ŚwiatPływająca niekompetencja. Takiego blamażu niewielu się spodziewało

Pływająca niekompetencja. Takiego blamażu niewielu się spodziewało

Rosyjska flota na Morzu Czarnym nie osiągnęła spektakularnych sukcesów. Zajmuje się głównie blokowaniem wybrzeża, osłoną własnych konwojów i ostrzeliwaniem wszystkiego, co nawinie się pod rękę. Najeźdźcy ewidentnie mają problem z rozpoznawaniem celów i obroną własnych okrętów. Wisienką na torcie jest utrata flagowego okrętu – krążownika rakietowego Moskwa. Takiego blamażu niewielu się spodziewało.

Pływająca niekompetencja. Takiego blamażu niewielu się spodziewało
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/EPA/SERGEI ILNITSKY

Od początku konfliktu rosyjska flota nie tylko nie odniosła żadnych spektakularnych sukcesów, a wręcz kompromituje się na wielu płaszczyznach. O ile ataki na cywilne jednostki można uznać za próbę zastraszenia armatorów, którzy chcą swobodnie poruszać się po wodach międzynarodowych, tak przyczyny utraty okrętów, pokazują olbrzymi stopień niekompetencji, amatorstwa i podręcznikowego rosyjskiego partactwa.

Można przypuszczać, że Rosjanie strzelają we wszystko, co się porusza i wygląda "niebezpiecznie". Na lądzie zdarzały się przypadki ostrzelania drugowojennych czołgów, stojących na cokołach, upamiętniających zwycięstwo w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Na morzu w zasadzie nikt nie może czuć się bezpiecznie.

Rosjanie ogłosili niemal całe Morze Czarne strefą wyłączoną. Statki, które utknęły w ukraińskich portach mogą liczyć jedynie na łaskawość rosyjskich marynarzy. Ci jednak nie okazują jej często. W ciągu 50 dni wojny Rosjanie zaatakowali 15 cywilnych jednostek różnych bander. Z tego przynajmniej trzy poszły na dno.

Pierwszym był M/V "Helt", który zatonął na redzie Odessy, czekając na zezwolenie Rosjan na opuszczenia wód terytorialnych Ukrainy. Niewielki, liczący zaledwie 79 metrów długości statek, prawdopodobnie został trafiony pociskiem rakietowym. Ukraińskim służbom udało się uratować załogę, jednak estoński statek chodzący pod panamską banderą, zatonął.

Tego samego dnia, 3 marca, u wybrzeży Mariupola zatonął bengalski M/V "Banglar Samriddhi". – Statek został zaatakowany i zginął jeden z mechaników. Nie było jasne, czy była to bomba, czy pocisk rakietowy i która strona przeprowadziła atak. Pozostałych 28 członków załogi wyszło z ataku bez szwanku – powiedział agencji Reuters Pijush Dutta, dyrektor wykonawczy Bangladesh Shipping Corporation, do której należała jednostka. Wkrótce po tym zostały opublikowane filmy z momentu trafienia rosyjską rakietą i akcji ratunkowej.

Już po zatonięciu jednostki Rosjanie wydali komunikat, w którym napisali: "Składamy głębokie kondolencje bliskim zmarłego. Strona rosyjska dokłada wszelkich starań, aby zapewnić bengalskiemu statku bezpieczne wyjście z portu".

Trzecim statkiem, który zatonął był drobnicowiec M/V "Azburg" należący do maltańskiego armatora i chodzący pod panamską banderą. W nocy z 4 na 5 kwietnia został zatopiony ogniem rosyjskich okrętów w Mariupolu.

Ukraińska Straż Graniczna Ukrainy rozpoczęła akcję ratunkową, poinformowali jednak, że rozprzestrzeniający się ogień i ciągle trwający ostrzał miasta uniemożliwia uratowanie statku, który ostatecznie osiadł na dnie basenu portowego. Obecnie, po zdobyciu przez Rosjan części portu, pojawiły się filmy propagandowe, oskarżające Ukraińców o zniszczenie jednostki.

W oblężonym Mariupolu nadal znajdują się cztery statki zarejestrowane na Malcie, Jamajce i w Liberii. We wszystkich ukraińskich portach utknęło 77 statków obcych bander, których Rosjanie nie wypuszczają na pełne morze, aby mogły zacumować w neutralnych portach. Rosjanie czynią to z pełną świadomością i premedytacją, zastraszając załogi i armatorów.

Z drugiej strony wiele statków zostało trafionych przez błędne rozpoznanie.

