PolitykaPiS odeszło od polityki wschodniej Lecha Kaczyńskiego

PiS odeszło od polityki wschodniej Lecha Kaczyńskiego

Do kamer nadal uśmiechają się i poklepują po plecach, ale coraz mocniej zaciskają pięści. Jarosław Kaczyński wprost mówi, że Polska traci cierpliwość do Ukrainy, Andrzej Duda przeprowadza "bardzo zdecydowane rozmowy" z Petro Poroszenką. To wyraźna zmiana tonu wobec tego, co mówił Lech Kaczyński.

PiS odeszło od polityki wschodniej Lecha Kaczyńskiego
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Adam Stępień

06.02.2017 | aktual.: 07.02.2017 10:30

Patrząc na gesty można powiedzieć, że jest dobrze. Prezydenci Polski i Ukrainy się spotykają, zapewniają o poparciu, a Polska twardo broni sankcji wobec Rosji. Jednak jeśli przyjrzeć się szczegółom, pojawia się coraz więcej rys i pęknięć. A nasza polityka wschodnia coraz mniej przypomina tę prowadzoną przez Lecha Kaczyńskiego.

Lech Kaczyński wspierał Ukrainę jeszcze zanim trafił do Pałacu Prezydenckiego, był w Kijowie podczas pomarańczowej rewolucji w 2005 roku. Już po wygranych wyborach prezydenckich nie tylko wspierał europejskie aspiracje Kijowa, ale też nie bał się trudnych tematów naszej wspólnej historii.

Najlepszym tego przykładem jest upamiętnienie przez Kaczyńskiego i Juszczenkę zbrodni w Pawłokomie, która obciąża zarówno Polaków, jak i Ukraińców. Obaj prezydenci byli w stanie przyznać, że partyzanci walczący o wyzwolenie ich narodów spod okupacji, nie zawsze byli kryształowi i szlachetni. - Przelana w tamtych latach krew jest wyrzutem sumienia dla naszych narodów. Nie można jej ważyć dla wspólnego dobra i przyjaznego rozwoju stosunków między naszymi narodami - mówił Lech Kaczyński.

Jeszcze w 2009 roku mówił, że nasze kraje łączą "wzorowe i dobrosąsiedzkie stosunki". Te słowa padły w Hucie Pieniackiej pod Lwowem, gdzie wspólnie z Wiktorem Juszczenką odsłaniał pomnik upamiętniający mord polskich mieszkańców wsi. Kaczyński mówił wówczas, że dużą część winy za tę tragedię ponoszą niemieccy i rosyjscy okupanci.

Równocześnie Polska na każdym kroku promowała europejskie aspiracje Ukrainy. Nasi wschodni sąsiedzi byli przedstawiani jako potencjalny kandydat do stowarzyszenia z NATO, a w dalszej perspektywie także Unii Europejskiej. Lech Kaczyński przekonywał do tej koncepcji nawet Angelę Merkel, z którą już wówczas nie miał najlepszych stosunków.

To wspieranie nie kończyło się tylko na deklaracjach i zabiegach dyplomatycznych - to za prezydentury Lecha Kaczyńskiego powstało Partnerstwo Wschodnie. I choć było dziełem polityków PO, to Kaczyński traktował je jako coś ważniejszego, niż tylko element politycznych rozgrywek. Oceniał je jako przydatne narzędzie polityki, deklarował też walkę o środki na działalność programu.

Pod koniec swoich rządów, ekipa pomarańczowej rewolucji uznała, że najlepszym sposobem na zrównoważenie coraz silniejszych rosyjskich resentymentów będzie odwołanie się do nacjonalistów z UPA. To przez to, że ukraińska tożsamość narodowa jest stosunkowo młoda i nie ma zbyt wiele fundamentów, do których można się odwoływać.

Administracja Kaczyńskiego uznawała, że jeśli to ma być cena za utrzymanie prorosyjskiego Janukowycza z dala od władzy, warto ją zapłacić. Dlatego Kaczyński długo, bo aż dwa tygodnie, milczał po uznaniu Stepana Bandery za bohatera narodowego Ukrainy.

