"Po tym wszystkim?". Dlaczego Nawrocki nie utonął w wyborach [OPINIA]
Karol Nawrocki nie tylko nie utonął, ale popłynął po zwycięstwo. "Jak to możliwe?", "Po tym wszystkim?", "Taki człowiek?" – dziwią się jego przeciwnicy. Zapominają, że tożsamość bije fakty, a emocje rzeczywistość. To nie paradoks, to mechanizm. Kandydat PiS stał się tego żywym dowodem – pisze dla WP Michał Gąsior.
W 2004 roku Drew Westen, amerykański psycholog i doradca polityczny, przeprowadził eksperyment, który dziś powinien być lekturą obowiązkową każdego sztabowca. Zebrał grupę wyborców – demokratów i republikanów – i pokazał im wypowiedzi ich kandydatów, jawnie sprzeczne z wcześniejszymi deklaracjami. Uczestnicy siedzieli w skanerze fMRI. Chciał sprawdzić, co dzieje się w ich głowach, gdy polityczny idol nagle się kompromituje.
Nie pojawiało się logiczne myślenie. Nie było refleksji. Mózg przechodził w tryb samoobrony tożsamości. Zamiast uruchomić płat czołowy, świecił się układ limbiczny – emocje, instynkt, lojalność. Co więcej, gdy badani znajdowali dla tej sprzeczności jakieś usprawiedliwienie, ich mózgi zalewała dopamina. Jakby właśnie udało im się ocalić spójność wewnętrznego obrazu świata.
Afery nie zatopiły kandydata
Patrząc dziś, po ogłoszeniu oficjalnych wyników w wyborach prezydenckich 2025, na kontrowersje wokół Karola Nawrockiego, trudno oprzeć się wrażeniu, że cały ten eksperyment rozgrywa się na żywo. W skali kraju. Zamiast rezonansu najpierw mieliśmy sondaże, teraz mamy wyborczy wynik.
Przypomnijmy fakty, które poznaliśmy od momentu ogłoszenia kandydatury Nawrockiego w listopadzie ubiegłego roku. Dowiedzieliśmy się, że:
- Przejął mieszkanie od skazanego za przestępstwa seksualne Jerzego Ż., któremu w 2011 roku pożyczył 12 tys. zł na wykup lokalu komunalnego z 90-procentową bonifikatą. Pożyczka była oprocentowana na 20 proc. rocznie, co czyniło jej spłatę nierealną. W areszcie, w obecności notariusza, Jerzy Ż. podpisał akt przekazujący mieszkanie Nawrockiemu i jego żonie. Choć ten zobowiązał się do dożywotniej opieki, trzy lata później Jerzy Ż. trafił do DPS – według Nawrockiego, bez jego wiedzy.
- W 2009 roku, Nawrocki, wtedy początkujący pracownik IPN, brał udział w kibolskiej ustawce między Lechią Gdańsk a Lechem Poznań. Walczył ramię w ramię z ludźmi później skazanymi za oszustwa mieszkaniowe i udział w grupie przestępczej. Uczestnicy mieli na koncie łącznie 135 przestępstw. Kilkunastu skazano za udział w bójce, reszta – w tym Nawrocki – przez lata figurowała w aktach jako "nieustalone osoby". Dziś kandydat PiS mówi o tamtym epizodzie jako o "występach w modułach szlachetnych walk".
- W latach 2000. pracował jako ochroniarz w sopockim Grand Hotelu. Według relacji dwóch jego byłych kolegów, miał pośredniczyć w sprowadzaniu prostytutek dla gości – osobiście je dowoził, odbierał i pobierał opłaty. Świadkowie twierdzą, że proponował im udział w tym procederze i są gotowi zeznawać w sądzie. Nawrocki wszystkiemu zaprzecza i zapowiada pozew, ale nie skorzystał z trybu wyborczego, który pozwoliłby rozstrzygnąć sprawę przed głosowaniem.
- Miał utrzymywać kontakty z osobami z trójmiejskiego półświatka. W 2017 roku poręczył za Grzegorza Horodkę, znanego jako "Śledziu" — gdańskiego skinheada powiązanego z neonazistowską organizacją Blood & Honour. Wcześniej utrzymywał kontakty z Patrykiem Masiakiem, pseudonim "Wielki Bu", który został skazany i odsiedział wyrok za porwanie. Nawrocki twierdzi, że poręczył z powodów resocjalizacyjnych, a z "Wielkim Bu" nie łączyła go przyjaźń.
Lista zarzutów wygląda jak akt oskarżenia, który – jak zwykło się rytualnie mawiać – "w normalnym kraju" zmiótłby każdego polityka w tydzień. Ale nie w tym przypadku. Kandydat PiS nie utonął. On unosił się na fali. "Po tym wszystkim?" "Taki człowiek?" – słychać zdziwione pytania. Jakby rzeczywistość przestała mieć siłę przebicia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najnowszy sondaż WP. Prezes IBRIS przypomina sytuacje sprzed 5 lat
Nie chodzi o fakty
Najłatwiej uciec w najprostsze odpowiedzi. Bo przecież lud taki ciemny, że trzeba go oświecić. Za głupi, by rozumieć? Zbyt ograniczony, by dodać dwa do dwóch i pojąć wagę oskarżeń? Przeciwnikom Nawrockiego łatwo odpłynąć w logikę tego typu. Jest z nią poważny problem. Mózg wyborcy nie funkcjonuje jak kalkulator, tylko raczej system emocjonalnej obrony. On działa zgodnie z psychologią grupy, emocjami, mechanizmami poznawczymi. Nie chodzi o to, że wyborcy są głupi. Chodzi o to, że są ludźmi. I każdy z nas reaguje w podobny sposób, kiedy stawką jest tożsamość.
