Piotr Czerwiński: pijani lekarze, fikcyjne pejzaże
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Na początek dobra wiadomość: w Irlandii jest robota do wzięcia! Słownie jedna: szukają dyrektora wodociągów za 250 tysięcy euro rocznie.
26.11.2012 | aktual.: 10.12.2012 11:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
href="http://wiadomosci.wp.pl/autor/piotr-czerwinski/6024549372342913">Przeczytaj wcześniejsze felietony Piotra Czerwińskiego
Oprócz tego panoszą się u nas umysłowo chorzy lekarze, biorący narkotyki. W teatrze komedia o byłym przewodniczącym, w Limerick wystąpi Bill Clinton, a w Dublinie miał być nowy wieżowiec, ale go nie będzie, gdyż mógłby nieodwracalnie upiększyć miasto. Na szczęście prognozy pogody są obiecujące: będzie lało. A teraz jadziem.
W Irlandii potwierdzono nieśmiertelną współzależność alkoholu i lecznictwa: jeśli wierzyć badaniom (nomen omen), miejscowi doktorzy regularnie przedawkowują wodę ognistą. Komisja zdrowia tutejszej rady lekarskiej uznała z przerażeniem, że 70 procent lokalnych medyków, których stan ogólny przyszło im rozpatrzeć w ubiegłym roku, jest uzależnionych od alkoholu albo narkotyków. 21 na 35 zgłoszonych ma jakieś zgubne nałogi, u dziewięciu stwierdzono chorobę umysłową, zaś u trzech całkowity eklektyzm w wyżej wspomnianych dziedzinach, ponieważ byli jednakowo szurnięci, pili wódę i łykali prochy. Rada jest mimo tego dobrej myśli; podobno w minionych latach liczba umysłowo chorych doktorków sięgała połowy zgłoszeń. Nie podano ilu z nich było psychiatrami.
Obawiam się jednak, że to nie jest ostatnie słowo irlandzkiej medycyny - w końcu idą ciężkie czasy, człowiekowi ciężko stawiać czoła rzeczywistości, samo whisky najwyraźniej nie załatwi wszystkiego, a lekarz to nie dość, że nie musi kupować recepty na bazarze, to jeszcze sam ją sobie wypisze, i w dodatku na każdy maraset, jaki mu się tylko przyśni. Póki co, jest ich tylko trzydziestu pięciu. Pozostali lekarze sprawiają wrażenie zdrowych na umyśle. U mnie na osiedlu jest jeden, który się często uśmiecha, ale zrzucam to na różnice kulturowe. W Polsce, jak wiadomo, uśmiech jest oznaką debilizmu i zdrowi ludzie z założenia mają miny grobowo poważne.
Wiadomość o chorych doktorkach zbiegła się w czasie z doniesieniem, jakoby 83 proc. Irlandczyków deklarowało, iż pozostają w nieskazitelnie dobrym zdrowiu, co wedle innych danych ma się kompletnie mijać z prawdą. No trudno, moi Państwo. W tak trudnych czasach to raczej normalne, że co innego się robi, a co innego myśli. I nikt nas nie zmusi, żebyśmy się przyznawali do przeziębienia. A jak trafimy do nawalonego doktora, który przez pomyłkę zrobi nam tracheotomię albo lewatywę? No przecież to by była poważna sprawa.
Coraz bardziej niepoważne są dla odmiany decyzje lokalnych polityków oraz ich pomysły na odwrócenie uwagi od kryzysu. Dopiero co pisałem o planach uczłowieczenia Dublina, który samym tubylcom nie wydaje się zbyt piękny, kiedy związkowcy z SIPTU stwierdzili, że ich wczesnogierkowski wieżowiec o nazwie Liberty Hall, skądinąd jedyny w mieście, zrobił się cokolwiek przestarzały i zgłosili w miejscowym wydziale architektury projekt jego przebudowy. Nowa konstrukcja, jak przystało na siedzibę związku zawodowego broniącego budowlańców, miała być nowoczesną, metaloszklaną wieżą, która nawet w liczbie pojedynczej przystoi każdej światowej stolicy. Miała być dużo wyższa od Liberty Hall i sporo szersza w pasie. Niestety, włodarze odrzucili projekt, kierując się przesłanką, której nie powstydziłby się Latający Cyrk Monty Pythona: nowy wieżowiec mógłby bowiem zepsuć pejzaż Dublina.
Biorąc pod uwagę, że nie ma czegoś takiego jak pejzaż Dublina, chętnie zacznę chodzić na posiedzenia instytucji, która wydała ten jakże oryginalny werdykt. Uważam, że mogą być bardzo inspirujące w mojej pracy, a poza tym dawno nie byłem w kabarecie. Ciekawe czy występują w nim naćpani lekarze, bo wcale by mnie to nie zdziwiło.
Kabaretowo potraktowano też ostatnio Anglo-Irish Bank, uważany za przyczynę i symbol irlandzkiego kryzysu. Na jego temat powstał musical satyryczny, pod jednoznacznym tytułem "Anglo: The Musical". Niestety, ledwo powstał, jak bohaterowie fabuły zaczęli odbijać się czkawką realizatorom. Najpierw na żądanie prawników usunięto postać byłego przewodniczącego Anglo, nazwiskiem Sean FitzPatrick, potem z repertuaru zniknęła piosenka na jego cześć, zatytułowana "Putting On The Fitz". Reszta spektaklu, póki co, wciąż jest legalna. Jego ocenzurowaną wersję można obejrzeć w Bord Gáis Energy Theatre, co samo w sobie już ma wartość komediową, zważywszy, że w nazwie tej placówki jest gazownia.
Autorem dzieła jest niejaki Paul Howard, świetny miejscowy pisarz, autor serii książek o średnio przygłupiastym rugbyście Rossie O’ Carollu- Kellym. Jedyny znany mi człowiek, oprócz mnie samego (vide "Przebiegum życiae"), który stara się pisać po angielsku z irlandzkim akcentem, przerabiając każde "right" na "roysh", "bar" na "bor", a "fuck" ratując przed cenzurą pod płaszczykiem niewinnie wyglądającego "fook". Niech mu Bozia da zdrowia.
A swoją drogą, musical komediowy o byłym przewodniczącym: to przecież brzmi tak po polsku, że bardziej się nie da. Wstyd, że u nas nie było czegoś takiego. By dorównać Bord Gáis Theatre, mogliby coś takiego wystawiać w teatrze ufundowanym przez Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania.
Tymczasem z raportu na temat szkolnictwa wyższego w Irlandii wynika, że kraj ma środki na utrzymanie tylko jednego uniwersytetu, który mógłby spełniać światowe normy. Biorąc pod uwagę, że jest ich tutaj odrobinę więcej, sytuacja nie wygląda ciekawie. Mówi się nawet o konieczności połączenia dublińskiego UCD z Trinity College, żeby chociaż ta jedna uczelnia uchowała się z twarzą na studenckiej scenie Europy. Może się bowiem okazać, że już niedługo naprawdę jedyni miejscowi magistrzy będą przyjeżdżali z Polski, o ile już nie jest to powszechną prawidłowością.
My tu gadu-gadu, a do Limerick przybywa w odwiedziny miłośnik cygar William Clinton, były prezydent USA. Wygłosi na tamtejszym uniwersytecie przemowę, za którą ma dostać 195 tysięcy euro. Władze uczelni są przeszczęśliwe, że mogły do tego dopuścić. Jestem pewien, że wszyscy studenci w Limerick sikają po gaciach ze szczęścia.
Skoro już o biedzie mowa, a także o strasznym irlandzkim kryzysie, to faktycznie, ostatnio słyszy się o zwolnieniach. Z pracy w Aer Rianta International odszedł na przykład facet nazwiskiem Eamonn Foley, dotąd szef tejże instytucji. Dostał odprawę w wysokości 867 tysięcy euro.
O braku roboty też bym się nie wypowiadał tak znowu dramatycznie, ponieważ ostatnio była w Irlandii do wzięcia jedna praca. Szukano dyrektora wodociągów za 250 tysięcy euro rocznie i słyszałem opinie, że potencjalni kandydaci niechętnie rozważali tę propozycję. Ponoć to za mało dla dyrektora, a poza tym w sferze tak wysokich stołków, jak wiemy, robotę dostają zawsze ci sami ludzie, więc skoro są jacyś na zielonej trawce, to znaczy że swoje odprawy już dostali i nie interesuje ich fucha za jakieś marne grosze. To przecież oczywiste. Powinni od razu pójść po rozum do głowy i zatrudnić na tym stanowisku jakiegoś Polaka. Przynajmniej będzie umiał pisać i czytać, a może nawet obsługiwać wodociągi.
Natomiast obroty bukmacherów wzrosły o 23 procent. Cały kraj chce płacić podatek od szczęścia, w końcu to nasze legendarne irlandzkie szczęście, którego nikt nam nie odbierze.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com.