PO się rozkręciła. Obiecuje coraz więcej. Tylko kto na to pójdzie?
Po wojnie na plakaty, billboardy i spoty, przyszła pora na licytację obietnic. Tych jest dużo - począwszy od reformy programu 500+, szkolnictwa i edukacji, na tym, że Polacy będą zarabiać w euro tyle, ile dziś zarabiają w złotówkach (sic!), skończywszy. I właśnie ten punkt brzmi jak klasyczna propaganda ich głównego politycznego przeciwnika - Prawa i Sprawiedliwości.
15.09.2017 | aktual.: 20.09.2017 19:32
Szum wokół billboardów za 19 mln zł nie cichnie od wielu dni. Platforma więc nie odpuszcza. Najpierw zawiadomiła CBA w sprawie kampanii dotyczącej reformy wymiaru sprawiedliwości, a potem zażądała, by państwowe spółki zaprzestały przekazywania pieniędzy na konto Polskiej Fundacji Narodowej. Przygotowała także spot.
Co na to PiS? Sprawę afery billboardowej próbuje zatuszować reparacjami wojennymi od Niemiec. Partia Kaczyńskiego przekonuje, że to "kolejny ważny dla Polski temat, w którym PO nie ma stanowiska lub po prostu kluczy". Podobnie jak z uchodźcami, kiedy to lider ugrupowania Grzegorz Schetyna był "za, a nawet przeciw" ich przyjmowaniu.
Kto wie, może właśnie dlatego, by uniknąć następnych oskarżeń o niezdecydowanie, Platforma zdecydowała się na kolejne natarcie. Na Twitterze pojawił się szereg plakatów z obietnicami wyborczymi. Efekt? Niestety, groteskowy. Platforma bowiem niebezpiecznie przejmuje pisowski język propagandy, w którym obiecuje wiele, nie zważając na to, ile realnie z tego jest do zrealizowania, nie mówiąc już o nakreśleniu konkretnego planu dojścia do enigmatycznie nakreślonego celu.
I tak na przykład dowiadujemy się, że PO zreformuje 500+. To akurat nie nowość. Świadczenie ma być rozszerzone na każde pierwsze dziecko oraz ma zniknąć próg dochodowy. Przy tej propozycji krytykowane za rozdawnictwo PiS okazuje się przy największej partii opozycyjnej co najmniej oszczędne.
Kolejna obietnica, najbardziej rozbudzająca wyobraźnię, "Polacy będą zarabiać w euro tyle, ile dziś zarabiają w złotówkach". Bo, jak czytamy, "strategicznym celem programu PO jest usunięcie, w perspektywie jednego pokolenia, luki cywilizacyjnej, która wciąż dzieli nas od najzamożniejszych krajów Zachodu takich jak Niemcy".
Jak osiągnąć ten mało realistyczny - przynajmniej na początku naszej przygody ze wspólną walutą - cel? Tego już się nie dowiadujemy. Wnioskujemy jednak, że Platforma stawia na szybkie wejście Polski do strefy euro, co do tej pory wcale nie było takie oczywiste.
Padają niezaprzeczalnie konieczne do zrealizowania obietnice - zwiększenie dostępność opieki przedszkolnej, wprowadzenie wczesnego i szerokiego nauczania informatyki, uproszczenie podatków i zniesienie tych nowych, nałożonych przez PiS, oraz zatrzymanie nadmiernego zadłużenia państwa. To jednak kropla w morzu potrzeb, przynajmniej dla sporej części elektoratu Platformy.
W ramach "budowy wiarygodnego państwa" jest też ciekawostka - wprowadzenie instytucji przeglądu ustaw. "Uchwalając nowe prawo będziemy jasno mówić, jaki efekt ma przynieść i jakie są wyznaczniki, które pozwolą sprawdzić efekty. Jeśli cel nie zostanie zrealizowany, albo pojawią się skutki inne niż akładane, prawo będzie obowiązkowo uchylane albo modyfikowane" - deklaruje Platforma.
Kolejne deklaracje, poza utrzymywanym na sztandarach przywrócenia trójpodziału władzy, to już ogólniki - "będziemy myśleć o zwiększeniu udziału języka angielskiego zarówno w dydaktyce, jak i w pracy naukowej", "przywrócimy zaufanie do państwa, doprowadzimy do wzrostu inwestycji...".
Czy Grzegorz Schetyna naprawdę wierzy, że tym wygra z PiS-em? Jeśli tak, powodzenia.