PO: PiS mógł złamać ustawę o partiach politycznych ws. referendum
Posłowie PO ocenili, że Prawo i Sprawiedliwość mogło złamać ustawę o partiach politycznych w związku ze swoim zaangażowaniem w akcję zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum ws. odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Posłowie PO dowodzili podczas poniedziałkowej konferencji prasowej w sejmie, że inicjatywa ws. referendum to akcja polityczna współorganizowana przez Prawo i Sprawiedliwość. Według mediów Warszawska Wspólnota Samorządowa zebrała około 210 tys. podpisów pod wnioskiem o zorganizowanie referendum w sprawie odwołania Gronkiewicz-Waltz, z czego 50 tys. podpisów miało dostarczyć PiS.
Zdaniem posła PO Andrzeja Halickiego inicjator akcji ws. referendum, burmistrz Ursynowa Piotr Guział "dziś nie może się wyprzeć tego, że jest w gruncie rzeczy marionetką w rękach PiS-u". Jak przekonywał, podpisy dostarczone przez PiS, na formularzach PiS, zbierane pod parasolami PiS przez polityków tej partii, "dowodzą, że tak naprawdę całe referendum ma charakter polityczny, nie jest spontaniczną reakcją warszawiaków, nie jest też wynikiem akcji zorganizowanej przez komitet społeczny".
- To raczej burmistrz Guział jest taką przykrywką dla akcji politycznej, której współorganizatorem, a tak naprawdę inicjatorem jest PiS - ocenił Halicki. Dlatego, jego zdaniem, trzeba spojrzeć na inicjatywę ws. referendum od strony ustaw i przepisów obowiązujących partie polityczne.
Halicki dowodził, że referendum współorganizowane przez partię polityczną to część aktywności politycznej danej partii, w tym wypadku PiS. Zastrzeżenia PO, jak mówił, dotyczą kwestii finansowania akcji zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum i zaangażowania "firm komercyjnych w to przedsięwzięcie".
- Nie jest dozwolone, aby partia polityczna wspierana była środkami pochodzącymi z jakiejkolwiek firmy, z jakiegokolwiek podmiotu posiadającego osobowość prawną i działającego komercyjnie - zaznaczył inny poseł PO Marcin Kierwiński. Tymczasem, jak przypomniał, media informowały o tym, że do zbierania podpisów zaangażowane były hostessy finansowane przez prywatną firmę. Ponieważ, jak mówił poseł, okazało się, że PiS jest jednym ze współorganizatorów akcji ws. referendum, "zachodzi bardzo istotne pytanie", czy w ten sposób firma ta nie wspierała Prawa i Sprawiedliwości.
- Jeśli te wątpliwości, o których powiedzieliśmy, potwierdziłyby się, byłby to bardzo istotny przyczynek, aby stwierdzić, że PiS podczas zbierania tych podpisów złamał ustawę o partiach politycznych - ocenił Kierwiński.
Posłowie zapowiedzieli skierowanie pytania w tej sprawie do Państwowej Komisji Wyborczej. - Mamy dużą wątpliwość, co do wspierania finansowego i organizacyjnego (akcji zbierania podpisów) przez podmioty prawne; podmioty prawne wsparły akcję, która ma charakter politycznym, a ustawa tego zabrania - powiedział Halicki.
Jak ocenił, Guział, który deklaruje wolę "ożywienia stolicy i mieszkańców Warszawy" poprzez akcję ws. referendum, "zaprzecza sobie biorąc do współpracy, a właściwie uzależniając się od partii politycznej, jaką jest PiS".
- Gdyby był pan człowiekiem honoru (...) tego rodzaju pomocy by pan po prostu nie przyjął - powiedział poseł PO, zwracając się do Guziała.
Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak odpiera zarzut o złamaniu ustawy o finansowaniu partii politycznych: - Nie złamaliśmy prawa - oświadczył na poniedziałkowej konferencji prasowej w Sejmie.
Jak dodał, "w oczach tych panów (posłów Andrzeja Halickiego i Marcina Kierwińskiego) widać było rozpacz, z tego powodu, że zebrano odpowiednią ilość podpisów i że będzie referendum w Warszawie".
Błaszczak skrytykował działania PO, mające na celu niedopuszczenie do głosowania nad odwołaniem Gronkiewicz-Waltz. - Panowie, którzy rządzą Polską i panie, które rządzą Warszawą, zrobią wszystko, by nie dopuścić do referendum - uważa polityk PiS. Jego zdaniem działania Platformy to "ograniczanie demokracji". - Łukaszenka może się od tych panów uczyć - ocenił.
Błaszczak odpowiadając na zarzuty działaczy PO, podkreślił, że podpisy zbierali działacze PiS, zebrano ich 50 tys. Jak dodał, referendum "to była inicjatywa obywatelska, my w pewnym momencie dołączyliśmy". Podkreślił, że referendum będzie "głosem sprzeciwu wobec arogancji i niekompetencji Hanny Gronkiewicz-Waltz".
Szef klubu PiS uważa, że jeżeli referendum w Warszawie dojdzie do skutku, a prezydent stolicy zostanie odwołana, to powinny odbyć się wybory nowego prezydenta Warszawy, a nie powinien rządzić komisarz.
- Warszawa jest źle rządzona, wystarczy przypomnieć chaos w związku z wprowadzaniem ustawy śmieciowej, chaos w komunikacji miejskiej, podwyżki cen biletów, podwyżki czynszów - powiedział Błaszczak. Dodał, że Gronkiewicz-Waltz "nie odstaje od normy Platformy, jeśli chodzi o arogancję - nie rozmawia z ludźmi, traktuje Warszawiaków jako zło konieczne".
Podpisy pod wnioskiem o referendum ws. odwołania Gronkiewicz-Waltz mają w poniedziałek trafić do komisarza wyborczego. Inicjatorem referendum jest Warszawska Wspólnota Samorządowa, która deklaruje, że pod wnioskiem będzie złożonych ponad 200 tys. podpisów.
Aby referendum lokalne mogło się odbyć, pod wnioskiem w tej sprawie musi podpisać się 10 proc. uprawnionych do głosowania, czyli w przypadku referendum ws. odwołania prezydent stolicy musi to być ok. 130 tys. osób.
Referendum w sprawie odwołania organu jednostki samorządu terytorialnego pochodzącego z wyborów bezpośrednich jest ważne w przypadku, gdy udział w nim wzięło nie mniej niż 3/5 liczby biorących udział w wyborze odwoływanego organu. W wyborach prezydenta Warszawy w 2010 r., w których zwyciężyła Gronkiewicz-Waltz, wzięło udział 649 049 osób. Oznacza to, że referendum w sprawie jej odwołania będzie ważne, jeśli weźmie w nim udział co najmniej 389 430 osób.