Perfidny plan rosyjskich służb. Dla Ukrainy jest śmiertelnie niebezpieczny
Podważyć zaufanie do Ukrainy to cel służb specjalnych Rosji. Stosują one metody stare, ale wciąż skuteczne. Łapią się na nie nawet najważniejsi ludzie z obozu Donalda Trumpa.
Na targowisku w Mogadiszu - między kadzidłami a podrabianymi ray-banami skradzionymi przez lokalnych piratów - kręci się typ z MANPADS-em na plecach. Twierdzi, że to oryginalny przeciwlotniczy zestawy rakietowy. Nówka sztuka, jeszcze ciepła, wprost z ukraińskiej skrzyni. Gotówka, tanio, tylko dziś.
Absurd? Oczywiście. Ale tak właśnie rosyjska propaganda opisuje handel zachodnią bronią, która miała trafić na Ukrainę. Od miesięcy rosyjskie kanały Telegramu, kremlowskie media i internetowi "analitycy" sprzedają Zachodowi opowieść o Ukrainie, która miała się rzekomo stać pośrednikiem w nielegalnym handlu bronią.
Przede wszystkim nie takiej zwykłej, ale tej najnowocześniejszej, którą dostarczają kraje NATO. W kremlowskiej narracji ukraińscy żołnierze handlują karabinkami M4, javelinami i MANPADS-ami, sprzedając je kartelom narkotykowym i afrykańskim watażkom. Ukraina w roli czarnorynkowego pośrednika to obrazek nie tylko wygodny dla Kremla. To przemyślana strategia, która ma pokazać, że przesyłana pomoc trafia w nieodpowiednie ręce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dyplomata wskazał wielki błąd Trumpa. "Nie rozumie Rosji"
Chodzi o to, by uruchomić lawinę pytań i wątpliwości, które zapłodnią wyobraźnię zachodnich decydentów, a w konsekwencji zaczną sobie oni zadawać pytania: "czy wiemy, gdzie trafia nasza broń?", "czy Ukraina rzeczywiście kontroluje swoje zasoby?", "a jeśli coś wpadnie w niepowołane ręce?". Bo wątpliwość nie potrzebuje faktów, o czym wie Kreml. Wystarczy jej odpowiedni kontekst.
Wątpliwości ludzi Trumpa
Dotychczas amerykańska administracja nie przedstawiła żadnych dowodów na systematyczne przekazywanie przez Ukrainę broni na czarny rynek. Ekipie Trumpa nie przeszkadzało to jednak wielokrotnie wyrażać wątpliwości wobec przekazywania pomocy wojskowej dla Ukrainy i pośrednio sugerować, że nie wiadomo, co się dzieje z bronią przekazywaną na Wschód.
W styczniu 2024 roku obecny wiceprezydent J.D. Vance opublikował memorandum, w którym podkreślił, że brak dokładnej inwentaryzacji uniemożliwia stwierdzenie, czy broń nie trafia w niepowołane ręce. Podobnie postąpiła Marjorie Taylor Greene, członkini Izby Reprezentantów, która zasugerowała, że środki przeznaczone na pomoc dla Kijowa, mogą być defraudowane. Pytała: "Ile z tych pieniędzy zostanie wypranych?"
Również Tucker Carlson, konserwatywny dziennikarz i fan Putina, w marcu 2025 r. stwierdził, że Ukraina sprzedawała amerykańską broń na czarnym rynku, a część z niej trafiła do grup zbrojnych na całym świecie, w tym do Hamasu i meksykańskich karteli narkotykowych.
Miejsca, które wymienił nie są przypadkowe. Choćby Meksyk działa na wyobraźnię Amerykanów jak mało co – wystarczy jedno zdjęcie karabinu z ukraińskim oznaczeniem w rękach członka kartelu, by uruchomić Fox News i połowę prawicowego X. Nie jest przypadkiem, że taka narracja wzmogła się w ostatnich dwóch miesiącach, kiedy administracja Donalda Trumpa prowadzi negocjacje pokojowe.
Fakty są mało istotne
Nie ma żadnego faktycznego potwierdzenia, że Ukraina dopuściła się nielegalnej sprzedaży broni otrzymanej od partnerów. Raport amerykańskiego Biura Odpowiedzialności Rządowej Stanów Zjednoczonych z 2023 r. jasno wskazuje, że przypadki nieprawidłowości są marginalne, a mechanizmy kontroli końcowego użytkownika działają i są stale rozwijane.
Również analitycy organizacji pozarządowej GLOBSEC nie odnaleźli żadnych śladów zorganizowanego przemytu, choć identyfikował fałszywe narracje wokół starszych systemów uzbrojenia przedstawianych jako "ukraińskie". Podobnie DFRLab, który wykazał, jak manipulowano zdjęciami i nagraniami broni, używając fałszywych metadanych i kontekstów oderwanych od rzeczywistości. Serwis dziennikarzy śledczych Bellingcat opisał kilka przypadków indywidualnych nadużyć, które zostały wykryte i ścigane przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy. Nigdy nie było mowy o aprobacie na takie działania przez ukraiński rząd.
Równocześnie Ukraina wdrożyła wielopoziomowe mechanizmy kontroli na wzór rozwiązań krajów zachodnich. System end-user verification wymusza każdorazowe potwierdzenie, że broń pozostała w rękach uprawnionego odbiorcy. G2G-tracking pozwala państwom-darczyńcom na fizyczne i cyfrowe śledzenie konkretnych systemów jak HIMARS czy transportery opancerzone.
Z kolei Misja Doradcza Unii Europejskiej wspiera Ukrainę w zakresie kontroli policyjnej i inspekcji magazynów. Do tego dochodzą wewnętrzne postępowania SBU – udokumentowane i nagłaśniane, często z pokazowym zatrzymaniem tych, którzy próbowali działać na własną rękę.
Rosyjski plan: prosty, ale skuteczny
Więc po co to wszystko Rosji? Nie chodzi o broń, a o podważenie zaufania do Ukrainy i rozpoczęcie debaty, czy w ogóle warto przekazywać jej uzbrojenie, skoro miałoby ono trafiać na czarny rynek. Jeśli uda się podważyć sens tej pomocy, może ona zostać zawieszona, a bez niej Ukraina sobie nie poradzi.
Jeśli opinia publiczna na Zachodzie zacznie mówić, że może lepiej się wstrzymać, bo broń trafia w niepowołane ręce, na Kremlu znów będą strzelały korki szampanów. To klasyczny sposób działania rosyjskich służb w stylu GRU. Wystarczy zasiać wątpliwość, podlać je cynizmem i czekać, aż jakiś senator w USA powie: może rzeczywiście trzeba wstrzymać pomoc.
Do tego Rosja preparuje dowody na terenie, który dobrze zna. Sudan, Somalia i Libia to regiony, gdzie broń faktycznie krąży bez większej kontroli, ale najczęściej pochodzi z Rosji, Chin lub nielegalnych rynków wtórnych. Syria to od lat rosyjski plac zabaw. Nie tylko w przypadku handlu bronią, ale też w przypadku działań propagandowych. Tam rosyjskie służby mogą sfabrykować każdy dowolny ślad, każdą historię, a potem zalać sieć odpowiednio spreparowanym materiałem.
Dlatego w równoległej rzeczywistości, budowanej przez kremlowskie media łatwo przekazać narrację, że Ukraina nie prowadzi wojny obronnej, tylko rozkręca globalny handel bronią. Zachód rzekomo śle jej broń bez kontroli, a ta w magiczny sposób trafia do karteli narkotykowych, terrorystów i afrykańskich watażków.
Niestety zachodnie służby – mimo wielu lat wojny informacyjnej – nadal nie posiadają sprawnych mechanizmów, które powstrzymywałyby propagandowe działania Rosjan. Nie tylko na poziomie prostowania fałszywych informacji, ale przede wszystkim blokowania farm trolli czy fikcyjnych serwisów internetowych. W tym aspekcie przed NATO jeszcze wiele pracy.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski