Podsłuch u Brejzy, czyli wybory kontrolowane [OPINIA]
Trudno wyobrazić sobie poważniejszy zamach na demokrację aniżeli podsłuchiwanie w okresie przedwyborczym szefa sztabu największej opozycyjnej partii. To sprawa, której nie wolno zbagatelizować frazesami.
Gdy Citizen Lab, kanadyjska grupa badawcza o solidnej reputacji, ujawniła, że przy pomocy skrajnie inwazyjnego oprogramowania szpiegowskiego podsłuchiwano prokurator Ewę Wrzosek i adwokata Romana Giertycha - napisałem, że trudno znaleźć odpowiednie słowa, bo nawet te najmocniejsze wydają się za słabe.
Teraz wiemy, że w 2019 r. podsłuchiwano także Krzysztofa Brejzę, który był wówczas szefem sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej.
I takie zdarzenie - czy to się komuś podoba, czy nie - należy rozpatrywać już w kontekście przekrętu wyborczego. W takim podejściu nie ma żadnej przesady, bo równości wyborów nie zapewnia jedynie niedosypywanie głosów do urn, lecz także niepodsłuchiwanie politycznej konkurencji.
Linia obrony
Ustalmy fakty. Po pierwsze, nie ma stuprocentowej pewności, że Krzysztof Brejza był podsłuchiwany. Ale źródło tej informacji jest skrajnie wiarygodne. Citizen Lab to nie polityczna organizacja ani mało znacząca wydmuszka, lecz grupa kanadyjskich badaczy i analityków, która uchodzi na świecie za czołową w kwestii inwigilacji. Przekazywane przez nią informacje się potwierdzają.
Dodatkowo rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn, spytany o podsłuchiwanie Krzysztofa Brejzy, stwierdził jedynie, że służby działają zgodnie z prawem. Nie zaprzeczył. Jeśli polityk nie był podsłuchiwany, najlepiej byłoby po prostu zaprzeczyć.
Po drugie, Żaryn przerzuca ciężar sprawy na to, czy sąd wyraził zgodę na podsłuch, czy jej nie wyraził. To wygodna dla władzy narracja. Warto jednak wiedzieć, że od lat jest systemowy kłopot z kontrolą podsłuchów, gdyż sędziowie sprawują ją wyłącznie teoretycznie. Sędzia dostaje bowiem informacje, że podsłuchiwany ma być telefon o numerze IMEI xxx. I tyle. W praktyce żadna to kontrola. Prawo i Sprawiedliwość doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale nie chce zreformować wadliwego systemu. Taką szansę miał niedawno Trybunał Konstytucyjny, ale – to chyba nie jest dla nikogo zaskoczenie – postanowił nie przeszkadzać rządzącym.
Po trzecie, Krzysztof Brejza nie był i nie jest o nic podejrzany. W sprawie Romana Giertycha usłużni władzy komentatorzy zwracali uwagę na fakt, że prokuratura uważa, iż Giertych popełnił przestępstwo gospodarcze. Abstrahując od sensu wykorzystywania skrajnej inwigilacji w postaci Pegasusa do walki z przestępczością gospodarczą, ani Brejza, ani prokurator Ewa Wrzosek nie mają żadnych zarzutów.
Po czwarte, linia obrony władzy opiera się również na tym, że od 2007 r., gdy Donald Tusk doszedł do władzy, podsłuchiwano kilkudziesięciu dziennikarzy. I niektórzy - wytykając palcem - pytają z rozżaleniem: "A dlaczego pan redaktor wtedy nie był taki ostry?".
Ja na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że w 2007 r. uczyłem się do matury. Aleksandra Kwaśniewskiego też nie krytykowałem za uciekanie z Sejmu przed dziennikarzami po drabinie - bo wtedy sam miałem pegasusa, ale takiego podłączanego do telewizora.
Natomiast argument, że ktoś coś kiedyś robił, jest żaden. Warto patrzeć przede wszystkim na to, co dzieje się obecnie.
Zamiatanie pod dywan
A obecnie, aż trudno w to uwierzyć, wykorzystuje się państwowe instrumentarium do podsłuchiwania przeciwników politycznych tuż przed wyborami. Wyłącznie po to, by głosić potem butnie, że Polacy uwierzyli nam, a nie im. To nie ma nic wspólnego z demokracją.
Mógłbym teraz napisać kolejne kilka akapitów o odpowiedzialności za państwo, o potrzebie powołania sejmowej komisji śledczej. Mógłbym rozpisywać się o odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu. Mógłbym, jak niektórzy, zacząć straszyć odpowiedzialnością karną za wykorzystywanie Pegasusa do własnych celów politycznych. Tylko po co?
Każdy może sam ocenić tę sytuację. I każdy doskonale wie, że lada moment premier, rzecznik rządu oraz kilku ministrów wyjdą na konferencję prasową i zaczną krzyczeć o "fejk niusach". Od dawna bowiem rząd nawet nie usiłuje się zmierzyć z konkretnymi zarzutami. Wszystkie bagatelizuje i ucina. Wychodzi z założenia, że niech mówią inni. Przynajmniej się ich po(d)słucha.