- Ostatnie działania Prezydenta Ukrainy godzą w proces dialogu historycznego i pojednania. Bieżące interesy polityczne zwyciężyły nad prawdą historyczną - napisano w oświadczeniu. - Tymczasem w Polsce mocne jest przekonanie, że trwałe i silne partnerstwo Polski i Ukrainy, suwerennych, wolnych i demokratycznych państw jest racją stanu obu krajów. Nie możemy o tym zapominać - tłumaczyła Kancelaria Prezydenta.

Wówczas jeszcze Lech Kaczyński i jego obóz polityczny nie ulegali naciskowi środowisk domagających się ostrzejszej retoryki w kwestiach historycznych. W tamtym czasie głównym, i właściwie jedynym, takim głosem był ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Z czasem do głosu dochodziły środowiska narodowe, które przedstawiały równie pryncypialne stanowisko.

Przez niespełna dekadę, która minęła od chwili, gdy PiS rządziło w parlamencie i Pałacu Prezydenckim, zmienił się też elektorat partii Jarosława Kaczyńskiego. Dzisiaj znacznie silniejszy jest tam nurt narodowy. Aby zablokować rozwój Ruchu Narodowego, politycy PiS stopniowo zaostrzali retorykę w kwestiach historycznych, także tych związanych z Ukrainą.

Teraz Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy stali się zakładnikami nastrojów, które sami rozbudzili. Podobnie zresztą jak ukraińscy politycy, którzy przez ostatnie lata pieczołowicie pielęgnowali nacjonalizm. Stąd i jedna i druga strona zaostrza retorykę. Ukraińcy wciąż czczą Banderę, a Polacy coraz słabiej ukrywają irytację.

- Jest ciągle niepewne, czy Ukraina pójdzie w stronę, która w Polsce jest nie do zaakceptowania - mówił niedawno Kaczyński w TVP Rzeszów. - Powtarzam: są pewne granice nie do przekroczenia. Myśmy przez wiele lat wykazywali ogromną cierpliwość. I tej cierpliwości jeszcze trochę mamy - dodawał prezes PiS.

Także prezydent Andrzej Duda pozwolił sobie na ostrzejszą krytykę niż ta, którą dzielił się Lech Kaczyński. - Prawda historyczna oznacza absolutny zakaz gloryfikowania tych, którzy byli mordercami - mówił w programie Jana Pospieszalskiego. Relacjonował też "bardzo zdecydowaną rozmowę", którą odbył z prezydentem Ukrainy.

Jeszcze ostrzej niż Duda i Kaczyński wypowiada się polskie MSZ. - Tak naprawdę, bez wyjaśnienia tej sytuacji, bez cofnięcia decyzji nie wyobrażamy sobie dotychczasowej współpracy - powiedział wiceminister Jan Dziedziczak po tym, jak zabroniono wjazdu na teren Ukrainy prezydentowi Przemyśla Robertowi Chomie.

Zmienia się nie tylko retoryka. Wyraźnie widać też inne, niż za pierwszych rządów PiS rozłożenie akcentów w polityce regionalnej. Partnerstwo Wschodnie zostało zmarginalizowane. Polski rząd stara się oprzeć na Grupie Wyszehradzkiej, a także na Trójmorzu (którego kolejny szczyt ma się odbyć w Warszawie w czerwcu 2017 roku). Ukrainy nie ma ani w tej pierwszej, liczącej cztery państwa, organizacji, ani w tej drugiej, która zrzesza aż 12 krajów.

Ukraina jest w skrajnie trudnej sytuacji. Tymczasem Polska nie tylko nie ma wystarczającej siły, by promować jej interesy w Unii Europejskiej, ale wręcz coraz bardziej traci zapał, by to robić. A przecież silna Ukraina jest w interesie Polski.

Andrzej Dudaukrainapis
Zobacz także
Komentarze (134)