Piotr Woźniak-Starak poszukiwany. Rodzinny azyl budowali mieszkańcy. Teraz tam pracują

Fuleda. Posiadłość Staraków. Azyl. To miejsce budowali mieszkańcy pobliskich wsi. Przyjeżdżali autokarami i pomagali stworzyć coś na wzór oddzielnego miasteczka. Teraz wciąż pracują tu ludzie z okolicy. Ale o tym, co dzieje się w pilnie strzeżonej posiadłości, nie mówią. Ostatni wyjazd w to miejsce okazał się dramatyczny dla Piotra Woźniaka-Staraka. Wciąż nie został odnaleziony.

Piotr Woźniak-Starak poszukiwany. Rodzinny azyl budowali mieszkańcy. Teraz tam pracują
Źródło zdjęć: © WP.PL

Rodzinna posiadłość Staraków w Fuledzie to ściśle strzeżone miejsce.

Szlaban. Za nim droga i las. Domu, a właściwie całej serii kilku budynków, z drogi nie widać.

- Zgubili się państwo? - pyta mężczyzna o wyglądzie byłego wojskowego, który po kilku minutach pojawia się przy szlabanie. Podjeżdża na motocyklu. Za pasem ma krótkofalówkę. Cały czas ktoś próbuje się z nim skontaktować. - Zaraz - ucisza. I wraca do rozmowy - To jest prywatny teren.

- Wiemy. Ale trwają tu poszukiwania 39-letniego mężczyzny. Wpadł w niedzielę do jeziora.

- Poszukiwania? Ktoś wpadł do wody? Nic o tym nie wiem - kwituje.

Obraz
© WP.PL | Kamil Karnowski

Szlaban podnosi się. Wyjeżdża czarne BMW. W środku - dwóch panów w przyciemnianych okularach. Zatrzymują auto. Robią nam zdjęcie, odjeżdżają.

Była godzina 8 rano. Poniedziałek.

Spod szlabanu nie widać też jeziora Kisajno, do którego wpadł Piotr Woźniak-Starak. Tak, prokuratura potwierdziła właśnie w poniedziałek, że to on. W sobotnią noc wypłynął na nie z 27-letnią mieszkanką Łodzi. Kobiecie udało się wydostać na brzeg. Do pokonania miała ok. 100 metrów. Przeżyła.

Poszukiwania 39-latka trwały całą niedzielę. W poniedziałek o godzinie 6 rano zostały wznowione. Rozległą powierzchnię jeziora i jego dna przeszukiwały najpierw policyjne patrole wodne. Jeden. Drugi. Później do akcji włączyła się straż pożarna. Mazurskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. I Wojska Obrony Terytorialnej.

Obraz
© PAP | Tomasz Waszczuk

Lokalna siła robocza

Cofnijmy się w czasie. O lat około dwadzieścia.

To wtedy nad Jeziorem Kisajno zaczęła się budować tajemnicza posiadłość. Najpierw sprzedano teren, później wycięto drzewa. - Trochę szkoda było tych drzew i ludzie między sobą gadali. Tyle lasu wyciąć. Ale co mieliśmy zrobić. Ktoś z góry na to pozwolił - mówi kobieta mieszkająca w okolicy.

Obraz
© WP.PL

Michał pochodzi z Giżycka. Kiedy zaczęła się budowa, miał 16 lat. Jak mówi, to była duża inwestycja, wszyscy o tym mówili. Całą pracę organizował lokalny przedsiębiorca. - Pewnie był podwykonawcą - ocenia.

- Kopałem na budowie rowy. Rodzice stwierdzili, że zadbają o moją edukację i wysłali mnie tam, żebym więcej nigdy nie chciał tego robić - wyznaje mężczyzna.

I opowiada, że w budowie posiadłości uczestniczyła lokalna społeczność. - Z urzędu pracy była oferta za bardzo niską stawkę za godzinę. Zjeżdżali ludzie z okolicznych wsi i miast autokarami - wspomina. Razem z Michałem, jednego dnia, rowy kopało około 50 osób. Pozostali stawiali domy, układali chodniki. - Dziennie z dwa autokary przyjeżdżały - dodaje.

Obraz
© Newspix | Bogdan Hrywaniak

- To górale też robili - opowiada inny mężczyzna. Mieszka trzy kilometry od posiadłości.

- Przyjechali tutaj i mieszkali na ten czas. To wszystko pięknie jest zrobione, w góralskim stylu, kryte trzciną. Opowiadali, że mnóstwo przeróbek mieli. Bo to parę centymetrów coś przesunięte i poprawiać musieli. Wszystko rozbierali, robili na nowo. Miało być idealnie - dodaje.

Wyznaje też, że w posiadłości wciąż pracują ludzie z okolicznych wsi. - Sprzątają, o ogród dbają. Pół roku popracują, a później roboty dla nich już nie ma. Zostaje sama ochrona. A na ochronie też od nas robią - zdradza mężczyzna.

Dopytywany o to, co mówią o swojej pracy mieszkańcy wsi, milknie. - O tym, co dzieje się za szlabanem, pracownicy nie rozmawiają. Jadą, pracują, wracają. Nikt nic nie powie, z tego żyją - dodaje.

Obraz
© Newspix | Bogdan Hrywaniak

- Jeden chłopak od nas woził ich łodzią, tego Piotra szczególnie. Ale nie rozmawiał o tym nigdy, a teraz wyjechał za granicę. Choć on miał bardzo dobre pieniądze - kwituje.

W swojej twierdzy

- Ten chłopak bywał często. Ja go kojarzę - opowiada kobieta z pobliskiej wsi. - Ale przyjeżdżał tylko tam i tyle. Nie wychodził stamtąd. Nic nie wiem – stwierdza i odchodzi.

Inna dodaje jeszcze: - Ich nie widać nigdzie. Mają swój teren i go nie opuszczają. Bo po co.

Woźniaka-Staraka w najbliższym mieście, Giżycku, ludzie, których spotykamy, nie widzieli. Nigdy.

Obraz
© WP.PL | Kamil Karnowski

- Woźniak-Starak? Nie znam - mówi kobieta pracująca w lodziarni. - Trzy lata tu pracuje i nigdy ich nie widziałam - dodaje kelnerka w restauracji. I podkreśla: - Zawsze zwracam uwagę na celebrytów. Nawet na mieście nigdy ani jego, ani jego żony nie widziałam.

- U nas nigdy nie byli. Maja swoją posiadłość, to wszyscy wiedzą. I tam się bawią - stwierdza pracownik innej restauracji.

Nieopodal, w wypożyczalni motorówek jej pracownik wyznaje: - Gdzie on by przychodził do nas motorówkę wynajmować. Kilka hektarów swojego terenu mają, swoje motorówki, swoje łodzie. Gdzie oni by przyjeżdżali do Giżycka. No, ale na mieście też ich nie widywałem. Z drugiej strony, jakby się miało taki pensjonacik, to kto by wychodził - stwierdza.

Godzina 17. Przy posiadłości Staraków ustawiły się trzy ciężarówki Wojsk Obrony Terytorialnej. Przeczesują przybrzeże.

Obraz
© WP.PL

- Jakby to był jakiś zwykły człowiek, to nikt by go tak nie szukał. Tu niejeden się utopił i była cisza. A tu taka akcja poszukiwawcza. Tyle służb - mówi nam mieszkaniec Giżycka.

Akcja poszukiwawcza Piotra Woźniaka-Staraka rozpoczęła się w niedzielę i trwała w poniedziałek do późnych godzin nocnych. Dziś znów będzie kontynuowana. Jak mówi nam rzeczniczka Komendy Powiatowej Policji w Giżycku asp. Iwona Chruścińska - "szukamy do skutku".

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie