"Polski żołnierz gra na kilku fortepianach jednocześnie"
Jeśli jesteśmy w Afganistanie, to przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo naszego kraju - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Bogdan Klich, który od dwóch lat kieruje resortem obrony. Nasze zaangażowanie w Afganistanie, profesjonalizacja armii i polsko-francuska tarcza antyrakietowa - to tematy, o których dyskutujemy z szefem MON.
16.11.2009 | aktual.: 16.11.2009 14:55
WP: Małgorzata Pantke: Większość Polaków jest nieprzychylna naszemu udziałowi w misji w Afganistanie. W jaki sposób sprzyja ona polskiemu interesowi narodowemu?
Bogdan Klich, Minister Obrony Narodowej: Szkoda, że jest tak niskie poparcie dla naszej obecności w Afganistanie. Operacja ta jest, z punktu widzenia interesów Polski, ważniejsza niż operacja iracka. Nasza obecność pod Hindukuszem jest częścią misji natowskiej. Oznacza to, że wspieramy w ten sposób Sojusz Północnoatlantycki, który jest głównym gwarantem naszego bezpieczeństwa narodowego. NATO nie może się w misji afgańskiej skompromitować. Jeśli jesteśmy w Afganistanie, to przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo naszego kraju.
Misja w Afganistanie to dla NATO najważniejszy test wiarygodności w ciągu ostatniej dekady. Zatem w naszym interesie narodowym jest być tam tak długo, jak długo jest tam Sojusz; w myśl zasady: choć nie razem tam wchodziliśmy, to razem z Afganistanu wyjdziemy.
WP: Jakie cele muszą być osiągnięte, by zapadła decyzja o wycofaniu się z Afganistanu?
Powinniśmy stosować te same kryteria, które stosowaliśmy przy decyzji o opuszczeniu Iraku. Po pierwsze, gotowość sił policyjnych do zapewnienia w Afganistanie porządku publicznego. Po drugie, zdolność armii afgańskiej do przejęcia odpowiedzialności za bezpieczeństwo państwa. Po trzecie, gotowość administracji lokalnej, regionalnej i centralnej do kierowania państwem. To spełnienie tych trzech warunków zadecydowało o tym, że 2007 roku podjęliśmy decyzję o wycofaniu się z Iraku.
WP: Budowanie demokracji w Afganistanie, trzeci warunek, może potrwać nawet ćwierć wieku.
Przebieg ostatnich wyborów prezydenckich w Afganistanie ujawnił, że potrzeba sporo wysiłku, by utrwalić w tym kraju demokratyczne standardy życia publicznego. Jednak nie to jest dzisiaj dla Afgańczyków najważniejsze. Gdy zagrożone jest ich bezpieczeństwo, najistotniejsza staje się ochrona przed rozmaitymi grupami zbrojnymi.
Część mieszkańców Afganistanu otwarcie popiera NATO, część jest zwolennikami talibów. Jednak, jak pokazują sondaże, większość opowie się po stronie tych, którzy zapewnią im bezpieczeństwo. Dopiero na kolejnym miejscu jest demokratyczne sprawowanie władzy.
WP: Powiedział pan minister, że rozważa wysłanie na wiosnę dodatkowych 200 żołnierzy do Afganistanu. Czy MON rozważało, zamiast wysyłania kolejnych żołnierzy, ograniczenie naszej strefy odpowiedzialności?
Rozważaliśmy różne warianty. Najważniejsze jest zapewnienie porządku w prowincji Ghazni, a do tego potrzeba wiele narzędzi. Nasi żołnierze muszą grać na kilku fortepianach jednocześnie, wśród tych instrumentów jest oczywiście siła wojskowa, ale to nie wszystko.
Nie ma wątpliwości, że od liczebności naszego kontyngentu zależy skuteczność militarna, ale skuteczność polityczna jest warunkowana także kilkoma innymi czynnikami. Dlatego przed naszymi żołnierzami stawiam takie zadania jak lepsza komunikacja z lokalnymi wspólnotami, przywódcami plemiennymi, większe zaangażowanie humanitarne, lepsze gospodarowanie przez Prowincjonalne Zespoły Odbudowy środkami przeznaczonymi na duże projekty infrastrukturalne, większa skuteczność w szkoleniu policji i armii afgańskiej. Nie bez znaczenia jest dialog polityczny. Partnerami naszych żołnierzy winni być wszyscy ci, którzy do nas nie strzelają.
WP: Czy, posługując się pana metaforą, nie lepiej zmniejszyć o kilka fortepianów ten koncert i ograniczyć obszaru, który kontrolujemy?
Już teraz w Ghazni działają z nami Amerykanie, którzy nas wspierają. Zmniejszenie zakresu odpowiedzialności jest, w moim przekonaniu, tylko wariantem zapasowym, gdyby się okazało, że naszemu kontyngentowi nie uda się sprawować kontrolę nad głównymi ośrodkami i strategiczną drogą Kabul-Kandahar.
WP: Kilka lat temu powstały "treningi antystresowe" dla wojskowych, którzy wracają z zagranicznych misji. Żołnierze obawiają się jednak na nie zgłaszać, bo nie wiedza, jak zareagują ich koledzy. Pan minister jest psychiatrą z wykształcenia, czy nie uważa pan, że powinny one być obowiązkowe?
Nie uprawiam swojego wyuczonego zawodu od 17 lat, o czym wielu zapomina. Jestem generalnie zwolennikiem dobrowolności i traktuje żołnierzy jako świadomych swojego stanu psychofizycznego. Bezustannie przypominam, że powinna obowiązywać zasada kierowania na turnusy rehabilitacyjne tych żołnierzy, którzy chcą w nich uczestniczyć. Nie każdy żołnierz chce mieć w papierach, że w takim turnusie rehabilitacyjnym pod względem psychologicznym uczestniczył, dlatego jestem zwolennikiem pełnej dobrowolności, a nie przymusu.
WP: Od dwóch lat kieruje pan minister resortem obrony, jakie największe wyzwanie stoi przed MON na kolejne dwa lata?
Przede wszystkim kontynuowanie profesjonalizacji armii – domknięcie tego, co zastało zapisane w planie rządowym w sierpniu 2008 roku. Zostają w całość poskładane puzzle, które mają dać obraz wojska znacznie bardziej profesjonalnego, przygotowanego na współczesne wyzwania, lepiej zorganizowanego wewnętrznie.
WP: Na jakim etapie jest profesjonalizacja?
Za nami dwie trzecie programu: zakończyliśmy przymusowy poboru w grudniu ubiegłego roku, a żołnierze zasadniczej służby wojskowej opuścili koszary w sierpniu tego roku.
Mam nadziej, że jeszcze w tym roku parlament przyjmie także ostatnią ze zleconych przez rząd ustaw profesjonalizacyjnych – ustawę o zakwaterowaniu. Będzie to oznaczało, że został zatwierdzony cały komplet legislacyjny, który oprzyrządowuje profesjonalizację.
Natomiast w przyszłym roku czekają nas dwa duże wyzwania. Pierwszym jest stworzenie "gwardii narodowej", czyli Narodowych Siły Rezerwowych. To zupełnie nowa formacja, w której będą służyć ci, którzy są pasjonatami służby wojskowej, ale nie będą na stałe skoszarowani. Taka służba ma trwać 30 dni w roku i będzie za nią pobierane wynagrodzenie, a ochotnicy zostaną urlopowani ze swoich macierzystych zakładów pracy. Jest to eksperyment, ponieważ takiej służby wojskowej do tej pory w Polsce nie było.
Poza tym wprowadzamy świadczenia mieszkaniowe – rodzaj dodatku dla żołnierzy, który ma uczynić wojsko bardziej mobilnym. Do tej pory żołnierzowi przysługiwała kwatera, internat lub miejsce w koszarach. Jednak większość żołnierzy takich świadczeń nie otrzymywała, bo zasobów mieszkaniowych było mniej niż żołnierzy. Teraz każdy dostanie gotówkę, za którą będzie musiał sobie opłacić mieszkanie, jeśli nie korzysta z kwatery służbowej.
WP: Ile będzie ostatecznie żołnierzy zawodowych, a ile liczyć będzie "gwardia ochotników"?
W tej chwili mamy około 99 tysięcy żołnierzy zawodowych. Do końca tego roku zaplanowaliśmy przyjęcie jeszcze kilkuset ochotników tak, by armia liczyła 100 tysięcy żołnierzy w czynnej służbie. Do tego do końca 2011 roku dojdzie do 20 tysięcy Narodowych Sił Rezerwowych. Ten poziom jest, w moim przekonaniu, optymalny i w polskich warunkach pozwala na przygotowanie wojska do obrony naszych granic, a także do udziału w misjach poza granicami.
WP: Pojawił się pomysł utworzenia polsko-francuskiej tarczy, jako alternatywy dla amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej. Czy są już jakieś konkretne oferty?
Traktuje to raczej jako interesujący pomysł niż projekt. Dla bezpieczeństwa naszej przestrzeni powietrznej potrzebujemy bardzo dokładnie określonego uzbrojenia, w szczególności rakiet, które będą nas bronić przed pociskami krótkiego i średniego zasięgu. Wojsko wie, czego chce. Przemysł musi więc precyzyjnie odpowiedzieć na nasze oczekiwania.
Pytała: Małgorzata Pantke, Wirtualna Polska