Polityka jest kobietą. Nowa Zelandia daje przykład Polsce i całemu światu
Nowa Zelandia wyznaczyła nowy trend w polityce. Blisko połowa rządu Jacindy Ardern to kobiety, również połowę parlamentu stanowią posłanki. Tamtejsze wybory zbiły "szklany sufit" i po raz kolejny zapisały się w nowożytnej historii emancypacji kobiet. WP sprawdziła, jaką rolę odgrywają kobiety na polskiej scenie politycznej. W tej sprawie porozmawialiśmy z byłą wicepremier Jadwigą Emilewicz (KP PiS) oraz posłanką Barbarą Nowacką (KP PO-KO).
Nowa Zelandia była pierwszym krajem na świecie, który przyznał kobietom bierne prawa wyborcze. Dopiero ćwierć wieku później - w 1919 roku - otrzymały one bierne prawo wyborcze pozwalające im na start w krajowych wyborach. Obecnie Nowa Zelandia pokazywana jest jako kontra do USA - za Atlantykiem debata polityczna toczyła się między 74-letnim a 78-letnim białym mężczyzną. Tymczasem po drugiej stronie globu ważyły się racje między dwoma kobietami. Zwycięska okazała się urzędująca premier Jacinda Ardern.
Tak samo jak historyczny wynik osiągnęła jej partia, tak samo historyczny okazał się nowo wybrany parlament. 48 proc. izby stanowią kobiety, w podobnej proporcji kobiety będą uczestniczyć w pracach rządu kobiety-premier (dodatkowo w parlamencie - jak podkreślają zagraniczne media - co dziesiąty deputowany jest osobą LGBTQ - to też światowy rekord - red.).
Kobiece wybory w Nowej Zelandii. Polska wypada... miernie
Wśród krajów OECD Nowa Zelandia może poszczycić się najwyższym współczynnikiem w udziale kobiet w polityce, choć dla krajów Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju średnia wynosi zaledwie 25 proc. Z najnowszych danych OECD wynika także, że w krajach rozwiniętych ten współczynnik wzrasta, jednocześnie kobiety, które są u sterów rządu, najczęściej odpowiadają za stabilne gospodarki. W tej grupie - oprócz Nowej Zelandii - znalazły się także Finlandia, Szwajcaria, Norwegia oraz Dania.
Polska pod tym względem wypada... miernie. Obecnie w ławach poselskich zasiada 131 kobiet (niecałe 29 proc.), najwięcej z Prawa i Sprawiedliwości (55 kobiet), największy parytet zachowuje klub parlamentarny Lewicy (42 proc. stanowią kobiety). Konfederacja jako koło poselskie nie ma w swoich szeregach ani jednej posłanki.
Nieco inaczej sprawa układa się w Senacie - w KP PiS zasiada jedynie 16 proc. kobiet, a w szerokim porozumieniu partii opozycyjnych (PO, Lewica, PSL/UED) - 27 proc. - Ja zawsze wolę patrzeć pozytywnie: jest pewien progres, kobiet w polskim parlamencie jest coraz więcej, a te które są, są bardziej widoczne i wyraziste. To siła indywidualna wielu kobiet decyduje o dostaniu się do Sejmu. Przedtem niecałe 10 proc. kobiet trafiało na Wiejską i ja nie mówię, że jest teraz dobrze, bo nie ukrywajmy: wiele zależy od konstrukcji list wyborczych i my o te "lepsze miejsca" musimy walczyć - mówi w rozmowie z WP Barbara Nowacka.
Posłanka PO-KO liczy, że doświadczenie nowozelandzkie to dobry prognostyk, bo osiągnięto pewną masę krytyczną". - To dobry znak nie tylko z punktu widzenia politycznego, ale także ogółem, dla wszystkich kobiet. Ten świat, który będzie tworzony równoważnie, będzie lepszy - zapewnia Nowacka.
Według Jadwigi Emilewicz, nowozelandzkich wyborów parlamentarnych nie da się przełożyć wprost na polskie podwórko. - Kultura polityczna jest zależna od szerokości i długości geograficznej (...). Pamiętajmy, że w historii Polski mieliśmy kobietę-króla, bo Jadwiga, zanim wyszła za Władysława Jagiełłę, rządziła państwem. W Wielkopolsce działał ruch ziemiański kobiet. W trakcie powstań narodowych, gdy mężczyźni szli walczyć, to właśnie kobiety zajmowały się nie tylko dziećmi, ale także majątkiem ziemskim i całym gospodarstwem. Aktywnie włączały się w budowę niepodległej Polski - mówi w rozmowie z WP posłanka klubu parlamentarnego PiS.
Polska polityka = trzy kobiety-premier w ciągu 30 lat. "To nadal mało"
Przez 30 lat historii wolnej Polski zaledwie trzy kobiety pełniły funkcję premiera - Hanna Suchocka, Ewa Kopacz oraz Beata Szydło. Pierwsza z nich po odejściu z Alei Ujazdowskich przez lata pełniła funkcję ambasadora w Watykanie, przez rok była także wiceprzewodniczącą prestiżowej komisji weneckiej. Z kolei polityk PO przeniosła się do Brukseli, gdzie została wybrana na wiceprzewodniczącą Parlamentu Europejskiego. Beata Szydło natomiast dalej jest wpływową polityk w Prawie i Sprawiedliwości i pozostaje wiceprzewodniczącą tej partii.
