząd dopłaci do kredytów mieszkaniowych. Z programu "Pierwsze mieszkanie" będą mogli skorzystać ludzie do 45. roku życia, którzy nigdy nie mieli własnego mieszkania.
Tzw. single dostaną dopłaty do kredytu maksymalnie w wysokości 500 tys. zł, małżeństwa - do 600 tys. zł.
I jest tylko jeden "drobny" szczegół: będzie trzeba być wielkim szczęściarzem, by w ogóle załapać się do programu, a także być już teraz bogatym, by w ogóle wziąć kredyt.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Nagły telefon od Witek i pilna narada. Odsłania kulisy
Mechanika niekwantowa
Założenie programu jest takie, że państwowa dopłata (będzie przysługiwać przez 10 lat) będzie stanowić różnicę między stałą stopą ustaloną w oparciu o średnie, pomniejszone o marżę, oprocentowanie kredytów o stałej stopie w bankach kredytujących, a oprocentowaniem kredytu zgodnie ze stopą 2 proc.
Brzmi skomplikowanie, ale w uproszczeniu chodzi o to, że korzystający z programu będzie płacił tylko część odsetek, a resztę w pierwszej dekadzie dopłaci państwo.
I teraz docieramy do dwóch kłopotów.
Pierwszy: popularność programu.
Interia wskazała, że rząd zakłada, iż w 2024 r. wyda 800 mln zł, a do 2027 r. nakłady wzrosną do 1,5 mld zł.
Eksperci, np. Tomasz Narkun, analityk rynku nieruchomości, szacują, że oznacza to możliwość wsparcia dopłatami ok. 30-40 tys. kredytów rocznie.
Czyli dojdzie zapewne do sytuacji, w której rządowy program "rozejdzie" się w ciągu jednego, być może dwóch dni.
Nie ma więc mowy o systemowej pomocy i wsparciu wtedy, gdy ktoś podejmie decyzję o zakupie mieszkania. To raczej potencjalni kupujący będą musieli dostosować się do kalendarza utworzonego przez polityków i urzędników. Ludzie będą myśleli: "wolałbym zaczekać jeszcze kwartał, bo wtedy powinni przedłużyć mi umowę w pracy, ale z drugiej strony - pewnie przedłużą, a szkoda stracić szansę na dopłaty".
Drugi kłopot jest jeszcze istotniejszy: nie zniknie kłopot niskiej zdolności kredytowej Polaków.
Dziś jedną z największych barier przy zakupie nieruchomości jest to, że przyzwoicie zarabiający ludzie nie są w stanie wziąć kredytu nawet na kawalerkę w średniej wielkości mieście.
I dla jasności: nie twierdzę, że zdolność kredytowa powinna być sztucznie zaniżana; nie o to chodzi.
Ale jeśli szukamy barier w dostępie do własnego "M", to zdolność kredytowa jest obecnie bodaj największą.
Zrzutka na bogatych
Mądrze i profesjonalnie rządowym zapowiedziom przyjrzał się dr Adam Czerniak z SGH, dyrektor ds. badań w Polityka Insight.
Czerniak zwraca uwagę, że aby otrzymać kredyt z dopłatami na 500 tys. zł, singiel będzie musiał miesięcznie wykazać dochód rozporządzalny (po opodatkowaniu) w kwocie co najmniej 8 613 zł i dysponować 20-proc. wkładem własnym. Przy braku 20-proc. wkładu własnego dochód będzie musiał być istotnie wyższy.
Para przy kredycie na 600 tys. zł będzie musiała miesięcznie wykazać wspólny dochód rozporządzalny w kwocie co najmniej 10 335 zł i 20-proc. wkład własny.
Czerniak wskazuje też, że zarabiający średnią krajową singiel będzie miał zdolność kredytową w wysokości 187 tys. zł, zaś para z dwójką dzieci, gdzie oboje rodzice zarabiają średnią krajową i mają pieniądze na wkład własny, 431 tys. zł.
Tu warto poczynić ważne zastrzeżenie: obliczenia dr. Czerniaka zakładają oprocentowanie, marże oraz regulacje Komisji Nadzoru Finansowego z trzeciego kwartału 2022 r.
Tymczasem KNF zaczyna sugerować, że zmieni rekomendację w zakresie obliczania zdolności kredytowej na bardziej liberalną.
Czy to efekt polepszającej się sytuacji w gospodarce i zupełnie przypadkowa zbieżność zdarzeń z ogłoszeniem rządowego programu, czy też jednak nie przypadek? Nie wiem.
Ale wiem, że nawet ewentualne poluzowanie wymogów nie tak dużo zmieni - wspomniany wyżej singiel miałby zdolność kredytową na poziomie ok. 240 tys. zł, za co nie kupiłby w wielu miastach nawet kawalerki. Nadal więc zdolność kredytowa będzie barierą w dostępie do mieszkania dla przyzwoicie zarabiających Polaków.
Powstanie państwowy program, w którym wszyscy w podatkach zrzucimy się na potrzeby ludzi jak na polskie realia bogatych i mających mniejsze kłopoty z zaspokajaniem swoich potrzeb mieszkaniowych niż większość obywateli.
Czy o to chodzi rządowi? Zakładam, że nie.
A może uprawiam czarnowidztwo i efekt będzie oszałamiający? Być może, życzę tego wszystkim.
Ale rządzący nauczyli mnie już jednego: by nie podniecać się przesadnie specjalnymi programami wspierania obywateli. A tymi mieszkaniowymi w szczególności.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl