Światowy handel bronią przesunął się na wschód. USA osłabną, Europa może się wzmocnić

Wnioski z raportów sprzedaży broni z ostatniej dekady - USA zyskują, Rosja dużo traci. Polska, zaraz po Ukrainie, stała się największym odbiorcą amerykańskiego sprzętu w Europie. Dużo też broni sprzedajemy, ale starej. Sprzedaż nowego uzbrojenia może wzrosnąć tylko wtedy, gdy państwo wesprze krajową zbrojeniówkę.

Polscy czołgiści na niemieckich Leopardach. Pod względem procentowych wydatków na armię jesteśmy liderem w UE
Polscy czołgiści na niemieckich Leopardach. Pod względem procentowych wydatków na armię jesteśmy liderem w UE
Źródło zdjęć: © East News | Piotr Molecki

Według raportu Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI) - mimo wojny toczącej się w Ukrainie - poziom światowego handlu bronią niewiele się zmienił. Przeniósł się jedynie ciężar sprzedaży z innych regionów świata na Europę.

Na podobnym poziomie utrzymał się również poziom światowej produkcji broni. To akurat prawdopodobnie wkrótce się zmieni, bo Europa, jeśli zostaną zrealizowane zapowiedzi, zwiększy swoje moce. Unia Europejska planuje znaczne zwiększenie wydatków na obronność w odpowiedzi na zmieniającą się sytuację geopolityczną. Przewiduje się, że w latach 2025–2028 państwa członkowskie przeznaczą na ten cel około 800 miliardów euro.

Dlaczego światowa produkcja i handel bronią utrzymały dotychczas niemal niezmieniony poziom? Stało się to w dużej mierze za sprawą spadku rosyjskiego handlu (aż o 64 proc.) w porównaniu z latami 2015–2019. W ostatnim pięcioleciu jest on spowodowany zmianą priorytetów rosyjskiej armii, która pochłania niemal całość produkcji krajowego przemysłu. Drugim powodem jest utrata większości tradycyjnych rynków zbytu – krajów dawnego ZSRR i Afryki. Przez to Rosja spadła na trzecie miejsce, ustępując miejsca Francji.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Ukraińcy nie są ślepi". Trump odciął pomoc Ukrainie w jednym celu?

Niezaprzeczalnym liderem światowego handlu bronią są Stany Zjednoczone, które zwiększyły swój udział w globalnym eksporcie broni do 43 proc. Drugie miejsce zajmuje obecnie Francja z 9,6 procentami.

W najbliższych latach USA zapewne utrzymają pozycję czołowego eksportera, ale ich udział może się zmniejszyć. Niespodziewany cios spadł na amerykańską zbrojeniówkę ze strony administracji Donalda Trumpa, która zapowiedziała cięcia w budżecie Pentagonu. Efekt był taki, że akcje amerykańskich gigantów zbrojeniowych zaczęły gwałtownie spadać. Z kolei na wartości zyskały koncerny europejskie.

Dostawy na Ukrainę

Ciekawa jest zmiana kierunku ruchu. Dostawy sprzętu wojskowego na Ukrainę stanowiły 8,8 proc. światowego handlu bronią w latach 2020–2024. To oznacza wzrost o ponad 9600 proc. w porównaniu do lat 2015–2019.

Od początku pełnoskalowej wojny na broń wysłało na wschód 35 państw. Większość broni dostarczanej Ukrainie pochodziła ze Stanów Zjednoczonych. Amerykanie dostarczyli aż 45 proc. całego uzbrojenia. Przede wszystkim składały się na to dostawy pond 900 gąsienicowych transporterów opancerzonych M113, ponad 300 bojowych wozów piechoty Bradley, ponad 400 transporterów opancerzonych Stryker, 1000 pojazdów MRAP i ponad 5 tys. wielozadaniowych pojazdów kołowych o wysokiej mobilności.

Co w Polsce może wzbudzić zdziwienie - po pamiętnej akcji z wysyłaniem hełmów - na drugim miejscu znajdują się Niemcy z 12 proc. udziału. Berlin przede wszystkim dostarczył amunicję artyleryjską kal. 30 mm, 120 mm i 155 mm. Ponadto na wschód trafiły m.in. 103 czołgi podstawowe Leopard 1A5 i 18 Leopard2A6, 78 gąsienicowych pojazdów terenowych Bandvagn206, 140 bojowych wozów piechoty Marder oraz 4 tys. uderzeniowych bezzałogowców.

Na trzecim miejscu znajduje się Polska, która dostarczyła Ukrainie 11 proc. sprzętu. Przekazaliśmy m.in. ok. 300 starych czołgów T-72 i 400 bojowych wozów piechoty BWP-1, ale także 50 najnowszych transporterów opancerzonych Rosomak z wieżą Hitfist-30 czy 54 samobieżne haubice Krab. Dzięki temu Polska zaliczyła ogromny, bo liczący ponad 4000 proc wzrost udziału w handlu bronią.

Diabeł tkwi w szczegółach

Jeśli jednak się przyjrzymy dokładniej, to startowaliśmy z mikroskopijnego poziomu. Nasz udział w latach 2010-2014 wynosił zaledwie 0,05 proc., a obecnie wynosi 1 proc. Zdecydowana większość eksportu, bo 96 proc., trafiło właśnie na Ukrainę. Problemem jest jego wartość i to, że było to uzbrojenie pochodzące głównie z magazynów mobilizacyjnych Sił Zbrojnych, a nie nowe, wyprodukowany przez polskie fabryki zbrojeniowe. Te nadal średnio sobie radzą z produkcją sprzętu na eksport i zdobywaniu zagranicznych rynków.

Znakomitym przykładem może być brak wsparcia ze strony rządu dla Huty Stalowa Wola, która jest producentem samobieżnych haubic Krab. W 2017 r. ówczesny rząd Mateusza Morawieckiego nie zdecydował się na dofinansowanie budowy nowej linii produkcyjnej, co znacznie zwiększyłoby moce produkcyjne zakładów. Firma nie otrzymała także wsparcia dyplomatycznego, kiedy europejscy sojusznicy z NATO poszukiwali nowych pojazdów dla swoich armii. Zakładom w Stalowej Woli na pewno nie pomogła też decyzja Mariusza Błaszczaka, gdy był jeszcze szefem MON, o zakupie południowokoreańskich haubic K9, które są bezpośrednim konkurentem polskiej konstrukcji.

Podobnie ma się sprawa sprzedaży Rosomaków czy Raków. Nawet polskie prywatne firmy muszą sobie radzić same, choć wsparcie dla krajowego przemysłu zbrojeniowego jest jednym z najważniejszych zadań ministrów spraw zagranicznych na świecie. Nieważne czy dotyczy to lobbingu na rzecz prywatnych przedsiębiorstw, czy państwowych. Dlatego należy docenić zdolności handlowe np. ożarowskiego WB Electronics, który jest jednym z najważniejszych graczy na rynku bezzałogowców i łączności oraz Mesko, które sprzedaje swoje PPZR Grom i Piorun m.in. Norwegom, Amerykanom, Litwinom, czy Indonezyjczykom.

Dużym problemem jest również permanentna rotacja w cywilnym kierownictwie Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która od 2015 roku miała już dziewięciu prezesów. Żaden nie kierował firmą dłużej niż półtora roku, a rekordzista - Bogdan Borkowski - jako p.o. prezesa kierował PGZ zaledwie półtora miesiąca. Ta ciągła rotacja nie służy ani polskiemu przemysłowi zbrojeniowemu, ani armii. Brak ciągłości decyzji w tak newralgicznym obszarze powoduje opóźnienia i stratę ogromnych pieniędzy.

Stąd stagnacja i konieczność kupowania sprzętu za granicą. Również tego, który mogłyby produkować krajowe zakłady, a którym mógłby być konkurencyjny na światowych rynkach.

Polska jednym z zakupowych liderów

Od wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie polskie rządy robią bądź chciały robić, ogromne zakupy, ale niektóre z nich wydają się nieprzemyślane. Tak było choćby z zapowiedzią kupna aż 500 systemów HIMARS czy nieracjonalny zakup 48 samolotów FA-50.

Tak czy inaczej, Polska stała się największym importerem broni w Unii Europejskiej, zaliczając w ostatnich latach jego wzrost o 500 proc. Większość zakupionego uzbrojenia pochodziła ze Stanów Zjednoczonych, a Polska jest największym klientem amerykańskiej zbrojeniówki w ostatnim pięcioleciu.

Tylko w roku fiskalnym 2022/23 złożyliśmy - według danych Departamentu Stanu - zamówienia o łącznej wartości ponad 31 mld dolarów z 238 mld dolarów, jakie w tamtym czasie zarobiła amerykańska zbrojeniówka. Amerykanie uwzględnili już wówczas zakup przez Polskę śmigłowców uderzeniowych AH-64 Apache, 250 czołgów M1A2 SEP v.3 Abrams i systemów HIMARS.

Na drugim miejscu znalazła się Korea Południowa, w której wydaliśmy ponad 60 mld zł. W tym na zakup wspomnianych samolotów, które nie pasują do polskiego systemu obronnego i haubic samobieżnych K9, które są bezpośrednią konkurencją polskich Krabów. Dobrym zakupem był czołg K2, jednak nadal nie wiadomo czy w Polsce zostanie uruchomiona jego produkcja.

Brak offsetu

Brak odpowiednich zysków dla polskiego przemysłu obronnego jest chyba największą bolączką prowadzenia negocjacji zakupowych przez polskich polityków. To duży problem. Nie zadbano o to ani w przypadku zakupu systemu Patriot, ani przy zakupie samolotów wielozadaniowych Lockheed F-35ALightning II, ani przy kupnie czołgów Abrams i K2.

W przypadku F-35A powód jest jednocześnie kuriozalny i smutny. O rezygnację z offsetu wnioskowało samo MON, uznając, że korzyści dla polskiego przemysłu będą niewielkie ze względu na bardzo wysoki stopień zaawansowania technologicznego F-35A! Ponadto resort uznał, że koszt będzie niewspółmierny do korzyści, ponieważ Amerykanie zaproponowali mało satysfakcjonującą ofertę. Pokazuje to, jak niską pozycję negocjacyjną miała Polska, a przecież inwestycje we własny przemysł wynegocjowali choćby Czesi, Norwegowie, czy Niemcy.

W przypadku zakupów w Korei były wiceminister MON Wojciech Skurkiewicz poinformował, że nie podpisano umowy offsetowej, która gwarantowałaby np. transfer technologii, bo "zastosowanie offsetu musi być powiązane z przedmiotem zamówienia i służyć ochronie podstawowych interesów bezpieczeństwa państwa".

Można się spodziewać, że w najbliższych latach Polska zaliczy spektakularny spadek w raporcie przygotowywanym przez Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem. Zapasy magazynowe zostały już niemal całkowicie wydrenowane, a zwiększenia skali produkcji własnej broni i zdobywania zagranicznych rynków nie widać w perspektywie najbliższych lat. Rządzący przespali ostatnie dwie dekady, więc jedyne, co można było sprzedać, już zostało sprzedane.

Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie