Polski nurek z Tajlandii. "Miejscowi boją się wody. To główny motyw w horrorach"
W Tajlandii trwa przywracanie uratowanych chłopców do formy. - Przez wiele dni pili brudną wodę - mówi WP Polak, którego koledzy brali udział w akcji ratunkowej. Zdradza nam też, dlaczego nurkowie nie zamienili z chłopcami ani słowa.
Piotr Paulo jest instruktorem nurkowania PADI i od 2006 roku mieszka w Tajlandii. Gdy w jaskini Tham Luang trwała akcja ratunkowa, był akurat w Polsce. Gdyby nie to, byłby zapewne z kolegami nurkami.
- Słyszałem od nich, że dzieci były wychudzone i przestraszone. Ale nie zamienili z chłopcami słowa. Powody były dwa. Po pierwsze wszystkim bardzo się spieszyło, bo tlenu było coraz mniej. Marnowanie tego w jaskini lub skompresowanego z butli, byłoby nieodpowiedzialne - mówi Paulo.
- Po drugie przeszkodą był język. Nawet koledzy mieszkający tam od lat, znają tajski tylko na poziomie podstawowym. To jeden z najtrudniejszych języków świata. Ja mieszkam w Tajlandii kilkanaście lat i zrobić zakupy na bazarze to nie problem, ale rozmowa w takiej sytuacji i to z dziećmi byłaby bardzo skomplikowana - przyznaje.
W podobnych akcjach ratunkowych, każdy szczegółowo przypisane ma również określone zadania. Gdy nurkowie wydobywali dzieci na zewnątrz, tam przejmowali je już wojskowi. Polak podkreśla, że dla ratowników najważniejsze było więc właściwe wywiązanie się ze swojej roli.
Foto: Piotr Paulo w czasie nurkowania
"Zrezygnowałam po urodzeniu drugiego dziecka"
Pani Małgosia jest instruktorem PADI Centrum Nurkowego AsianDivers w Tajlandii. Przyznaje, że nurkowanie w oceanie, a nurkowanie w jaskini, to zupełnie co innego.
- Jaskinie są bardzo niebezpieczne. Próbowałam tego wiele razy, ale gdy urodziłam drugie dziecko, rozsądek podpowiadał mi, że ryzyko jest zbyt wysokie - podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską.
Jej zdaniem, nurkowanie w jaskiniach to zdecydowanie sport ekstremalny, podczas gdy zwykłego schodzenia pod wodę z butlą na pewno by do takiej kategorii nie zaliczyła.
- Jaskinie wymagają specjalistycznego sprzętu i tego, by mieć mnóstwo zapasowych narzędzi. Zamiast jednej, trzeba mieć ze sobą na przykład 5 latarek. Co jeśli zabierzemy tylko dwie i się popsują? Zostanie kompletna ciemność. To samo jest z tlenem. Gdy skończy nam się w oceanie, możemy się wynurzyć gdziekolwiek. Tutaj złe wyliczenie zapasu może nas kosztować życie - zaznacza.
"Tajemnicza woda" motywem przewodnim większości horrorów
Polacy mieszkający w Tajlandii przyznają, że Tajowie nie czują się w wodzie zbyt swobodnie. Są wśród nich nawet wybitni nurkowie, ale większość nie potrafi nawet pływać.
Chociaż mają w kraju wyśmienite warunki turystyczne, jest też wśród nich zaskakująco mało instruktorów. Zdobycie uprawnień wymaga pewnej wiedzy z zakresu fizyki czy biologii, co dla wielu z nich stanowi dużą przeszkodę.
- Strach przed wodą jest też zakorzeniony gdzieś w kulturze. Po tajsku nurkowanie to damnam (taj. ดําน้ํา), czyli czarna woda. Ocean jest często czymś nieznanym i zagrożeniem. W zasadzie motyw tajemniczej i niebezpiecznej wody pojawia się tu w 90 proc. horrorów - ocenia Piotr Paulo.
Czy po akcji w jaskini Tham Luang, o której mówił cały świat, Tajowie chętniej będą rozpoczynali naukę pływania i nurkowania? - Raczej nie. Jak w każdej tego typu sytuacji duże poruszenie będzie pewnie chwilowe, a potem wszystko wróci do normy - oceniają instruktorzy z Tajlandii.
WIDEO: Akcja ratunkowa w Tajlandii. Listy od uwięzionych chłopców
Tajlandia: odcięci od świata przez ulewne deszcze
Chłopcy z trenerem weszli do jaskini Tham Luang na północy Tajlandii 23 czerwca. Drużyna została odcięta od świata przez ulewne deszcze i nieustannie podnoszący się poziom wody.
Odnaleziono ich żywych 2 lipca. Akcja wyciągania 13-osobowej grupy na zewnątrz okazała się jednak bardzo skomplikowana. Ostatnia z osób wyszła na powierzchnię 10 lipca.