ŚwiatPo Amerykanach pozostanie "czarna dziura"?

Po Amerykanach pozostanie "czarna dziura"?

Sytuacja w Iraku jest coraz bardziej napięta. Niemal codziennie dochodzi do krwawych zamachów, w których giną dziesiątki ludzi. Irak staje się "czarną dziurą" bezpieczeństwa światowego, a Barack Obama wycofuje stamtąd amerykańskie wojska. Bliskowschodnią sytuację opisuje dla Wirtualnej Polski - Tomasz Otłowski, analityk i były pracownik Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Po Amerykanach pozostanie "czarna dziura"?
Źródło zdjęć: © AFP | Ali Al-Saadi

24.05.2010 | aktual.: 24.05.2010 17:29

Wraz z pogłębianiem się politycznego zamętu po nierozstrzygniętych wyborach parlamentarnych z marca bieżącego roku, w Iraku ponownie nasila się przemoc i rośnie napięcie. Co ciekawe, przebieg wyborów był jak na warunki bliskowschodnie spokojny, a samo liczenie głosów wyjątkowo uczciwe.

Miało być spokojnie

Wszystko wskazywało więc na spełnienie się scenariuszy amerykańskich „spin-doktorów” z Białego Domu, którzy zakładali, że marcowa elekcja iracka będzie mieć przełomowe znaczenie dla wycofania sił bojowych USA znad Eufratu w planowanym terminie, to jest do końca sierpnia br. Wybory miały udowodnić, że Irak doskonale może dać już sobie radę bez „kurateli” obcych wojsk i politycznego nadzoru ze strony Waszyngtonu.

Na nieszczęście dla tego sielankowego obrazu, zakładającego zwycięstwo dotychczasowego premiera al-Malikiego i jego szyickiej koalicji Państwo Prawa (PP), sukces wyborczy niespodziewanie odniósł zdominowany przez sunnitów Iracki Ruch Narodowy (IRN) dawnego premiera Ijada Alawiego. I choć „sukces wyborczy” oznacza w tym przypadku uzyskanie w parlamencie zaledwie dwóch mandatów przewagi nad PP, bez zdobycia bezwzględnej większości, to i tak iraccy szyici – stanowiący wszak dwie trzecie ogółu ludności kraju – nie mogli puścić płazem takiej zniewagi.

Walka o władzę

Już wkrótce po ogłoszeniu wyników rozpoczęli zmasowaną kampanię polityczną, mającą na celu zablokowanie marszu sunnitów do władzy. Najważniejszą bronią szyitów są przyjęte po 2003 roku ustawy „debaasyfikacyjne”, pozbawiające praw publicznych (a nierzadko i wolności) wszystkich, którzy kiedyś należeli do partii Baas, służyli w Husajnowskiej armii, współpracowali z aparatem bezpieczeństwa czy w „inny sposób działali na szkodę irackiego narodu”.

W praktyce pod literę tego prawa podpada prawie co drugi Irakijczyk (i niemal każdy iracki sunnita), nic więc dziwnego, że w ub. miesiącu specjalny trybunał realizujący zadania debaasyfikacji pozbawił mandatów aż 52 z 91 sunnickich deputowanych IRN, wybranych w powszechnych wyborach w dniu 7 marca br. Alawi natychmiast odwołał się od tej decyzji, ale znając realia irackie nie ma zbyt wielu szans na odwrócenie biegu spraw. Patrząc pragmatycznie, sunnitom zostaje już tylko polityczna obstrukcja, lub też – w przypadku tych co bardziej radykalnych – powrót do zbrojnego oporu.

Tak jawne negowanie reguł demokracji ze strony szyickiej większości i ponowny wzrost napięcia między nią a sunnitami w oczywisty sposób sprzyja wyostrzeniu politycznych podziałów w kraju i radykalizacji postaw. Dotyczy to szczególnie postaw sunnitów, którzy ponad trzy lata temu zaufali namowom i protekcji Waszyngtonu, decydując się na powrót do politycznej gry w Bagdadzie, co wydatnie uspokoiło sytuację w kraju. Obecna brutalna powyborcza rozgrywka polityczna może zniweczyć te osiągnięcia i ponownie zepchnąć Irak na krawędź wojny domowej.

