Trwa ładowanie...
d4de4hq
09-01-2012 10:30

"Podniosłem SLD z kolan"

- Kiedy przejąłem SLD po rozpadzie LiD-u, partia osiągała w sondażach 3-5%. Mówiło się, że lewicy w Polsce już nie będzie. Jednak wbrew temu podniosłem Sojusz z kolan - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Grzegorz Napieralski. Były przewodniczący SLD opowiada o trudnych chwilach po wyborczej porażce i przyczynach, które do niej doprowadziły. Odpowiada też na pytanie, czy uczestniczył w tajnych rozmowach Bronisława Komorowskiego z Grzegorzem Schetyną, których celem miało być wyeliminowanie Donalda Tuska.

d4de4hq
d4de4hq

Paulina Piekarska: Rok 2011 był najgorszym w pana politycznej karierze?

Grzegorz Napieralski: To był trudny rok, szczególnie jego druga połowa. 9 października będę pamiętał bardzo długo.

Po ogłoszeniu miażdżących dla SLD wyników wychodził pan z Rozbrat jako ostatni. Sam. Co pan wtedy myślał?

- Na pewno czułem zawód, że się nie udało. Apetyt był zaostrzony moim wynikiem w wyborach prezydenckich - blisko 14%, oraz wynikiem SLD w wyborach samorządowych - ponad 15%. Poprzeczka została wysoko zawieszona i wszystko poniżej było złym wynikiem.

Pana następca Leszek Miller stwierdził, że zdobył pan pierwsze blizny, które tworzą mężczyznę.

- Na pewno było to olbrzymie doświadczenie, które zmusiło mnie do zweryfikowania wielu rzeczy - listy przyjaciół oraz własnych postaw. To tak jak po przejściu poważnej choroby - człowiek inaczej patrzy na swoje dotychczasowe życie. Jako szef partii biorę na siebie odpowiedzialność za przegraną, jednak dzisiaj z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że wiele rzeczy wydarzyło się w kampanii poza mną. I nie wszystko ode mnie zależało.

Ma pan jakiś swój sposób na odreagowanie? Tabloidy pisały, że zaszył się pan w mieszkaniu i oglądał „Gwiezdne Wojny”. Potrzebował pan wyciszenia?

- „Gwiezdne wojny” są moim ulubionym filmem. I nie tylko moim, bo zostały okrzyknięte filmem wszech czasów. A rzeczywiście często je oglądam, nie tylko wtedy, kiedy mam trudne chwile. Ucieczką od tego wszystkiego, co działo się po 9 października, była jednak przede wszystkim rodzina i przyjaciele. To niezawodne lekarstwo.

d4de4hq

Koledzy z partii nie szczędzili panu gorzkich słów. Wojciech Olejniczak powiedział wprost, że to pan ponosi 100% odpowiedzialność za przegraną Sojuszu.

- Nie ma się co dziwić, każdy liczył na więcej i październikowy wynik dla nas wszystkich był ciosem. Jestem jednak zaskoczony wypowiedzią Wojtka. 9 października wziąłem na siebie odpowiedzialność za przegraną i podjąłem decyzję o niestartowaniu na przewodniczącego SLD, mimo tego, że miałem świadomość, iż nie wszystko ode mnie zależało. Wojtek mnie oskarża, ale czy on w podobnej sytuacji postąpiłby tak samo? Czy kiedy projekt LiD nie wypalił, podał się do dymisji? No nie. To nie jest tak, że przewodniczący jest odpowiedzialny za wszystko. Partia polityczna to jej władze, liderzy, decyzje, które są podejmowane wspólnie.

Kto stał również w szeregu winnych?

- Nie chcę tego tak oceniać, szczególnie w mediach. Na konwencji krajowej 10 grudnia mówiłem o wielu mechanizmach, które zdecydowały o naszym wyniku, i myślę, że takie dyskusje, jeśli mają dać efekt w przyszłości, powinny się toczyć wewnątrz partii. My za dużo mówiliśmy o sobie w mediach, to był na pewno największy błąd. Nie byliśmy spójni. Nie potrafiliśmy, choćby na czas kampanii, stać się jak ta "jedna pięść".