- Uczciwie mówiąc, to w niektórych krajach Europy kobieta-premier jeszcze się nie wydarzyła. Polska miała szczęście, że trzy kobiety piastowały te funkcje, ale to nadal jest mało. Choć jeszcze parę lat temu nie do pomyślenia były posłanki z maluszkami, a przecież nawet u nas w klubie w ciągu ostatniego roku dwie dziewczyny zostały mamami i nadal sprawują mandaty. Świat jest inny, macierzyństwo jest łatwiejsze, ale my nadal musimy budować to polityczne "siostrzaństwo" - mówi Barbara Nowacka.
Pytana o "szklany sufit" dla kobiet w polskiej polityce, Jadwiga Emilewcz odrzuca taką tezę. - Liczba kobiet w polityce wzrasta od poziomu lokalnego, samorządowego po parlamentarny (...). W ubiegłej kadencji mieliśmy wielki udział kobiet na szczeblu decyzyjnym - premierem była Beata Szydło, za flagowy program społeczny 500+ odpowiadała minister Elżbieta Rafalska, a ministrem finansów była Teresa Czerwińska - wylicza była wicepremier.
Posłanka KP PiS stwierdza też, że jest "radykalnie przeciwna parytetom". - I to z pozycji feministycznej: nie mam zamiaru konkurować politycznie lub zawodowo tylko dlatego, że noszę lub nie spódnicę. Chcę rywalizować na kompetencje, doświadczenie, umiejętności, a nie płeć. Dodatkowo kobiety, decydując się na karierę zawodową, muszą brać pod uwagę wiele aspektów, a z własnego doświadczenia wiem, że sprawując wysokie funkcje publiczne, nie ma limitu czasowego i to jest służba, która ogranicza mocno życie osobiste - mówi Jadwiga Emilewicz.
Patrząc na aktywną rolę kobiet w polskim parlamencie, warto też odnotować statystyki rządowe. Obecna Rada Ministrów premiera Mateusza Morawieckiego po jesiennej rekonstrukcji ma 21 ministrów - wśród nich znajduje się tylko jedna kobieta - minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg.
- Obecny rząd nie jest zainteresowany polityką równościową i to u nich jest działanie symboliczne. PiS pokazuje, że nie widzi silnej roli kobiet, choć w swoich kadrach mieli kilka dobrych kandydatek. Z powodów wyłącznie taktycznych stwierdzono, że w rządzie Morawieckiego nie ma miejsca dla kobiet poza faktycznie jedną minister, której odebrali część kompetencji - ocenia posłanka opozycji Barbara Nowacka.
Polska polityka. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego i strajk kobiet na ulicach wielu miast
-- Decyzje o składzie Rady Ministrów nie były kalkulowane pod względem płci. To, czy wizerunkowo nieliczna reprezentacja kobiet sprzyja, oceniają publicyści i opinia publiczna. Rząd jest mniejszy, mamy mniej resortów i pewnie dlatego mniej w nim kobiet - przyznała Jadwiga Emilewicz.
W ciągu ostatnich tygodni temat kobiet powrócił na agendę polityczną za sprawą wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Gremium stwierdziło, że aborcja w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu lub jego nieuleczalnej choroby zagrażającej życiu jest niezgodna z konstytucją. To wywołało Strajk Kobiet, który od połowy października protestuje na ulicach wielu miast.
- Największe protesty są teraz w obronie kobiet, obronie wspólnych spraw. Te manifestacje w latach 90. były bardzo skromne, a teraz jest masa młodych kobiet. Moja mama (śp. Izabela Jaruga-Nowacka), byłaby z tego dumna, że zmieniamy razem Polskę. Pewnie z parlamentu trochę mniej, ale to też się kiedyś zmieni i będzie więcej kobiet będących posłankami, wicepremierami i premierami - ocenia Barbara Nowacka.
Była wicepremier przyznaje, że "śledzi i wczytuje się z dużą uwagą i pokorą w postulaty strajku kobiet". - Ten bunt ma wiele wymiarów. Bierze w nim udział nie tylko wiele młodych kobiet, ale i mężczyzn. To emanacja buntu młodego pokolenia i warto słuchać, co mają do powiedzenia. Przykre jest to, że musimy tę debatę prowadzić w formie publiczno-twitterowej - mówi Jadwiga Emilewicz. Polityk dodaje, że postulaty związane z życiem, granicami wolności są "śmiertelnie poważne" i sama chętnie spotka się z osobami, które mają od niej "radykalnie odmienne zdanie". - Dyskurs musi być oparty na wzajemnym szacunku, obie strony nie mogą sobie odbierać godności. Jednocześnie zgodnie z kanonem demokratycznym po obu stronach sporu musi być zgoda na odmienne zdanie - dodaje.