Piotr Czerwiński: radny z Irlandii chce całkowitego zakazu noszenia kapturów
Niestety nie mam wam nic do powiedzenia o Donaldzie Tusku ani Jarosławie Kaczyńskim i wiem, jak trudno wam wyobrazić sobie, że istnieją na świecie jeszcze inne tematy godne uwagi, niemniej jednak zamierzam podjąć desperacką próbę zainteresowania was przynajmniej jednym z nich. Otóż wyobraźcie sobie, moi Państwo, że pewien radny z Irlandii domaga się całkowitego zakazu noszenia kapturów. Inny chce, by na wsi zalegalizować jazdę po pijanemu. Brakuje trzeciego, który by sabotował jedzenie jajek, twierdząc, że to skrajny przypadek aborcji, byśmy mieli Irlandię moich marzeń, w surrealizmie o trzy długości lepszą od Monty Pythona - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński.
29.04.2013 | aktual.: 29.04.2013 12:30
Dzień Dobry Państwu albo dobry wieczór. By uniknąć niedomówień, ja również uważam, że widok tak zwanego młodego człowieka w kapturze, zwłaszcza z widocznym rozstrojem hormonalnym, objawiającym się w postaci kopania śmietników, nie należy do największych przyjemności mojego życia. Przyznaję również, że obcowanie w towarzystwie piętnastu takich osobników, maskujących kapturami swe pryszcze lub swą niską samoocenę, jest dla mnie powodem do zadumy nad nieuchronnym końcem cywilizacji. Mimo tego, że oprócz ostentacyjnego kopania śmietników nigdy nie zaobserwowałem u nich żadnego groźniejszego przejawu demonstracji męskości.
Niemniej jednak jestem prawie pewien, że bluz z kapturami nie wymyślono wyłącznie po to, by przeżywać w nich boleści dojrzewania, rabować małe sklepy spożywcze oraz kraść smartfony na ulicach. Mogę się mylić, ale byłby to cios wymierzony w moje uznanie dla Robin Hooda, filmów Kevina Smitha i paru bluz z kapturami, które znosiłem przez ostatnie dwadzieścia lat, nie bacząc na konotacje i zakładając je pod wszystko, od ramoneski aż po wełniane płaszcze, zwykle zarezerwowane dla tak zwanych krawaciarzy. Z jednej strony Robin Hood - jakby nie było - zajmował się kradzieżą zuchwałą, a bohaterowie filmów Smitha, których mam na myśli, też nie byli święci, toteż faktycznie jest w tych bluzach z kapturem coś złowieszczo-zbójeckiego.
Z drugiej jednak marksitowsko-leninowska motywacja Robina wskazywałaby, że czynił to wszystko w dobrej wierze, zaś bohaterowie Smitha nie robili niczego złego oprócz praktykowania autodestrukcyjnych nałogów i brzydkiego słownictwa w opisach zbliżeń seksualnych, których nie dane im było dostąpić. Przez co można nawet powiedzieć, że byli to współcześni Amerykańscy bohaterowie romantyczni. Oprócz tego w kaptury regularnie odziewają się przecież ziemscy słudzy Stwórcy Wszechświata, co mnie zasadniczo cieszy, bo kto jak kto, ale oni akurat mają wyraźnie pozytywne nastawienie do bliźnich, nie związane z napadaniem na kioski. Tak przynajmniej chciał ich Szef.
Oprócz tego w Irlandii kaptur wszelkiego typu jest naprawdę cudownym remedium na wszystkie troski, ponieważ tutejsze wiatry i deszcze, o których rozpisywałem się ostatnio na łamach niniejszej rubryki, są zbyt wymagające dla zwykłej czapki, nie wspominając o parasolu, który w tym kraju jest bezużyteczny; lokalne tornado roznosi parasole przy pierwszej próbie otwarcia. To z pewnością dlatego tylu młodych ludzi nosi kaptury. A że spod takiego kaptura nie widać za wiele, notorycznie wpadają na śmietniki, co postronnemu obserwatorowi może błędnie kojarzyć się z agresją albo złymi zamiarami wobec reszty społeczeństwa.
