Pierwszy Challenger 2 zniszczony? Jest nagranie
Jeden z 14 przekazanych przez Wielką Brytanię Ukrainie czołgów Challenger 2 najwyraźniej został zniszczony w walce - podały we wtorek brytyjskie media. Byłby to pierwszy przypadek zniszczenia Challengera 2 w efekcie ataku wroga w jakimkolwiek konflikcie zbrojnym.
W mediach społecznościowych zamieszczono w nocy z poniedziałku na wtorek wideo nagrane z przejeżdżającego ukraińskiego samochodu, który mija stojący na drodze uszkodzony czołg. Najprawdopodobniej zarejestrowane zostało w pobliżu miejscowości Rabotyne w obwodzie zaporoskim, a czołg należał do 82. Brygady Desantowo-Szturmowej, która używa przekazanych przez Wielką Brytanię Challengerów.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Eksperci, na których powołują się stacja Sky News, dzienniki "Daily Telegraph" oraz "The Guardian", potwierdzili, że to faktycznie Challenger 2, choć Hamish de Bretton-Gordon, były dowódca takiego czołgu, wyraził opinię, że maszyna widoczna na nagraniu jest w stanie nadającym się do naprawy.
Kijów dostał tylko 14 Challengerów
Wielka Brytania przekazała Ukrainie wiosną tego roku 14 czołgów Challenger 2. Przy tej okazji podkreślano, że nigdy żaden taki czołg nie został zniszczony w walce ani żaden z ich członków załogi nie zginął. Jedyny przypadek zniszczenia Challengera 2 miał miejsce podczas wojny w Iraku w marcu 2003 r., gdy przypadkowo został trafiony przez inny taki czołg.
Maszyny tego typu używane były także podczas misji pokojowej w Bośni i Hercegowinie oraz w Kosowie.
Ważący 75 ton Challenger 2 to brytyjski czołg podstawowy trzeciej generacji. Produkowany był w latach 1994-2002. Przed ich przekazaniem Ukrainie, jedynym ich użytkownikiem - oprócz brytyjskiej armii - były siły zbrojne Omanu, które zakupiły 38 sztuk.
Źródło: PAP
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski