Polska sama wyznacza sobie miejsce w Unii - w piaskownicy
Podczas gdy polski rząd w Brukseli, na użytek wewnętrzny urządza farsę z Jackiem Saryusz-Wolskim, w Paryżu odbędzie się dyskusja najważniejszych graczy na temat przyszłości Unii - bez naszego udziału. I wszystko wskazuje na to, że będziemy musieli się do tego przyzwyczaić.
Jeśli ktokolwiek miał jeszcze złudzenia co do tego, że kandydatura Jacka Saryusz-Wolskiego na szefa Rady Europejskiej to ruch wyłącznie na potrzeby wewnętrznych rozgrywek politycznych, złudzeń tych musiał pozbawić dziś szef dyplomacji Witold Waszczykowski. Nasz maestro gry na wielu fortepianach, który zaskakująco szczerze przyznał, że nie obchodzi go, kto poprze kandydata Polski na stanowisko przewodniczącego. - Interesuje mnie to, że jest to nasz kandydat i jest w grze - powiedział szef MSZ.
Grając w tak przejrzyście cyniczną grę polski rząd po raz kolejny pokazuje się w Brukseli jako aktor, którego nie należy brać poważnie i który może skończyć tak, jak inny gracz, który próbował wykorzystać politykę europejską do wewnętrznych rozgrywek - David Cameron. Zarówno Cameron jak i Wielka Brytania są dziś z własnej woli na marginesie; Polska śmiało kroczy tą samą drogą. Dość powiedzieć, że po spotkaniu z Waszczykowskim szef MSZ Czech Lubomir Zaoralek otwarcie stwierdził, że Polska popełnia błąd. Jeśli postawy Polski nie rozumieją jej najbliżsi partnerzy, na których opiera się główny projekt polityki zagranicznej, to trudno oczekiwać, by z Warszawą liczyły się dalsze - i ważniejsze - stolice.
Te są bowiem zajęte czymś bardziej poważnym. Podczas gdy w Brukseli trwa widowiskowa, lecz pozbawiona znaczenia gra pozorów, kilkaset kilometrów dalej, w Wersalu spotkają się szefowie rządów czterech największych państw Unii (nie licząc Wielkiej Brytanii), by w tym wąskim gronie, przy kolacji, nieformalnie dyskutować o jej przyszłości. Trudno o bardziej wymowną symbolikę. Ale nie tylko o symbolikę tu chodzi. Coraz wyraźniej bowiem widać - czy z treści dyskusji, czy wypowiedzi polityków, czy z samego formatu tych nieformalnych spotkań - że zamierzoną przez nich przyszłością Unii będzie tzw. Europa wielu prędkości. Taka rzecz jasna w praktyce już istnieje, bo nie wszystkie państwa UE uczestniczą w niej na tych samych zasadach. Jednak oficjalne zaakceptowanie takiej wizji integracji będzie oznaczać otwarte przyzwolenie oraz dodatkowy impuls do podziału Unii na twarde jądro i luźne peryferia.
Nie trzeba być geniuszem, by stwierdzić że taka wizja jest dla Polski szkodliwa, bo zepchnie ją do roli drugorzędnego gracza w Europie - statusu znacznie poniżej jej potencjału i wielkości. Oczywiście, podobną rolę odgrywa już teraz, lecz po wcieleniu proponowanych reform pozycja ta zostanie utrwalona i zinstytucjonalizowana. Wizja ta będzie zresztą zapewne niekorzystna dla samej Unii, która stanie się jeszcze bardziej skomplikowana, podzielona i mniej skora do solidarności. Będzie też łatwiejszym celem dla skrajnych sił na kontynencie, które nadal będą podważać wiarę w projekt europejski.
Jak na ironię, wydaje się, że Polska ma swoją i dość ciekawą wizję nowej UE, która mogłaby odpowiedzieć na niektóre jej bolączki. Co więcej, rządzącym w Warszawie zdarza się też zgłaszać ambitne i warte uwagi europejskie inicjatywy. Nawet najlepsze pomysły mogą jednak nic jednak nie znaczyć, jeśli rząd, który je zgłasza, jest uważany przez partnerów za niepoważny. A patrząc na działania Waszczykowskiego i spółki, trudno się takiemu wrażeniu dziwić.