Złamana ręka podczas interwencji policji. Jest decyzja śledczych
Prokuratura Okręgowa w Warszawie kolejny raz umorzyła śledztwo w sprawie interwencji policji podczas demonstracji w Warszawie w grudniu 2020 roku. Jak ustalili śledczy, policjant założył kobiecie tzw. dźwignię i wtedy doszło do złamania ręki. Ale uznali, że nie doszło do złamania prawa. - Mam dość ciągłej walki z wymiarem sprawiedliwości - komentuje decyzję prokuratury poszkodowana Aleksandra.
- W ramach kontynuacji śledztwa przesłuchano dodatkowe osoby i uzyskano opinie, które nie pozwoliły na uznanie, iż doszło do przestępstwa - czytamy w komunikacie Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
- Czuję się, jakby po prostu ktoś mnie butem wdeptał w ziemię - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską poszkodowana Aleksandra. Aktywistka jest rozżalona w związku z decyzją warszawskiej prokuratury.
Do zdarzenia doszło 9 grudnia podczas "Spaceru dla Przyszłości", organizowanego między innymi przez Ogólnopolski Strajk Kobiet oraz Greenpeace Polska. Jak w wyjaśnieniu pisze sama prokuratura, demonstracja miała pokojowy charakter. Ale po godz. 22 od okolicznych mieszkańców policja zaczęła dostawać zgłoszenia dotyczące zakłócenia ciszy nocnej. Na miejscu pojawiły się patrole i zaczęły interweniować wobec najbardziej aktywnych uczestników.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To Święczkowski wydał opinię ws. Pegasusa. Sroka przeczytała na wizji
Prokuratura w komunikacie informuje, że policja wzywała do zachowania zgodnego z prawem i rozejścia ze względu na panującą epidemię COVID-19. Dodatkowo służby miały informować, iż w razie niezastosowania się do poleceń mogą być stosowane środki przymusu bezpośredniego.
Aleksandra wspomina ten feralny wieczór jednak inaczej. - Po prostu staliśmy na ulicy i nagle punkt dwudziesta druga, policja się rzuciła na nas i zaczęła eskortować wszystkich do radiowozów. Nikt nie wiedział, co się dzieje, bo nie było ani żadnych próśb, ani żadnych komunikatów. Rzucili się na wszystkich i zaczęli się szarpać - relacjonuje.
Kobieta twierdzi, że nie stawiała żadnego oporu. Dwóch policjantów eskortowało ją do radiowozu w celu wylegitymowania. - Jeden mi wygiął rękę tak mocno i wydaje mi się, że drugi po prostu ją docisnął i złamał ją w drodze do radiowozu. Na jednym z nagrań, które posiadam, słychać trzask kości i jak krzyczę z bólu - opowiada poszkodowana.
Na nagraniach, do których dotarła Wirtualna Polska, widać, jak policjanci szarpią się z tłumem. Krzyczą do ludzi "Odsuń się!". Następnie słychać przeraźliwy krzyk Aleksandry. - Nie dotykaj mnie! - krzyczy kilka razy kobieta. - Co ona zrobiła? Nic wam nie zrobiła - krzyczy też tłum do funkcjonariuszy.
"Prowadząc ją do radiowozu, ustalony funkcjonariusz policji zastosował wobec niej środek przymusu bezpośredniego w postaci siły fizycznej poprzez zastosowanie dźwigni łokciowo-barkowej na jej lewą rękę. Zaś inny ustalony funkcjonariusz policji zastosował środek przymusu bezpośredniego w postaci siły fizycznej poprzez przytrzymywanie jej prawej ręki na wysokości łokcia" - tak opisuje całe zajście prokuratura.
Skutek? Złamanie spiralnego trzonu lewej kości ramiennej z odłamem pośrednim i obrzęk okolicy lewego stawu łokciowego. Po wszystkim policjanci zaprowadzili Aleksandrę do radiowozu pod nadzorem dwóch innych funkcjonariuszy, a sami oddalili się.
Jednak według prokuratury czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego. Biegły w sprawie ocenił bowiem, że spiralne złamania kości ramiennej występują przy wystąpieniu "mechanizmu sumarycznego dwóch przeciwstawnych sił". "Przy czym biegły ocenił, że większa energia urazu była po stronie policjanta, a mniejsza po nieznacznie od niego niższej, ale lżejszej pokrzywdzonej. Według biegłego nagranie, na którym słychać krzyk bólu pokrzywdzonej, potwierdza taki mechanizm powstania urazu" - podała prokuratura.
- Te opinie biegłych przeczą zeznaniom świadków. Tak jakby nie zbadali wszystkich możliwości, tylko od razu przyjęli, że ja musiałam jakiś opór stawić. Natomiast fakt był taki, że ten policjant użył bardzo dużej siły, a ja nie stawiałam oporu - komentuje opinie biegłych Aleksandra.
Drugi biegły z zakresu prawidłowości użycia środków przymusu bezpośredniego ocenił, że działania funkcjonariusza policji wobec pokrzywdzonej były zgodne z obowiązującymi procedurami policyjnymi oraz ustawą o środkach przymusu bezpośredniego. Nie stwierdził naruszenia reguł ostrożności ani przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza. Według biegłego takie złamanie było wynikiem nałożenia się kilku czynników dynamicznych, w tym siły samej dźwigni, reakcji obronnej zatrzymanej oraz poziomu doświadczenia funkcjonariusza w tego typu sytuacjach.
"Jednak żaden z tych czynników samodzielnie nie pozwolił na stwierdzenie winy funkcjonariusza. W ocenie biegłego sytuacja ta była nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności" - uważa prokuratura.
W związku ze złamaniem Aleksandra musiała przejść operację i długotrwałą rehabilitację.
Zdjęcia obrazujące złamanie u Aleksandry
Pierwsze umorzenie
3 listopada 2021 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie pierwszy raz umorzyła śledztwo w tej sprawie. Również stwierdzono "brak znamion czynu zabronionego". Z akt sprawy wynikało, że przesłuchani zostali policjanci, którzy doprowadzali Aleksandrę do radiowozu. Jeden z nich stwierdzili, że znajdowała się w grupie osób, które wyszarpywały się policjantom i przyznał, że założył jej dźwignię łokciowo-barkową, oraz że "czasie stosowania tej dźwigni pokrzywdzona cały czas szarpała się i na pewno coś krzyczała", ale nie słyszał co.
Miał nastąpić przełom
Po trzech latach nastąpił przełom. W 2024 roku powołano specjalny zespół prokuratorów badających sprawy z lat 2016-2023. Sprawa Aleksandry została wznowiona. Jednak na ich na sposób działania również poszkodowana narzeka.
- Nie zostałam przesłuchana przez nich ani razu w tej sprawie. Została tylko przeprowadzona czynność okazania osoby, gdzie zmierzono i zważono mnie cztery lata po tym zdarzeniu, a na koniec zrobiono mi zdjęcie. Później zmierzono i zważono tego policjanta i zrobiono mu też zdjęcie - relacjonuje Aleksandra.
- Prokuratura na początku chciała, żebym stanęła na okazaniu obok tego policjanta, a ja mam stwierdzony zespół stresu pourazowego po tej całej sytuacji. Poinformowałam, że absolutnie nie chcę go widzieć. To byłaby retraumatyzacja dla mnie. To była jedyna czynność, jakiej poddała mnie prokuratura - mówi nam poszkodowana.
Policjant w momencie incydentu pracował 16 lat w wydziale prewencji policji.
Aleksandra ma zamiar kolejny raz złożyć zażalenie w tej sprawie.
Kamila Gurgul, dziennikarka Wirtualnej Polski