Piotr Gabryel: Kaczyński następnym premierem czy prezydentem?
Zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego i PiS z nadzieją oraz zadowoleniem, a także zapewne z dumą, a przeciwnicy - z niechęcią, a może nawet z niepokojem oswajają się z myślą, że za dwa lata, pod koniec 2015 r., jeśli nie wcześniej, Kaczyński może zostać szefem polskiego rządu lub szefem polskiego państwa.
W każdym razie trwający od połowy ubiegłego roku stan równowagi między dwiema głównymi polskimi siłami politycznymi, równowagi ze wskazaniem na Platformę, zamienił się w stan równowagi ze wskazaniem na PiS. Widać to ostatnio przy okazji niemal każdego badania opinii publicznej, z najnowszym sondażem Wirtualnej Polski włącznie. Dwa tygodnie temu PiS wyprzedzało Platformę o trzy punkty procentowe (30 do 27 proc.), teraz wyprzedza ją już o sześć punktów procentowych (32 do 26). Jesteśmy zatem w punkcie zwrotnym, od którego do trwałej przewagi partii Kaczyńskiego nad partią Tuska droga niedługa, ale wcale nie tak pewna.
To, czy Kaczyński po raz drugi zostanie premierem, w pierwszej kolejności zależy, rzecz jasna, od rozmiarów ewentualnego zwycięstwa PiS. Gdyby okazało się ono na tyle bezapelacyjne, że aż dające możliwość samodzielnego rządzenia, sprawa byłaby prosta. Ale taki rozwój wypadków nie wydaje się dziś wysoce prawdopodobny, dlatego pierwszorzędnego znaczenia zaczyna nabierać tzw. zdolność koalicyjna tego ugrupowania. W końcu można wygrać wybory i nie być w stanie sformować rządu, czego przedsmak mieliśmy w 2006 r., gdy nie udało się powołać gabinetu PO-PiS, a wyłanianie koalicji rządzącej bez udziału Platformy szło partii Jarosława Kaczyńskiego wyjątkowo opornie.
Z kim PiS mógłby sformować rząd w 2015 r.? Dziś nie wydaje się możliwe, aby Kaczyński zdecydował się na koalicję z SLD, której z kolei nie wyklucza, jak ostatnio wyjawił, Donald Tusk. Choć przecież, godzi się przypomnieć, bardzo bliski teraz współpracownik Kaczyńskiego, rzecznik PiS Adam Hofman kilka lat temu również dopuszczał możliwość sojuszu z Sojuszem; wtedy jednak na czele SLD stał Wojciech Olejniczak lub Grzegorz Napieralski, w każdym razie na pewno nie Leszek Miller. A i sam Kaczyński potrafił podczas kampanii wyborczej w 2010 r. wyrazić się o Józefie Oleksym: "polityk lewicowy średnio-starszego pokolenia". Sprawa SLD jest w tym kontekście o tyle znacząca, że według ostatniego sondażu WP.PL, poza PO i PiS tylko Sojusz ma pewne miejsce w przyszłym parlamencie, i to z aż 15-procentowym poparciem.
Natomiast bez większych przeszkód, jak się wydaje, PiS mogłoby zawiązać koalicję z Polskim Stronnictwem Ludowym. Tyle tylko, że warunkiem jest sforsowanie przez partię Janusza Piechocińskiego 5-procentowego progu wyborczego i ulokowanie w parlamencie dostatecznej liczby przedstawicieli, a to nie będzie takie proste, zważywszy 4-procentowe poparcie dla PSL w najnowszym sondażu Wirtualnej Polski. Wszelako zwycięstwo odniesione niedawno na Podkarpaciu przez polityków PiS i polityka PSL Lucjana Kuźniara (ze wsparciem Jana Burka z PO) z pewnością jest znakiem na przyszłość, mimo że Kuźniar zrobił to wbrew zaleceniu szefostwa PSL. Ale czyż szefostwa partii są wieczne? Albo - tym bardziej - niezmienne w poglądach? Zwłaszcza szefostwo PSL.
Na granicy progu wyborczego, choć o punkt procentowy wyżej od PSL, bo na poziomie 5 proc., waha się też poparcie dla Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry, czyli ugrupowania założonego przez uciekinierów z PiS (popularności PJN Pawła Kowala chyba nikt już nie bada i nie śledzi). Nie sądzę jednak, biorąc pod uwagę całkiem niedawne zaszłości, aby Kaczyński miał większą ochotę na stworzenie koalicji z Ziobrą niż z Piechocińskim.
A z kolei wielka zagadka nadchodzących miesięcy, czyli słynna Partia Gowina, Jarosława Gowina (i Przemysława Wiplera? I Jacka Żalka? I Rafała Dudkiewicza?), jest na razie niczym więcej niż wielkim nieobecnym polskiej sceny politycznej, który szybko, po ewentualnym powstaniu, może się przemienić - z owego wielkiego nieobecnego - w małego i niewiele znaczącego, wzorem PJN i SP właśnie.
Ruch Narodowy - odwrotnie, jest bytem całkiem realnym, właśnie odbył swój kongres, wszelako na razie nie zadeklarował, czy zamierza "obalać republikę Okrągłego Stołu" na drodze parlamentarnej, a więc też nie ogłosił, że wystawi swych ludzi w nadchodzących wyborach: do europarlamentu, do sejmu i senatu, na urząd prezydenta i w wyścigu do władz samorządowych. Dlatego na razie szkoda czasu na rozważanie, czy którekolwiek ugrupowanie, w tym PiS, zdecydowałoby się na koalicję z RN.
Zanosi się więc na to, że następnym premierem będzie Jarosław Kaczyński. Albo Donald Tusk - po raz trzeci. Albo, co dziś najmniej prawdopodobne - ten trzeci; czyli kto?
Piotr Gabryel, zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Do Rzeczy" specjalnie dla Wirtualnej Polski