Tak właśnie Rosjanie zatopili "Azburg", cały czas utrzymując, że zatopiony został statek należący do ukraińskiego armatora. Wychodzi przy tym na jaw słabość rosyjskich systemów identyfikacji i kierowania ogniem, co już wielokrotnie udowodnili na lądzie.

Desant, którego nie było

Od początku inwazji obserwatorzy oczekiwali wysadzenia taktycznego desantu. Czy to pod Odessą, czy pod Mariupolem. Rosyjskie okręty desantowe kilka razy demonstracyjnie podchodziły pod Odessę, za każdym razem odchodząc po kilku godzinach.

Przy każdej takiej okazji Rosjanie nie przygotowywali gruntu do desantu. Okręty desantowe były pozbawione osłony jednostek eskortowych. Nad miastem nie pojawiły się samoloty wsparcia, a podejścia desantowców pod Odessę nie poprzedziło przygotowanie artyleryjskie. Ciężko wytłumaczyć takie zachowanie Rosjan. Tym bardziej, że zgromadzili siły, które mogłyby przeprowadzić niewielki desant taktyczny.

Na Morze Czarne trafiły po trzy okręty desantowe z Floty Bałtyckiej i Floty Północnej. W sumie z jednostkami Floty Czarnomorskiej dało to 13 okrętów desantowych dwóch typów. Najliczniejsze z nich należą do typu Ropucha, projektu 775, które budowała Stocznia Północna w Gdańsku.

U wybrzeży Ukrainy znajduje się 10 okrętów tego typu – wszystkie, jakie były zdolne do wyjścia w morze. Okręty tego typu mogą przewozić do 13 czołgów lub transporterów opancerzonych albo 20 ciężarówek i w obu wersjach do 150 żołnierzy.

W składzie Floty Czarnomorskiej znajdowały się trzy z czterech okrętów desantowych projektu 1171, znanych w Rosji jako Tapir, a w krajach NATO jako Alligator. Znajdowały się, ponieważ jeden z nich – Saratow został zatopiony przez ukraińską artylerię w Berdiańsku.

Przy okazji uszkodzony został okręt typu Ropucha, "Nowoczerkassk". Rosjanie nadal oficjalnie twierdzą, że utrata okrętu nastąpiła w wyniku wypadku podczas rozładunku. Nie przekonują ich nawet filmy, pokazujące eksplozje podpocisków głowicy kasetowej.

Tapiry mogą przewozić do 22 czołgów albo 45 transporterów opancerzonych lub 50 ciężarówek i do 400 żołnierzy desantu. Oba typy są uzbrojone w wyrzutnie systemu Grad, automatyczne armaty kalibru 57mm i wyrzutnie przeciwlotnicze bardzo bliskiego zasięgu Strieła-3. Do przeprowadzenia operacji desantowej są znakomicie przygotowane. Rosjanie jednak wolą używać ich do celów transportowych, dostarczając zaopatrzenie i posiłki oraz wywożąc uszkodzone pojazdy.

Jedyną operację bojową, jaką przeprowadzili, było minowanie wód otaczających Ukrainę. Według informacji Ministerstwa Obrony na wodach Morza Czarnego znajduje się około 420 min morskich. Niektóre z nich zerwały się z kotwicy i swobodnie dryfują po akwenie.

Jedną z takich min zneutralizowali Rumuni około 39 mil morskich od Przylądka Midia. Rumuni informują, że coraz częściej natykają się na rosyjskie miny unoszące się na powierzchni morza w ich strefie odpowiedzialności.

"Moskwa" poszła na dno

O ile utratę "Saratowa" jakoś można wytłumaczyć rosyjskiemu społeczeństwu, tak zatonięcie największego okrętu Floty Czarnomorskiej, już trudniej. Krążownik rakietowy Moskwa był okrętem flagowym Floty Czarnomorskiej i pierwszą jednostką projektu 1164 Atlant.

Okręt wszedł do służby w grudniu 1982 roku pod nazwą "Sława". Po rozpadzie ZSRR i podziale floty, został przekazany Federacji Rosyjskiej i w 1996 roku krążownik otrzymał swoją obecną nazwę.

Został zaprojektowany w czasach Zimnej Wojny, jako okręt przeznaczony do niszczenia amerykańskich lotniskowców. Miał 186 metrów długości i wypierał 12,5 tys. ton. Cztery turbiny gazowe o mocy szczytowej 110 tys. KM rozpędzały go do prędkości 32 węzłów. Oczywiście w latach świetności.

W zasadzie od zwodowania okręt przeszedł tylko jedną modernizację, która trwała od 1990 do 2000 roku Dlatego też, mimo silnego uzbrojenia przeciwlotniczego, załoga nie była w stanie wykryć nadlatujących pocisków Neptun. Radary 3P41 Wołnia i MR-710 Fregata nie należą do najnowocześniejszych i Neptun, lecący na wysokości od 3 do 10 metrów był dla nich całkowicie niewidoczny.

Krążowniki projektu 1164 miały niszczyć amerykańskie zespoły lotniskowców. Z tego powodu wyposażono je w 16 wyrzutni ciężkich pocisków przeciwokrętowych. Początkowo były to P-500 Bazalt, a po remoncie na przełomie wieków, pojawiły się P-700 Wulkan.

Ponadto okręty posiadają niewiarygodnie silną obronę przeciwlotniczą dalekiego zasięgu. W silosach na śródokręciu znajdują się 64 pociski S-300F Fort. Każda z niemal toną paliwa i głowicą ważącą ponad 150 kg. Prawdopodobnie to one stały się przyczyną pożaru, który miał doprowadzić do zatonięcia okrętu.

Rosjanie nadal twierdzą, że utrata "Moskwy" była spowodowana wypadkiem i niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. Jest to o tyle wygodne dla wewnętrznego odbiorcy komunikatu, co nie do końca prawdziwe.

Gdy okręt został zaatakowany, faktycznie pogodę można było nazwać sztormową, co też uniemożliwiło użycie przestarzałego systemu ostatniej szansy AK-630. Pożar na okręcie zawsze jest niebezpieczny, zwłaszcza na takim, który po topy masztów jest załadowany rakietami. Problem jednak w tym, że oficjalnie "Moskwa" zatonęła podczas holowania w sztormowej pogodzie. To nieprawda.

W chwili, gdy krążownik tonął, wiatr wiał z siłą 3 w skali Beauforta. Bardziej obrazowo: mógłby stale poruszać liście i niewielkie gałązki. Ot bryza. Stan morza określano na 3 do 4, czyli fale miały około 1,2 metra, maksymalnie mogły dochodzić do 2 metrów wysokości. Dla tak dużego okrętu nie stanowią żadnego zagrożenia. Chyba, że kadłub nie tylko został wypalony, a pociski, które w niego uderzyły, poważnie nadwyrężyły strukturę kadłuba.

Rosyjskie społeczeństwo jest w szoku. "Zatonął okręt flagowy Floty Czarnomorskiej. Ostatnim razem miało to miejsce za czasów Cuszimy. Putin ma swoją Cuszimę... ‘Moskwa’ zatonęła, osiągnięcie ery Putina. Zaczęliśmy od ‘Kurska’, a skończyliśmy na ‘Moskwie’" – pisze użytkownik mitugan.

Pływająca niekompetencja

Patrząc na stan rosyjskich okrętów, ich przestarzałe wyposażenie, słabe wyszkolenie załóg i brak jakichkolwiek zdolności taktycznych dowódców, można się spodziewać, że rosyjscy marynarze jeszcze nie raz dostarczą emocji. Okazuje się bowiem, że nawet najnowsze okręty mają problemy z przeprowadzeniem udanego ataku rakietowego na wyznaczony cel.

Według amerykańskich analiz do celu dociera od zaledwie 40 do 80 proc. pocisków. Przy czym większość awarii następuje już w chwili odpalenia rakiety. Winny jest niski poziom wyszkolenia i niedopracowane pociski, które okazały się straszakiem.

Jeszcze przed wojną uważano, że Kalibry mogą sparaliżować przeciwnika. Testy w Syrii pokazały, że całkiem nieźle się sprawdzają. Można było zacząć się zachwycać i to czyniono. Okazało się jednak, że jeśli mają być zaatakowane cele bronione przez obronę przeciwlotniczą, systemy walki elektronicznej, podczas zagrożenia ogniem przeciwnika, to ich statystyki są podobne do pocisków sprzed dwóch-trzech dekad.

Rosja nigdy nie była mocarstwem morskim z prawdziwego zdarzenia. Raczej zbiorem nadmuchanych baloników, które teraz po kolei pękają. Można przypuszczać, że gdyby Ukraińcy posiadali większe jednostki niż patrolowce i kutry rzeczne, choćby fregaty i okręty podwodne, to blamaż Rosjan mógłby być znacznie większy.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wojna w Ukrainierosjaukraina
Wybrane dla Ciebie