Wszystko to skłania mnie ku polemice z obywatelem Kilcoyne, radnym z Castlebar, który postuluje, by w majestacie prawa noszenie bluz z kapturami stało się nielegalne, gdyż, jak należy rozumieć z jego przesłania, bluza z kapturem to strój kryminogenny, a jej noszenie to aktywna demonstracja wrogości dla drobnego biznesu. Zakładam, że nie zaszkodzi powołać partię ludzi, którzy noszą bluzy z kapturami i nigdy na nikogo nie napadli. Honorowe członkostwo dostałaby frakcja ziemskich współpracowników Stwórcy Wszechświata oraz wszystkich tych, którzy noszą bluzy, lecz nigdy nie założyli kaptura; oni zresztą byliby świetni jako kość niezgody i centralne ognisko paradoksu w tej dyspucie.
Inny radny z naszej wyspy skarbów zabłysnął ostatnio w dziedzinie tradycyjnie irlandzkiej i domaga się zalegalizowania jazdy po pijanemu na terenach wiejskich. Co prawda jazda po pijanemu na terenach wiejskich jest w zasadzie legalna od kiedy tylko wymyślono samochody, pijaństwo oraz tereny wiejskie, ale najwyraźniej w Irlandii zapanowała moda na przepisy. Od kiedy sępimy pieniądze od Unii, ordnung w przepisach stał się bardzo trendowy, zwłaszcza w tych, które nie służą nikomu i nieczemu, i których lekceważenie było irlandzką chlubą przez całe wieki. No, ale mówi się trudno.
Obywatel Healy-Rae z Kerry postuluje, by prowincjuszom wydawać specjalne prawa jazdy, uprawniające do wsiadania za kółko po znacznie większej ilości wypitych kielichów, niż przysługuje to wszystkim innym śmiertelnikom. Ma to, jak sądzę, przybliżyć im pojęcie śmiertelności, choć nie rozumiem tego zupełnie, zważywszy, jakie wyludnienie panuje na irlandzkiej prowincji. Oprócz tego niejasna pozostaje dla mnie kwestia wyjazdów posiadaczy tego uprawnienia do miast oraz na trasy szybkiego ruchu. Jak rozumiem tam też byliby uprawnieni do prowadzenia pojazdów w stanie wskazującym bardziej, niż wolno pozostałym użytkownikom drogi.
Z jeszcze innej strony, doszły mnie słuchy, że od kiedy zakazano w Irlandii jazdy po alkoholu, na wsiach wzrosła liczba samobójstw, ponieważ okazało się, że jazda po alkoholu była tam jedyną przyjemnością ziemskiej egzystencji. Więc może trzeba rzeczywiście dać im to prawo; lepiej żeby zginęli za kółkiem, jak prawdziwi gieroje, niż wieszając się na gumce od majtek w ubikacji, czy coś w tym guście. No, ale to nie rozwiązuje sprawy innych kierowców, których owi nieszczęśnicy mogliby spotkać i uszkodzić na swej drodze ku przeznaczeniu. Dopóki nie wprowadzą osobnych autostrad dla pijaków, sprawa będzie musiała zawisnąć w próżni.
Myślę, że oba te tematy są tak ważne dla Irlandii i irlandzkiej gospodarki, że należy niezwłocznie wysępić od Angeli Merkel więcej pieniędzy na ich pogłębione drążenie, zaś w RTE wykupić cały czas antenowy na debaty z udziałem nietrzeźwej widowni, której zadaniem będzie nieustające zajmowanie stanowiska w tej sprawie oraz buńczuczne przyznawanie się na wizji, iż dojechali do studia po siedemnastu kuflach. Myślę, że tylko tego jeszcze nie było i że ciągłe debatowanie o aborcji oraz wyjeżdżaniu do Kanady już jest o dwa sezony passé. W dodatku, gdy samo kłócenie się o kaptury i jazdę na bani przestanie być podniecające, zawsze można wprowadzać wariację w postaci jazdy w kapturze na bani. Byłoby to bardzo rokendrolowe. Program z taką debatą mógłby nawet nazywać się "Highway To Hell".
Co się zaś tyczy smartfonów, to ich kradzież staje się w Dublinie przebojem sezonu. Ginie ich średnio dwanaście na dobę. W pewnym klubie disko-bandżo w centrum miasta, w ciągu jednej tylko nocy, bez użycia bluz z kapturami ukradziono 35 sztuk. Szef policji ogłosił pogotowie epidemiologiczne.
Tymczasem w Cork można podobno zamówić pizzę z kaszanką.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla WP.PL, Piotr Czerwiński Kropka Com