Platforma rządzi emocjami
Najnowszy sondaż Wirtualnej Polski pokazuje silne odreagowanie poparcia dla Platformy. Po poprzednim gwałtownym spadku notowań tej partii, gdy jak się wydaje, znaczna część wyborców była zmęczona niewybrednymi atakami na prezydenta podkopującymi prestiż tego urzędu, teraz notowania PO poszybowały w górę.
19.12.2008 10:50
Z jednej strony ma w tym udział świetnie opanowana przez polityków PO umiejętność zarządzania emocjami i wpływania na to, jak kolejne wydarzenia interpretują media, z drugiej znaczny i niepodważalny wkład w zwyżkę popularności PO ma tym razem lider PiS, Jarosław Kaczyński. Myślę tu oczywiście o jego pamiętnej wypowiedzi na temat "sypania” w śledztwie Stefana Niesiołowskiego. Tych kilka zdań, sprowokowanych zresztą przez Niesiołowskiego podczas debaty w Sejmie, kosztowały lidera PiS znacznie więcej, niż gdyby powiedział je ktokolwiek inny. Potwierdzały bowiem tak starannie budowany przez jego przeciwników wizerunek lidera PiS jako sięgającego wciąż do przeszłości, mściwego polityka.
Słowa "podłość” i "hańba” były, jak pamiętamy, odmieniane przez polityków PO i lewicy przez wszystkie przypadki, a Władysław Frasyniuk ogłosił nawet, że Kaczyńskiemu nie można już podawać ręki. Przy tym, jak zwykle w takich przypadkach, nie miała najmniejszego znaczenia strona merytoryczna – mianowicie taka, że w pierwszym przesłuchaniu twórców "Ruchu” Niesiołowski zamiast milczeć zeznawał, co sam zresztą przyznawał i za co posypywał głowę popiołem w 1989 roku. Kaczyńskiemu tą jedną wypowiedzią udało się więc odwrócić negatywną dla PO tendencję, gdy głównymi twarzami Platformy zaczęli się jawić miotający obelgami i wymyślonymi oskarżeniami Janusz Palikot ze Stefanem Niesiołowskim. Znów, mimo że stosowanie działań agresywnych jest ulubioną metodą polityków Platformy (sama wraz z Bronisławem Wildsteinem i Janem Pospieszalskim padłam ofiarą niewybrednych ataków), agresja kojarzy się z PiS. Efekt – 48% poparcia dla PO, (wzrost o 15%), 16% dla PiS (spadek o 6%).
Dopóki lider PiS nie przyswoi zasady, że wszystko będzie wykorzystywane przeciw niemu z niesłychaną bezwzględnością, i że tak naprawdę w praktyce znacznie mniej mu wolno, i że nie liczą się fakty, tylko propaganda, tak długo będzie przez PO ogrywany. Front anty-PiS nie słabnie bowiem ani na chwilę i jest konsekwentnie budowany przez spin doktorów Platformy. I właśnie charakterystyczne dla tego podziału jest to, że budują go emocje, a nie sprawy merytoryczne. Gdyby było inaczej, to na przykład ustawa o pomostówkach, niedopracowana i niesprawiedliwie dzieląca pracowników na bardziej i mniej uprzywilejowanych w ramach tej samej grupy zawodowej, byłaby miażdżąco krytykowana. Podobnie zapowiedź, że premier będzie omijał proces legislacyjny i rządził rozporządzeniami. Gdyby w sferze publicznej dominowało racjonalne rozumowanie, a nie emocje, podniosłyby się protesty i głosy w obronie zagrożonych procedur demokratycznych.
Co zabawne, podział na PiS i anty-PiS udało się wprowadzić Platformie nawet do SLD. Odczytywanie podziału na lewicy jako spór między skrzydłem proplatformerskim reprezentowanym przez Wojciecha Olejniczaka i skrzydłem proprezydenckim lub propisowskim Grzegorza Napieralskiego jest wprawdzie nieprawdziwą diagnozą, niemniej chwytliwą i niejako samospełniającą się. Takie odczytywanie sporów w SLD, które promują politycy PO, to szantaż: "jeśli nas nie poprzecie, to znaczy ze jesteście z PiS”, który ma przyciągnąć podzielonych polityków lewicy do Platformy. Jest to samospełniający się mechanizm dlatego, że politycy SLD zdaje się sami uwierzyli, że znajdują się w takim klinczu i miotają się między jednym a drugim, zamiast zdobyć się na dystans i myśleć wyłącznie w kategoriach poglądów lewicowych i dokonując wyborów politycznych nie ze względu na PIS czy PO, tylko ze względu na interesy lewicowego elektoratu. Interesujące będzie oglądać, czy politycy SLD będą umieli wyrwać się z tego nelsona.
W tym sondażu lewica ma 8% poparcia, to wciąż niewiele, zważywszy, że w Polsce elektorat lewicowy, przez różnych specjalistów oceniany jest od kilkunastu do dwudziestu procent. Sondaż pokazuje też, że w przyszłym Sejmie mogą znaleźć się tylko trzy partie – ogromna PO, stabilny, ale znacznie mniejszy PiS i kurcząca się lewica. PSL w koalicji z Platformą zdecydowanie nie zyskuje i wygląda na to, że staje się nic nie znaczącą przystawką. Ale jak wiadomo w przypadku PSL, sondaże najczęściej się myliły niedoszacowując poparcie tej partii. Jednak tym razem politycy PSL chyba powinni zacząć się niepokoić. W debacie publicznej, ale co gorsza, w efektach rządzenia są dziś prawie niewidoczni.
Joanna Lichocka, publicystka "Rzeczpospolitej", specjalnie dla Wirtualnej Polski