Psychologowie nazywają to teorią tożsamości społecznej. Dla wyborcy PiS Nawrocki nie był tylko kandydatem. Jest symbolem: Polski wierzącej, suwerennej, tradycyjnej, "nie z tej Warszawy". Atak na niego to atak na "nas". Afera? Może i jest, ale przecież "każdy polityk coś ma". I przecież "oni z PO kradli więcej". Moralność? Tak, ale plemienna. Swoim wybaczamy więcej. A obcych rozliczamy surowo.
Kiedy "nasz" jest oskarżany, uruchamia się wszystko, co nas chroni. "A może to było dawno". "A może się zmienił". "Znowu polują na prawicę". To nie są proste reakcje. To strategie przetrwania tożsamości.
"Efekt rykoszetu"
Ten mechanizm został z kolei dobrze udokumentowany w badaniach nad kampaniami dezinformacyjnymi. Pokazuje, jak trudne jest skuteczne obalanie mitów. Czasem – im mocniej próbujesz coś wyjaśnić, tym bardziej utrwalasz przekonanie, które chciałeś zburzyć.
Przykład: gdy ludziom mówiono, że Barack Obama nie jest muzułmaninem – część z nich jeszcze bardziej wierzyła, że jest. Dlaczego? Bo sama ekspozycja na mit, nawet w kontekście jego obalania, sprawia, że zostaje on utrwalony w pamięci.
Działa też coś jeszcze: zmęczenie. Zmęczenie skandalem. Przesyt. Kiedy spraw jest zbyt dużo, zbyt gęsto, zbyt intensywnie, człowiek się wyłącza. "Wszyscy siebie warci." "Nie będę tego analizować". To nie cynizm. To zmniejszenie strat emocjonalnych. Jeśli fakty każą ci zrewidować wybory, a nie masz na to siły, zrównujesz wszystkich, żeby zostać przy swoim.
Poza tym każde kolejne "ujawnienie" przynosi odwrotny efekt, jeśli trafia do odbiorców przez pryzmat: "kolejna nagonka mediów", "znów atakują naszych". To uruchamia tzw. efekt wrogiego medium – gdy odbiorcy odrzucają fakty, bo nie ufają ich źródłu. A nowa informacja nie zmienia przekonań, lecz umacnia dotychczasowe.
Co jeśli dziennikarz ma rację? Nie ma znaczenia. Bo jeśli medium jest "wrogie", jego racja nie ma dostępu. Kiedy fakt pochodzi z Onetu, TVN, "Wyborczej", dla wielu faktem nie jest. Jest bronią. Więc zostaje odrzucony, niezależnie od jakości.
Próby demaskacji mają szansę zadziałać tylko wtedy, gdy odbiorca ufa nadawcy. A w Polsce 2025 roku – z gigantyczną polaryzacją i erozją zaufania do mediów – to niemal niemożliwe.
Polaryzacja rządzi
To jedno z najważniejszych zjawisk ostatnich lat: wyborcy nie popierają "swoich" z miłości – tylko z niechęci do "tamtych". To coś więcej niż lojalność. To emocjonalna wrogość wobec drugiej strony.
Dlatego Nawrocki może być kontrowersyjny, ale przynajmniej nie jest Trzaskowskim. "On ma może swoje grzechy, ale oni to dopiero są niebezpieczni". "Wolę go niż kogoś, kto zniszczy Kościół i rodzinę". W tej logice nie działają żadne skandale – bo wybór nie jest moralny, tylko obronny.
W tej kampanii nie głosowało się za kimś. Głosowało się przeciwko. Przeciw Trzaskowskiemu, genderowi, Unii, elitom. Nawrocki mógłby mieć jeszcze trzy afery. I tak byłby "mniejszym złem".
Zresztą, Trzaskowski okazał się postacią idealną do roli symbolu wielkomiejskiej elity. Dobrze się w niej urządził. Jego sztab z uporem eksponował zalety kandydata: języki, kontakty, europejskie obycie, dorobek w Warszawie. Problem w tym, że dla wielu wyborców to działa odwrotnie. Oni widzą nie kompetencje, ale polityczny produkt. "Warszawkę". Życie z górki.
A Nawrocki? Jego opowieść o przemianie, wzroście, patriotyzmie, zgrywa się z kulturowym archetypem. "Był pogubiony, ale się odnalazł". "Z chłopaka z dołu zrobił się doktor historii, prezes IPN". Nie trzeba dowodów. Ludzie sobie tę narrację dopowiadają. Bo chcą w nią wierzyć, nawet jeśli racjonalnie się nie klei.
Na dziś to wystarczy. W plemiennych wojnach rozum dawno skapitulował.