To przewodniczący powinien trzymać tę pięść.

- Wszyscy muszą nią być. Lider partii jedynie wskazuje kierunek. Mam poczucie, że przez te lata, kiedy byłem przewodniczącym, większość spraw zdałem dobrze.

Jaką ocenę by pan sobie wystawił?

- Kiedy przejąłem SLD po rozpadzie LiD-u, partia osiągała w sondażach 3-5%. Rozpadł się klub parlamentarny i nikt nie myślał poważnie o Sojuszu. Mówiło się wtedy, że lewicy w Polsce już nie będzie. Jednak wbrew temu podniosłem SLD z kolan. Przeprowadziłem cztery kampanie wyborcze w tym trzy udane: wybory do parlamentu europejskiego, które były preludium do kolejnych dwóch kampanii, w których uzyskaliśmy nadspodziewanie dobry wynik – mówię oczywiście o wyborach prezydenckich i samorządowych. Życie jest jednak, powtórzę za Adamem Małyszem, jak medal - też ma dwie strony: lepszą i gorszą. Ja też miałem lepszy i gorszy czas, z przewagą tego pierwszego. Choć na pewno ostatnie doświadczenie jest najbardziej bolesne.

d4de4hq

Ma pan sobie coś do zarzucenia?

- Największym moim błędem był brak determinacji do reformy SLD, która powinna nastąpić zaraz po wyborach prezydenckich. Tego zabrakło. Gdybym miał kiedyś szansę ponownie podjąć się zadania współrządzenia partią, wielu błędów na pewno już bym nie popełnił.

Przyznał pan, że największym błędem było odejście od wartości lewicy i słuchanie złych podpowiedzi. Kto okazał się szkodliwym podpowiadaczem?

- W pewnym momencie zrezygnowałem z pryncypialnych dla mnie wartości. Co ciekawe, koledzy i koleżanki, którzy wcześniej krytykowali mnie za wypowiedzi na temat relacji państwo - Kościół, przyznali mi teraz rację. Jednak stało się to za późno. Staliśmy się przez to formacją bez wyrazu.

Szef sztabu Stanisław Wziątek przekonywał, że w październikowych wyborach o wyniku partii decydował wizerunek lidera i SLD w tej walce liderów przegrał. Ma pan wrażenie, że po dobrym wyniku w wyborach prezydenckich za bardzo uwierzył pan w siebie?

- Czynników przegranej było bardzo wiele. Jednym z nich było to, o czym mówiłem na grudniowej konwencji - część liderów SLD do 9 października nie zaakceptowała mnie jako przewodniczącego, mimo że zostałem wybrany w demokratycznych wyborach. Dlatego jako pierwszy zadeklarowałem pomoc dla nowego przewodniczącego, niezależnie kto był nim został. Zaapelowałem o to samo do wszystkich członków Sojuszu. Mam nadzieję, że z tej lekcji wszyscy wyciągniemy wnioski.

d4de4hq

Przed wyborami rozmawiał pan z Bronisławem Komorowskim i Grzegorzem Schetyną nt. ewentualnej koalicji PO-SLD? Czy to prawda, że prezydent chciał, by to Schetyna został premierem?

- Często rozmawiałem z prezydentem jako szef partii opozycyjnej oraz członek RBN. Wiem, że Bronisław Komorowski łaskawym okiem spoglądał na ewentualną koalicję PO-SLD, która byłaby połączeniem doświadczenia Donalda Tuska i lewicowej wrażliwości, której nie było w polskiej polityce przez ostatnie lata. Nie było jednak żadnych tajnych rozmów pod tytułem „premier Grzegorz Schetyna”.

