Płk Łukasiewicz: Izrael musi ukarać winnych, zemścić się i zniszczyć Hamas
- Jeśli zabijasz jednego bojownika Hamasu, dżihadystę, to na jego miejsce przychodzi trzech nowych: kuzyni, bracia, a nawet siostry czy żony. Izraelowi bardzo ciężko będzie wyeliminować Hamas ze Strefy Gazy - przewiduje pułkownik rezerwy dr Piotr Łukasiewicz, były ambasador Polski w Afganistanie.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski: Jeszcze niedawno Izraelczycy masowo wychodzili na ulice w obronie wolnych sądów, które chciał sobie podporządkować premier Benjamin Netanjahu. Teraz 360 tysięcy rezerwistów zgłosiło się, by bronić Izrael. To często ci sami ludzie. Zadziałał efekt flagi?
Dr Piotr Łukasiewicz*: To nawet nie efekt flagi. Po prostu w momencie ataku na Izrael ten kraj momentalnie się jednoczy. Oni mają poczucie, że są oblężonym narodem i to jest ich siła. Tuż po 7 października, czyli po ataku Hamasu, odżyły historyczne traumy i porównania z Holokaustem.
Izraelczycy bronią więc swojego kraju, swoich rodzin. To dla nich kwestia życia bądź śmierci. Zgłaszają się nawet żydowscy ochotnicy spoza Izraela, choćby obywatele USA z podwójnym obywatelstwem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wybaczyli już rządowi Netanjahu, że dopuścił do ataku z 7 października?
Kiedy już skończy się operacja wojskowa, zaczną się ostre rozliczenia. Będzie przeprowadzony proces ujawniania błędów Mossadu, Szin-Betu i innych służb. Można spodziewać się wtedy wielu rezygnacji i dymisji. Ale to potem. Dziś najważniejsza jest mobilizacja i przygotowania do inwazji na Strefę Gazy.
To w tym celu powstał nowy gabinet wojenny premiera Netanjahu: zasiadł w nim były minister obrony Beni Ganc plus kilku jego kolegów – byłych generałów - jako ministrowie bez teki.
W czasie ataków z 7 października Izraelczycy ponieśli największe jednorazowe straty od czasów II wojny światowej. W ciągu jednego - dwóch dni zginęło 1400 Żydów - najwięcej od Holokaustu. Skala ataku Hamasu była bezprecedensowa i przypomniała Izraelczykom najczarniejsze momenty ich historii. To wywołało w kraju szok i chęć zemsty.
Dlatego w logice Izraela Hamas musi zostać zniszczony?
To samo robili Amerykanie 12 września 2001 roku. Już dzień po atakach na World Trade Center i Pentagon zaczęli myśleć, jak zapobiec kolejnym uderzeniom i zniszczyć Al-Kaidę.
Izrael musi ukarać winnych, zemścić się i sprawić, żeby Hamas nie odzyskał swojej zdolności militarnej. To jest teraz dla Izraela jedyne racjonalne działanie. Izraelczycy po prostu nie mogą sobie pozwolić na kolejny atak, w którym zginą tysiące ich obywateli, w tym kobiet i dzieci.
A że nie da się zniszczyć Hamasu jedynie bombardując go z powietrza, potrzebna jest inwazja lądowa w Strefie Gazy. Izrael odciął teraz Gazie paliwo, żeby zdusić zdolności organizacyjne Hamasu: ciężarówki, generatory prądu, zasilanie tuneli.
Czy Hamas to już armia?
Izrael uznał, że tak. Hamas zyskał środki organizacyjne, techniczne i wojskowe, żeby przeistoczyć się w armię. Ze środków terrorystycznych, na przykład samobójczych zamachów w autobusach, przeszli na styl wojenny.
7 października w ciągu godziny wystrzelili około tysiąca rakiet – ta pierwsza salwa robiła wrażenie. Po przekroczeniu granicy Izraela, bojownicy Hamasu weszli nie tylko do cywilnych kibuców, ale też do izraelskich baz wojskowych i posterunków policji.
Pokazali, że choćby chwilowo, ale potrafią zagrozić państwu izraelskiemu. Terroryści na chwilę zamienili się w wojsko okupujące wrogie terytorium. Izrael nie może dopuścić, by stało się to ponownie.
Nie są to już więc pierwsze lepsze bojówki, ale przecież regularną armią Hamas też nie jest.
Bojownicy Hamasu rzeczywiście nie mają czołgów ani wozów bojowych, ale nie są prymitywni jak talibowie w Afganistanie, którzy biegali w kapciach z "kałachami" na sznurku.
Nagrania z ataku 7 października pokazują, że Hamas ma nowoczesne wyposażenie: dobre karabinki amerykańskiej produkcji i kamizelki kuloodporne. Widać, że dobrze wykorzystali rynek handlu bronią. Może nawet sprzęt zostawiony w Afganistanie przez US Army, który teraz krąży po świecie?
Najlepiej chyba Hamas nazwać "armią ubogich". Braki w sprzęcie nadrabiają organizacją, determinacją i doskonałą znajomością terenu.
Mają na przykład słynną sieć tuneli podziemnych.
To właściwie całe drugie podziemne miasto pod Gazą. Tego Izraelskie Siły Obronne (IDF) nie zbombardują z powietrza. Ale tunele to nie wszystko. Bojownicy Hamasu mają też np. bunkry, schrony i przejścia między domami. Przydają się, gdy Izrael stosuje taktykę tzw. pukania w dach.
Czyli?
Izraelscy piloci najpierw trafiali dach budynku uznanego za siedzibę Hamasu rakietą małego kalibru. Następowała ostrzegawcza eksplozja, po której ludzie się orientowali, że za chwilę będzie tu zrzucona prawdziwa bomba. I dopiero wtedy budynek był niszczony przez lotnictwo izraelskie. Dlatego Hamas przygotował sobie na taką ewentualność kanały ewakuacji, skrytki i przejścia w ścianach.
Ta rebeliancka technologia za chwilę zderzy się z czołgami, wozami opancerzonymi i buldożerami IDF. Zapewne na początku Hamas ulegnie tej potędze izraelskiej i zostanie rozproszony.
A później?
Pytanie, jak długo ta okupacja Gazy potrwa, jak bardzo będzie brutalna i na ile skuteczna. Taka okupacja musi spełniać szereg warunków, żeby przynieść efekty.
Jakie to warunki?
Podstawowy to posiadanie partnera wśród okupowanej społeczności. Jeśli nie masz na miejscu partnera w postaci jakiegokolwiek rządu, policji czy milicji szyickich - jak było w Iraku - to okupacja się nie powiedzie.
A w Strefie Gazy Izrael ma partnerów?
Nie ma. Przecież nie dogada się z Islamskim Dżihadem.
Na pewno Hamas ma swoich krytyków wśród Palestyńczyków. Każdy rząd ma.
Jest sporo zwykłych Palestyńczyków, którzy są po ludzku wściekli na sytuację, w jakiej się znaleźli przez 15-letnie rządy Hamasu. Ale ci "wkurzeni" nie są zorganizowani i nie są w stanie rzucić Hamasowi wyzwania.
A druga palestyńska frakcja, czyli rządzący na Zachodnim Brzegu Fatah, jest totalnie skorumpowany, skompromitowany i nie ma w Gazie żadnego posłuchu. Poza tym nikt nie zechce być kolaborantem.
Co zobaczymy w czasie operacji lądowej - jeśli taka nastąpi? Żołnierzy izraelskich biegających od domu do domu, szukających członków Hamasu? Wymianę ognia z bojownikami palestyńskimi w walce miejskiej?
Nie wierzę w całościową okupację strefy Gazy. Myślę, że będziemy widzieć raczej ograniczone, jednorazowe akcje, niszczenie budynków, blokady, check-pointy. Spektakularne operacje wojskowe pewnie będą się zdarzać: zobaczymy niszczenie tego, co Hamas w Gazie zbudował: punktów dowodzenia, magazynów broni i stanowisk ogniowych, wysadzanie tuneli i bunkrów nowoczesną, przeznaczoną do tego bronią.
Ale myślę, że w CNN i w innych stacjach będziemy oglądać głównie katastrofę humanitarną i cierpienie Palestyńczyków. Powiem brutalnie: zapomnimy o Izraelczykach zamordowanych w pierwszych dniach października i skupimy się na ofiarach wśród Palestyńczyków.
Czy ta akcja militarna ma szansę powodzenia?
Będzie to ciężkie. Po pierwsze, jak mówiłem, Izrael nie ma tam sprzymierzeńców. Po drugie: jeśli zabijasz jednego bojownika, dżihadystę, to na jego miejsce przychodzi trzech nowych: kuzyni, bracia, a nawet siostry czy żony, co widzieliśmy np. w Czeczenii. Tu będzie tak samo. Ten konflikt odtwarza się z pokolenia na pokolenie. Młodzież palestyńska, widząc co się dzieje, szybko się zradykalizuje. I wszystko zacznie się od nowa. Ciężko w tym przypadku mówić o zwycięstwie.
Ostatnio świat obiegły zdjęcia ze szpitala Al-Ahli z Gazie. Według pierwszych doniesień miało tam zginąć nawet 500 osób. Palestyńczycy oskarżyli o to Izrael. Izrael odparł, że to zabłąkana rakieta palestyńska, lecąca na Izrael, spadła na szpital. Czy będziemy w stanie rozstrzygnąć bez emocji, kto kogo zabił?
"The New York Times" przeprowadził w tej sprawie swoje śledztwo. Według gazety szpitala nie zniszczyła wcale ta zabłąkana palestyńska rakieta, na którą wskazywał Izrael. A jaka? Mogła to być jeszcze inna rakieta. Czyja? Tego nie wiemy. Świat będzie pewnie dochodził, czy to była rakieta IDF, Hamasu, a może Islamskiego Dżihadu.
Ale czy tu liczy się obiektywna prawda, czy raczej ekstremalnie nakręcone uczucia: niechęć, odraza, nienawiść? Obrazy już poszły w świat: zobaczyliśmy palestyńskie cierpienie. Szpital, który jest miejscem niesienia pomocy i ratowania życia, stał się celem ataku. Sprawa już potwierdziła podejrzenia arabskiej ulicy, że Izrael to jedynie nieludzki agresor i zbrodniarz.
Niezwykle ważne są właśnie takie momenty uwieczniane przez media: zniszczony palestyński szpital, palestyńskie dziecko biegnące z kamieniem na uzbrojonych żołnierzy izraelskich, palestyńska dziennikarka zabita przez armię izraelską. To przykuwa naszą uwagę i decyduje o naszych sympatiach.
Czy Izrael powinien się obawiać, że za chwilę będzie walczył na kilku frontach równocześnie?
Zdecydowanie tak. Ten konflikt ma potencjał do rozlania się: może nastąpić atak Hezbollahu z Libanu. Albo kolejna intifada (powstanie) wściekłych Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu, którzy nie będą się wiecznie biernie przyglądać tragedii Gazy. Oni już się radykalizują. Do tej rozgrywki może nawet wejść Iran, co jest oczywiście mało prawdopodobne, ale potencjał do eskalacji jest duży.
Jaka będzie rola generałów: Żyd Beni Ganc kontra Palestyńczyk Mohammed Deif, dowódca bojówek Hamasu w Gazie?
Nie widzę tej wojny jako starcia wielkich osobowości. To będzie raczej starcie dwóch systemów.
Co prawda ulica muzułmańska w świecie arabskim uznała Mohammeda Deifa – wojskowego dowódcę Hamasu - za boga wojny i geniusza militarnego, bo atak z 7 października to rzeczywiście była – proszę wybaczyć słowo – błyskotliwa operacja wojskowa, ale moim zdaniem to będzie krótkotrwała sława.
Możemy zakładać, że Deif zginie, bo do tego zmierza izraelska operacja. Zapewne podzieli los innych szahidów, czyli męczenników. Chyba, że zdoła uciec do Kataru, gdzie przebywają już najwyższe władze polityczne Hamasu z Ismailem Haniją na czele.
Sądząc po bestialskich metodach, Hamas ma wiele wspólnego z ISIS: mordowanie cywilów, dzieci, obcinanie głów, mordowanie kobiet w ciąży?
To są jednak inne organizacje. Rzeczywiście przez pewien czas, w latach 2014-15, w Gazie było kilku wysłanników Państwa Islamskiego (ISIS). Próbowali budować tam taką odnogę, prowincję zwaną wilayatem. Ale szybko zostali zabici, bo Hamas nie znosi konkurencji na swoim terenie.
ISIS to była organizacja w typie apokaliptycznym, rewolucyjna, tworzyła nowy byt, nową strukturę państwową.
A Hamas wygrał jednak wybory w 2007 roku w Strefie Gazy. Dosłownie powyrzucał wtedy działaczy konkurencyjnego Fatahu przez okno. A później już rządził dyktatorsko. To była organizacja humanitarna, która z czasem się zradykalizowała i stała organizacją terrorystyczną. Ale przy tym wszystkim stała się de facto rządem Strefy Gazy – miała policję, sądy i zbierała podatki.
I stąd to uśpienie Izraela.
Jak to możliwe, że Izrael zbagatelizował siłę Hamasu, biorąc pod uwagę możliwości podsłuchu i obserwacji, jakie mają służby izraelskie?
Izrael był przekonany, że Hamas jest co prawda organizacją o mafijnym charakterze, ale da się z nim żyć. Izrael miał z Hamasem problem, ale Żelazna Kopuła działała i wystrzeliwane co jakiś czas rakiety Hamasu były strącane. Żydzi zbudowali mur wokół Gazy, mieli środki obserwacyjne, polegali na technologii. Trwało swoiste zawieszenie broni. Izrael wierzył więc, że nic drastycznego się nie wydarzy.
Dlatego Żydzi żyli w przygranicznych kibucach, które wyglądały jak amerykańskie przedmieścia: ładne domki, trawniki. Organizowali nawet w tym rejonie koncerty młodzieżowe. Każdy dom miał co prawda tzw. safe room, rodzaj schronu, na wypadek, że coś się jednak może wydarzyć, ale życie biegło swoim torem.
Hamas wykorzystał kryzys rządu Izraela, protesty przeciw łamaniu praworządności i fakt, że żołnierze IDF zajęci byli głównie ochroną izraelskich osadników na Zachodnim Brzegu. Rząd Netanjahu był słaby, oparty na fundamentalistach religijnych i ultranacjonalistach, którzy nie znali się na wojsku i sądzili, że głównym zagrożeniem jest Zachodni Brzeg.
Zabrakło też human intelligence, czyli wywiadu w postaci ludzi, wtyk, szpiegów, agentów, którzy meldowaliby, co się w Hamasie dzieje. Same kamery i czujki na murze nie wystarczyły. Jak widać sposób zbierania informacji polegający na kontakcie osobistym oficerów wywiadu ze źródłami osobowymi jest nie do zastąpienia.
Hamas przygotowywał się do tego ataku od dawna. Kto mu pomagał finansowo?
Hamas jest wspierany, jak wcześniej talibowie w Afganistanie czy ISIS, przez muzułmański system transferów pieniędzy. To tzw. wpłaty humanitarne na organizacje charytatywne albo po prostu przekazywanie pieniędzy przez zaufanych kurierów.
Na czym polega ten model?
Ten czy ów prywatny darczyńca, bajecznie bogaty szejk czy emir, najczęściej z krajów Zatoki Perskiej, wpłaca pieniądze niby na pomoc humanitarną dla Gazy: dla biednych matek z dziećmi. Ale to przykrywka. Ludność Gazy dalej żyje w ubóstwie, a pieniądze tak naprawdę trafiają do Hamasu na broń i akcje militarne. Poza tym Hamas ściąga podatki i haracze od ludności Gazy i działa na rynku kryptowalut: chodzi o dotacje w bitcoinach. Hamasowi pomaga też hojnie Iran. To w sumie więc bardzo bogata organizacja.
Jak wobec konfliktu zachowają się kraje arabskie?
Państwa arabskie wydają się od co najmniej dekady zmęczone tematem palestyńskim. Podziałami wśród Palestyńczyków, dwoma rządami w Gazie i Autonomii Palestyńskiej, korupcją, uchodźcami.
Od jakiegoś czasu państwa arabskie dążyły do normalizacji stosunków z Izraelem. Działalność Hamasu nie była im na rękę. Choćby Arabia Saudyjska negocjowała z Izraelem umowy dyplomatyczne za pośrednictwem dyplomacji amerykańskiej. Teraz jednak muszą odnieść się do nowej sytuacji stworzonej przez atak Hamasu.
Były szef wywiadu Arabii Saudyjskiej, książę Turki Al-Fajsal, potępił ataki Hamasu na cywilów w Izraelu. Ale w równym stopniu potępił masowe bombardowania niewinnych cywilów w Gazie.
Widać z tego, że kraje arabskie będą próbowały zachować tzw. złoty środek. Problem w tym, że arabska ulica ma zupełnie inne zdanie, a szejkowie, emirowie czy rodziny królewskie muszą je brać pod uwagę.
Na ulicach w Egipcie, Jordanii i innych krajach wybuchła radość po ataku Hamasu na Izrael, a teraz – gdy Izrael przygotował odwet - trwają antysyjonistyczne protesty. Państwa muzułmańskie muszą więc liczyć się z intensywnymi reakcjami swoich obywateli na przerażające obrazy docierające z Gazy.
Amerykanie poparli zapowiedziany atak Izraela na Gazę.
Prezydent Joe Biden liczył, że negocjacje Arabii Saudyjskiej z Izraelem uda się doprowadzić do końca, co byłoby wielkim sukcesem jego polityki zagranicznej. Tak się nie stało. Negocjacje utknęły z powodu ataku.
Stany Zjednoczone są nieodzownym sojusznikiem Izraela, bez którego nie można sobie wyobrazić zarządzania kryzysem na Bliskim Wschodzie. Teraz Amerykanie wysłali w ten rejon dwa lotniskowce, co ma zniechęcić Iran od przyłączenia się do wojny. Muszą też myśleć o tych zakładnikach Hamasu, którzy mają amerykańskie paszporty, a także o swoich żołnierzach stacjonujących w Syrii i Iraku, wobec których zwiększyło się zagrożenie atakiem szyickich milicji.
Amerykanie mają doświadczenie zarządzania Afganistanem oraz walczyli z ISIS, i wiedzą, że interwencja lądowa jest długotrwała i kosztowna. Tłumaczą to Izraelowi. Ale Izrael ma swoje emocje.
W sumie dyplomacja amerykańska jest jedyną, z którą kraje arabskie się liczą. Tylko ona wciąż zachowała tam sterowność. Rosja po raz kolejny się ośmieszyła swoimi oświadczeniami – Putin porównał "oblężenie Gazy" do oblężenia Leningradu podczas II wojny światowej. Chiny nie mają w tym rejonie wielkiego znaczenia, dopiero budują wpływy dyplomatyczne i ekonomiczne. Z kolei Unia Europejska jest podzielona w sprawie Izraela i Palestyny i zajmuje się, jak zawsze, dostarczaniem pomocy humanitarnej cywilom w Gazie.
Po raz kolejny okazało się, że Ameryka jest dla sytuacji na Bliskim Wschodzie nieodzowna, jeśli chodzi o zademonstrowanie siły militarnej. Które inne mocarstwo stać byłoby na wysłanie tam szybko dwóch grup lotniskowców?
Jaką rolę odegrają teraz zakładnicy porwani przez Hamas, w tym dzieci?
To jest karta przetargowa w negocjacjach. Izraelowi zależy, żeby ponad 220 ich obywateli wróciło bezpiecznie do kraju. Jest ryzyko, że zostaną użyci jako żywe tarcze. Hamas powoli oddaje tych zakładników: tu dwie osoby, tam dwie. Kupuje czas, bo to odsuwa atak Izraela. Hamas ma prawo obawiać się całkowitego zniszczenia i próbuje się w ten sposób zabezpieczyć. Te rozmowy – toczone poprzez Katar – są jedynie sposobem na odsunięcie interwencji.
Powiedział pan, że Hamas boi się całkowitego zniszczenia. Tymczasem w bombardowaniach poprzedzających izraelską akcję lądową już zginęło wielu jego bojowników. Do tego dochodzi około 7 tysięcy zabitych cywilów palestyńskich, w tym dwa tysiące dzieci. Mamy 600 tysięcy wewnętrznych uchodźców w Strefie Gazy i katastrofę humanitarną. A będzie gorzej. Atak z 7 października był więc akcją samobójczą, która przyniosła Hamasowi więcej szkody niż pożytku. Pytanie - po co?
Należymy do ludzi racjonalnych i pytamy: po co Putin zaatakował Ukrainę? Po co mu to było? Niczego nie osiągnął, a Ukraina się obroniła. Życie straciły przy tym tysiące niewinnych ludzi.
A Hamas? Wkrótce zginą jego bojownicy, a organizacja zostanie poważnie naruszona i zginą tysiące niewinnych cywilów.
A jednak dzień po ataku z 7 października Hamas ogłosił wielkie zwycięstwo: wygraliśmy, ukaraliśmy syjonistów, pokazaliśmy nasz spryt. Wszyscy byli zadowoleni. Nikt nie myślał, co będzie dwa dni później i że reakcja Izraela będzie zgubna dla samego Hamasu. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie kalkulował, że Izrael zareaguje wstrzemięźliwie.
To jest konflikt beznadziejny i bezalternatywny. Doszło po prostu do tego, że dla graczy politycznych z Hamasu metodą pierwszego wyboru – zamiast dyplomacji czy biernego oporu – stała się akcja zbrojna. Nad czym wszyscy możemy tylko rozpaczać.
Nie ma mądrego, który powiedziałby, że jest obecnie na stole jakieś rozwiązanie dyplomatyczne. Nie działają oferowane przez ONZ sposoby rozwiązywania konfliktów. Mówienie o porozumieniu, wymianach kulturowych czy warsztatach dla młodzieży mających na celu wzajemne zrozumienie się i porozumienie – to wszystko, niestety, nie działa. Po raz kolejny okazało się, że konflikt rozstrzyga się siłą, a nie "zrozumieniem".
Akcja Izraela w Palestynie potrwa zapewne kilka miesięcy. Co potem: Izrael się wycofa? Będzie Gazę okupował? Odda ją w kuratelę sił ONZ?
W tej chwili sytuacja jest beznadziejna i ciężko znaleźć jakieś rozsądne rozwiązanie polityczne. Przecież Izrael nie zaanektuje tych terenów i nie wchłonie 2 milionów Palestyńczyków, bo to byłoby samobójstwo – otwarcie dla nich granic. Egipt ich nie chce. Oni zostaną więc w Gazie, a Hamas, nawet zniszczony militarnie, i tak pozostanie tam istotną siłą społeczno-polityczną. Nie ma dla niego alternatywy. Tak jak nie ma alternatywy dla Izraela, by bronić się wszelkimi sposobami.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Dr Piotr Łukasiewicz. Analityk ds. międzynarodowych "Polityki Insight", były ambasador RP w Afganistanie oraz pułkownik rezerwy Wojska Polskiego. Pełnił służbę wojskową i dyplomatyczną na Bałkanach, w Iraku, w Pakistanie i w Afganistanie w latach 2004–2014. Wykładowca Collegium Civitas.