PO bojkotuje TVP. Skończy się jak z bojkotem TVN przez PiS, przeproszą i wrócą
Politycy PO ogłosili, że rzadziej będą pojawiać się w TVP, bo są "traktowani jak mięso armatnie". Oczywiście zwolennicy największej partii opozycyjnej przyklasnęli tej decyzji. Ale bojkot nie potrwa długo, bo rzeczywistość jest brutalna: TVP nadal oglądają miliony, a politycy funkcjonują dzięki temu, że ich przekaz trafia do wyborców.
13.06.2017 | aktual.: 13.06.2017 11:32
Politycy Platformy Obywatelskiej od ponad roku mówili o możliwym bojkocie TVP. Grozili nim w marcu, później w maju, w końcu się zdecydowali. Ale nie na całkowity bojkot, tylko częściowy (coś jak głodówka rotacyjna). - Puste miejsca, na których mają pojawiać się posłowie Platformy Obywatelskiej, mogą pojawiać się w TVP coraz częściej - powiedział rzecznik PO Jan Grabiec w rozmowie z wirtualnemedia.pl.
Bojkot, ale tylko trochę
Czyli politycy PO będą się pojawiać w TVP, tylko mniej. To sprytne zagranie, bo teraz zbierają gratulacje i pochwały od swoich zwolenników za to, że twardo postawili się "reżimowej telewizji". Z drugiej strony, w razie potrzeby, będą wracać na antenę TVP. Powiedzą, że akurat w tym przypadku uznali, że dyskusja będzie merytoryczna. Pewnie dlatego kilka godzin po ogłoszeniu bojkotu poseł PO Marcin Święcicki pojawił się w TVP INFO.
I podobnie będą robić inny politycy PO. Bo nie da się robić polityki bez mediów. Oczywiście wszystkie partie rozwijają swoje kanały komunikacji w internecie, ale nadal nie dorównują one zasięgom stacji telewizyjnych. Nie można sobie pozwolić na bycie nieobecnym. Szczególnie, kiedy jest się w opozycji. Przekonali się o tym boleśnie politycy Prawa i Sprawiedliwości, którzy mają na swoim koncie trzy głośne bojkoty.
PiS - specjalilści od bojkotów
W lipcu 2008 roku partia zbojkotowała programy TVN. "Jesteśmy przeciwni takiej debacie publicznej, która po pierwsze wyrażana jest agresją, a po drugie traktowaniem polityków PiS jako osób drugiej kategorii" - uzasadniał ówczesny szef klubu Przemysław Gosiewski. Bojkot trwał dokładnie pół roku, w styczniu 2009 roku został "zawieszony".
PiS miało też liczne przejścia z Radiem ZET i Moniką Olejnik. W 2009 roku Jarosław Kaczyński na jednej z konferencji prasowych stwierdził, że wstydziłby się pracować w tej stacji. Ale kilka miesięcy później pojawił się w porannym programie Olejnik, przyjął nawet prezenty. Dwa lata później partia ogłosiła bojkot Radia ZET i programów Olejnik. To była reakcja na wyjście Mariusza Błaszczaka ze studia "7. Dnia Tygodnia". Później okazało się, że politycy PiS będą bojkotować tylko ten jeden program, w pozostałych audycjach Olejnik i Radia ZET pojawiali się regularnie.
Skończy się jak zwykle
Od 2012 roku politycy PiS bojkotowali też program Tomasza Lisa w TVP. Efekt? Korzystali na tym uciekinierzy z Solidarnej Polski, bo to oni reprezentowali prawicę w dyskusjach. Dlatego w TVP 2 regularnie pojawiali się Jacek Kurski czy Zbigniew Ziobro. Po odejściu z PO raz na jakiś czas zmieniał ich Jarosław Gowin.
Niedawno ze studia niedzielnego programu Polsat News i Radia ZET wyszedł Paweł Szefernaker, minister w Kancelarii Premiere. Ale tym razem PiS nie ogłaszało bojkotu. I to pomimo, że teraz jest u władzy, ma swoją telewizję, a najważniejsi politycy mają niejako "z urzędu" zapewnione zainteresowanie mediów.
Dlatego bojkot PO to raczej dowód na cienką skórę polityków tej partii, na to, że ulegają emocjom. Łatwiej ogłosić bojkot i w glorii męczennika odmawiać udziału w programach, niż przyjść przygotwanym, ostrym jak brzytwa i pokazać towarzystwu, że ma się rację.