O takim scenariuszu mówił Roman Giertych w wywiadzie dla „Uważam Rze” – twierdził, że Bronisław Komorowski spiskował z Grzegorzem Schetyną za plecami Donalda Tuska, by odsunąć go od władzy. Pan miał być w te plany wtajemniczony.

- Roman Giertych kłamie. Nie było takich rozmów?

- Nigdy nie było rozmów dotyczących moich ewentualnych funkcji w rządzie. Plotkę, że szykuję sobie stanowisko, stworzyli moi przeciwnicy po tym, gdy jako szef komisji innowacyjności i nowoczesnych technologii powiedziałem, że w Polsce potrzeba w tej dziedzinie silnego politycznego przywództwa. Nie wiem, o jakich rozmowach mówił Roman Giertych. Jako szef klubu miałem regularne spotkania z marszałkiem sejmu, rozmawialiśmy wówczas o komisjach sejmowych, funkcjonowaniu klubów i ustawach, ale na pewno nie o przyszłej koalicji. Myślę, że takie insynuacje dotyczące Schetyny i jego przymiarek do fotela szefa rządu były wypuszczane przez jego wrogów w PO.

d4de4hq

Według Romana Giertycha, gdyby koalicja PO-PSL zdobyła dziesięć mandatów mniej, taki scenariusz - Schetyna premierem, Napieralski ministrem - byłby realizowany. Wyniki wyborów jednak zweryfikowały ten plan.

- Gdyby PO z PSL nie zdobyli wystarczającej liczby mandatów, a w orbicie był tylko PiS, to oczywiście, że musiałoby dojść do rozmów nt. koalicji z SLD. Giertych nie robi tutaj żadnego odkrycia, to byłoby naturalne. Ale przed 9 października nie prowadziliśmy żadnych tego typu rozmów.

Wierzy pan, że Leszkowi Millerowi uda się odbudować potęgę SLD? Wątpliwości co do jego osoby są uzasadnione. Za jego przywództwa notowania SLD spadły z 41% do zaledwie kilku. Jest politykiem, który w 2005 r. opuszczał Rozbrat ze spuszczoną głową, a później kandydował z list Samoobrony.

- Niech politycy, którzy tak chętnie rozliczają Leszka Millera, przypomną sobie własne doświadczenia. Jarosław Kaczyński był kiedyś prezesem Porozumienia Centrum, a wcześniej częścią AWS, a jakoś nikt nie wypomina mu, że był w partiach, które się rozpadły. Donald Tusk związany był z Kongresem Liberalno-Demokratycznym, którego też już nie ma.

Jarosław Kaczyński i Donald Tusk na kanwie wcześniejszych formacji zbudowali nowe. SLD przespał swój moment? Może też powinien pomyśleć o nowym kursie, nie trzymać się cały czas starych struktur.

- W PiS i PO są te same osoby, które kiedyś wchodziły w skład Kongresu Liberalno-Demokratycznego czy Porozumienia Centrum. Zmieniła się tylko nazwa. Ja jestem zwolennikiem reform w środku, a nie tylko na zewnątrz.

d4de4hq

Ryszard Kalisz mówił po wyborach, że wciąż ma serce dla lewicy, ale jeżeli SLD nie będzie docierać do wyborców, to trzeba będzie mieć odwagę podjąć ważne decyzje. - Każda partia ma swój koniec – wieszczył.

- Ryszard Kalisz już raz był u Palikota. Niech będzie mężczyzną - jak powiedział A, niech ma odwagę powiedzieć B.

Leszek Miller, po aferze Rywina i przygodzie z Samoobroną Andrzeja Leppera, będzie mesjaszem SLD? Wiele osób uważa, że doprowadzi partię do ostatecznego upadku.

- Dlaczego mówimy o Samoobronie, a nie o wprowadzeniu Polski do Unii Europejskiej i wyprowadzeniu kraju z kryzysu gospodarczego? Na współpracę z Lepperem zdecydował się po tym, jak ówczesny przewodniczący SLD Wojciech Olejniczak nie wpuścił go na listy wyborcze. Od samego początku uważałem, że odrzucenie byłych premierów było błędem.

Pan podczas ostatniej kampanii nie chciał Józefa Oleksego na listach SLD. Były premier ma do pana żal – mówi, że najpierw wyeliminował go pan z jego regionu, a potem oznajmił, że w grę wchodzi tylko Nowy Sącz, co jego zdaniem było zwykłą złośliwością, bo kandydat SLD nie miał tam szans na mandat.

- Takie zarzuty są niesprawiedliwe i nieuczciwe. Józef Oleksy miał wiele ofert startu, jedną z nich był też Nowy Sącz, w którym się urodził i mieszkał. Był potraktowany identycznie jak Leszek Miller, który również nie startował w swoim historycznym okręgu. Specjalnie szukałem dla byłych premierów okręgów wyborczych, w których nie mieliśmy liderów, ponieważ to oni mieli być lokomotywami.

d4de4hq

Skoro mówi pan o lokomotywach… Wybory pokazały, że Sojusz ma z nimi duży problem. Zdaniem Katarzyny Piekarskiej słabością Sojuszu jest to, że nie udało się wypromować młodych polityków, którzy mogliby stanąć na czele partii. Krzysztof Matyjaszczyk, prezydent Częstochowy przekonywał, że partia powinna być rządzona przez "młodego głodnego wilka, bo syte lwy nie polują".

- Na pewno każdej partii potrzeba głodnych sukcesu ludzi podobnie jak firmie, która chce zdobywać nowe rynki. Człowiek, który nigdy wcześniej nie był szefem, ma potrzebę realizowania własnych ambicji. W polityce ktoś, kto nie był ministrem czy premierem, ma inne poglądy, jest bezkompromisowy, mocno prze do przodu. W każdej partii potrzeba takich ludzi.

Tylko, że w SLD nie widać tych młodych wilków… Leszek Miller został przewodniczącym ponieważ nie było nikogo innego?

- SLD potrzebowało osoby stabilnej, ale jednocześnie nieustępliwej. Leszek Miller może nie spełnia kryteriów "młodego głodnego wilka", ale z drugiej strony nikt nie zarzuci mu braku waleczności. Jest gwarantem, że nie podda SLD i lewicy. Jednak nie wszystko zależy tylko od niego, tak jak w kampanii ja nie na wszystko miałem wpływ. Jeśli nie wyciągniemy z tego wniosków, to czarno widzę przyszłość SLD.

Jerzy Urban pytany o Leszka Millera stwierdził, że to „powrót człowieka zgranego i dowód schyłku lewicy”.

- Żyjemy w wolnym kraju, więc może mówić, co chce.

Urban wieczór wyborczy spędził z Ruchem Palikota. Może Sojuszowi przydałby się taki charyzmatyczny Janusz Palikot?

- Janusz Palikot raz jest happenerem, innym razem udaje mu się wygrać wybory. Zobaczymy, co będzie się o nim mówiło za rok.

Zastanawiał się pan, dlaczego przegrał z Palikotem?

- Palikot, w odróżnieniu od SLD, miał w tych wyborach taryfę ulgową. Nikt go nie pytał o program gospodarczy. Mówiło się o nim, jako o pewnej ciekawostce. Co innego Sojusz. Miałem poczucie, że startujemy po kadencji sprawowania władzy, tak nas ze wszystkiego odpytywano. Nie wiem, może było to wywołane strachem, że wejdziemy w koalicję z PiS-em? Gdy PO zapowiadała, że od 1 września wszyscy uczniowie będą mieli komputery - na marginesie warto zapytać gdzie one są? - nikt nie pytał jej polityków, skąd wezmą na nie pieniądze. A nas pytano. Podczas gdy Donald Tusk jeździł po Polsce i składał kolejne obietnice, my mówiliśmy, że becikowe musi być sprawiedliwe. Pamiętam jak minister Rostkowski wtedy ze mnie drwił. A po wyborach okazało się, że w pierwszym swoim wystąpieniu premier mówił właśnie o sprawiedliwym becikowym.