Al-Kaida w kraju dwóch rzek

Chodzi tu przy tym nie tylko o ew. reaktywację sunnickiego zbrojnego podziemia, ale przede wszystkim o działalność struktur islamskich ekstremistów. Gdy trzy lata temu większość irackich sunnitów zdecydowała się włączyć do wielkiej polityki w Bagdadzie, największym poszkodowanym z tego powodu stała się Al-Kaida w Mezopotamii (Tanzim Kaid’at al-Dżihaad fi Bilad al-Rafidai’in – dosłownie: „Organizacja Bazy w kraju dwóch rzek”), która w latach 2005-2006 zdołała nadać ton całemu ruchowi oporu w kraju, spychając w cień nawet hardcorowych zwolenników obalonego Saddama Hussajna.

Obecnie, gdy trendy się odwracają, islamiści z niedawno powołanej organizacji Islamskie Państwo Iraku (Daulat al-Irak al-Islamija), sukcesora irackiej Al-Kaidy, coraz wyraźniej podnoszą głowy. Co gorsza, będący katalizatorem niekorzystnych procesów w Iraku kryzys polityczny przypada na okres wzrostu aktywności islamskich radykałów w całym regionie bliskowschodnim. Odradzająca się dzięki korzystnym procesom strategicznym w Azji i na Bliskim Wschodzie Al-Kaida od ponad roku aktywizuje swą działalność na Półwyspie Arabskim, w Lewancie i Afryce Północnej. Daje to dżihadystom dodatkowy impuls i możliwości działania w Iraku, który od siedmiu lat niezmiennie pozostaje ważnym dla nich frontem wojny z „niewiernymi”.

Islamiści wyciągnęli poza tym wnioski z doświadczeń minionych lat – dziś działają w niewielkich grupach, odizolowanych jedna od drugiej i tworzących coś na kształt luźnej sieci odrębnych komórek, kontrolowanych odgórnie jedynie w najbardziej ogólnym, strategicznym wymiarze. To z tego właśnie powodu dość niespodziewany sukces irackich sił bezpieczeństwa – w postaci fizycznego wyeliminowania w ub. miesiącu aż trzech czołowych liderów irackiej Al-Kaidy – nie wpłynął i nie wpłynie na tempo działań operacyjnych islamistów działających w Iraku i ich efektywność.

Seria krwawych zamachów w Bagdadzie sprzed miesiąca jest tylko zapewne pierwszym z potwierdzeń tej tezy... Jeśli jeszcze na dodatek sunnici zwątpią w sens dalszego uczestnictwa w życiu politycznym Iraku i ponownie sięgną po sprawdzone środki zbrojnego oporu – islamscy radykałowie odzyskają niezbędną przestrzeń operacyjną dla dalszej aktywizacji swych działań i rozszerzenia ich na cały kraj. Irak ponownie znajdzie się na krawędzi zagłady, od której po 2003 roku oddzielała go jedynie „cienka czerwona linia”, tworzona z sił międzynarodowych – głównie amerykańskich.

W świetle zachodzących w Iraku niepokojących procesów politycznych, upór administracji USA co do kontynuowania procesu wycofywania znad Eufratu amerykańskich jednostek pierwszoliniowych musi więc budzić zdziwienie.

Czarna dziura na horyzoncie?

Decyzja o opuszczeniu Iraku została przecież podjęta w diametralnie innych (i o wiele lepszych ze strategicznego i operacyjnego punktu widzenia) warunkach, które dziś należą już do historii. Uporczywe trzymanie się przez Waszyngton wyznaczonych niemal dwa lata temu harmonogramów stanowi bodaj najlepszy dowód na totalną ideologizację polityki zagranicznej i bezpieczeństwa obecnej administracji USA, która podejmuje decyzje w oderwaniu od realiów i faktycznych interesów strategicznych Ameryki.

Gdy we wrześniu nie będzie już w Iraku liniowych jednostek armii USA, może się nagle okazać, że siedem lat politycznych wyrzeczeń, ludzkich ofiar i horrendalnych kosztów ekonomicznych pójdzie na marne, a obszar Mezopotamii stanie się przysłowiową „czarną dziurą” bezpieczeństwa – kolejną zresztą w regionie Bliskiego Wschodu.

Tomasz Otłowski, specjalnie dla Wirtualnej Polski

_ Ekspert i analityk w zakresie stosunków międzynarodowych; specjalizuje się w problematyce bliskowschodniej i zwalczania terroryzmu islamskiego. W latach 1997-2006 ekspert, później szef Zespołu Analiz, a następnie naczelnik Wydziału Analiz Strategicznych w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Obecnie ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, koordynator Zespołu Analiz w Fundacji Amicus Europae, publicysta tygodnika „Polska Zbrojna”._

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)