Jerzy Urban przeszedł na stronę Palikota, podobnie jak część dotychczasowego elektoratu SLD. Może teraz, kiedy powstała partia Palikota, dla SLD zaczyna brakować miejsca?

- Nie. Palikot pokonał nas o 1,5%, ale zobaczymy jak długo utrzyma się na scenie politycznej, czy nie podzieli losu Samoobrony. Wszedł do sejmu, ponieważ część społeczeństwa szukała partii antysystemowej, która jeszcze nie rządziła. Ruch Palikota przyciągał nowością. Ale na polityków trzeba patrzeć przez pryzmat zaufania. A kto potrafi wskazać, który Palikot jest prawdziwy – ten, który wydawał „Ozon” i atakował mniejszości seksualne, czy ten, który dziś ich broni? Przyciągnął jednak osoby związane wcześniej z SLD - Wandę Nowicką, Andrzeja Rozenka, Roberta Biedronia. Nie żałuje pan, że ich nie zatrzymał?

- Pamiętajmy, że liczba pierwszych miejsc na listach wyborczych jest ograniczona. Żałuję, że Wanda Nowicka odeszła, ale na naszych listach było wielu innych wartościowych ludzi, których też nie chciałem stracić. Byli tam także przedstawiciele mniejszości seksualnych. Ustawę o związkach partnerskich przygotował SLD. Nie przypominam sobie jednak, żeby Robert Biedroń przychodził do sejmu na spotkania z naszym klubem, kiedy o niej dyskutowaliśmy. Byli tam wtedy inni działacze. Oni znaleźli się na naszych listach.

Bartosz Arłukowicz żałuje dziś, że skusił się na "rządową limuzynę", która zamiast mercedesem okazała się trabantem?

- Sam musi to ocenić. Patrząc z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że Bartek ewidentnie poszedł za swoją karierą, a nie za wartościami. Dziś broni ustawy, której kilka miesięcy temu był największym wrogiem. . Czy ja jako pacjent mogę mieć do niego zaufanie, skoro w ciągu kilku miesięcy zmienił zdanie o 180 stopni?

Pana zdaniem Arłukowicz wyjdzie z tej walki z tarczą, czy na tarczy?

- Na razie pacjenci mają problemy. Gdybym dzisiaj miał mu czegoś życzyć, to żeby nie musiał korzystać z usług państwowej służby zdrowia.

Jego odejście z SLD było dużym ciosem. Niektórzy mogą powiedzieć: ma na co zasłużył.

- Dla mnie i dla całego SLD to było bolesne doświadczenie. Wszyscy poczuliśmy się zdradzeni. Nie wiedziałem, że Bartek prowadził rozmowy z premierem. Przegrałem z Donaldem Tuskiem, ponieważ nie mogłem mu zaproponować służbowego samochodu i ministerstwa. To, co Bartek zrobił SLD, oceni historia. Dla mnie jest to duża lekcja na przyszłość.

Teraz PiS chce jego odwołania. Pana zdaniem słusznie?

- Staram się go nie oceniać, ale w polskiej służbie zdrowia ewidentnie dzieje się źle. I to nie chodzi o odwet na Bartoszu Arłukowiczu, ale o pacjentów.

Aleksander Kwaśniewski uważa, że w Polsce potrzebna jest nowa szeroka lewica. Że trzeba zwołać kongres lewicy i zbudować coś całkiem nowego - z Palikotem, Krytyką Polityczną, Zielonymi i innymi ugrupowaniami lewicowymi.

- Mieliśmy już kiedyś budowany od góry projekt Lewica i Demokraci – wtedy też Aleksander Kwaśniewski twierdził, że trzeba stworzyć szerokie porozumienie. Zakończyło się to wielkim kryzysem. Pod egidą prezydenta Kwaśniewskiego tworzyły się różne ruchy, np. Socjaldemokracja Polska, której już nie ma na scenie politycznej i Partia Demokratyczna o której też nie słychać. Nie chciałbym być stawiany pod pręgierzem i na czyjś rozkaz tworzyć porozumienie z Ruchem Palikota czy z inną partią polityczną. Jestem zwolennikiem współpracy, rozmów i dialogu. Jednak takie porozumienia muszą tworzyć się naturalnie, od dołu. Sam Aleksander Kwaśniewski na spotkaniu z Klubem SLD mówił, że Ruch Palikota wciąż poszukuje swojej tożsamości. Czy my wiemy, kto dziś tam jest? Niech się najpierw czymś wykażą. Skoro Janusz Palikot jest tak radykalny, to dlaczego w sejmie wciąż wisi krzyż? Dlaczego nie wszedł na drabinę i sam go nie ściągnął, przecież robił już podobne ciekawe happeningi. Poza tym decyzję o współpracy podejmie Leszek
Miller i Rada Krajowa SLD, a nie ktoś z zewnątrz.

Bartosz Arłukowicz jakiś czas temu w wywiadzie dla Wirtualnej Polski radził, żeby w SLD więcej osób słuchało rad Aleksandra Kwaśniewskiego.

- Słucham ich, ale mam też swoje zdanie.

Przeciwnikiem koncepcji Kwaśniewskiego jest Włodzimierz Cimoszewicz, który wzywa SLD do wewnętrznej debaty.

- Dostaliśmy od wyborców poważną żółtą kartkę. Powinniśmy reformować się wewnętrznie, poszukiwać nowych środowisk, zamiast podejmować nerwowe ruchy, do czego namawia Aleksander Kwaśniewski. W polityce cierpliwość jest ważną cechą.

W szeregach Sojuszu mówi się, że Cimoszewicz może stworzyć nowy ruch na lewicy.

- W każdej partii jest grupa niezadowolonych. Taka jest ludzka natura. Warunkiem koniecznym, by SLD się odbudował, jest spoistość przekazu. Nie może być tak, jak bywało wcześniej, że przewodniczący mówi jedno, a inni liderzy drugie. To była nasza bolączka.

Czyli koniec z pluralizmem w SLD?

- Nie. Rozmawiajmy, kłóćmy się, prowadźmy debatę, ale niech ona toczy się w gabinetach na Rozbrat, a nie w mediach. Druga ważna rzecz – musimy przygotować nową ofertę. To SLD, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, zakończyło swoją misję reformującą państwo w czasie transformacji. To my doprowadziliśmy Polskę do wysokiego poziomu rozwoju. Dzięki nam Polska ma konstytucje, jest w NATO, w Unii Europejskiej. Braliśmy udział w ważnych reformach społecznych i gospodarczych. Ale dziś potrzeba lewicy, która nie mówi już o równych szansach, bo one zostały zagwarantowane w konstytucji, ale będzie dbała o wyrównywanie możliwości i system ochrony zwykłych ludzi. Mamy ustabilizowaną sytuację, silnego przywódcę - kolejny krok to zbudowanie nowoczesnych fundamentów lewicy w Polsce.

Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość? Bierze pan lekcje angielskiego, jak radził Aleksander Kwaśniewski?

- Mam teraz więcej wolnego czasu, który na pewno poświęcę rodzinie, odbudowie relacji z córkami. Pod koniec kampanii stawały w drzwiach i nie chciały mnie wypuścić z domu.

Podobno chce się pan wziąć za doktorat.

- Myślę o tym. Chcę wykorzystać ten czas.

Czego panu życzyć w nowym roku?

- Przede wszystkim więcej czasu dla siebie i rodziny.

Rozmawiała Paulina Piekarska, Wirtualna Polska

d4de4hq
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4de4hq
Więcej tematów