Paweł Lisicki: Manifest obłudników. Przeszkadza im to, że nowa władza nie chce ich hołubić
Mogło się wydawać, że koniec sierpnia, ostatni tydzień wakacji to nie najlepszy moment na publikację apeli i manifestów. Jednak polscy artyści postanowili stawić czoło tej niedogodności i z właściwą sobie odwagą, w obliczu narastającej grozy rządów PiS, nie zważając na nic, opublikowali deklarację w obronie kultury. Toż ci dopiero komedianci, pomyślałem sobie.
25.08.2017 09:29
Doprawdy, niezwykła jest ludzka zdolność samoośmieszania się i nieprzeparte jest dążenie do wygłaszania wzniosłych andronów. Byle tylko zaistnieć i byle tylko choć na trochę przyciągnąć uwagę opinii. Otóż jak przeczytałem na portalu wp.pl kilkunastu artystów - wśród nich Kayah, Andrzej Saramonowicz, Bartłomiej Topa, Magdalena Cielecka, Jacek Poniedziałek, Maja Ostaszewska, Andrzej Seweryn, Piotr Fronczewski, Maria Janion, Grzegorz Jarzyna, Robert Więckiewicz czy Małgorzata Kalicińska - zaangażowało się w ruch sprzeciwu wobec "dobrej zmiany" i ogłosiło tekst apelu w obronie kultury.
O co chodzi artystom?
Pięknie, pomyślałem, tyle godnych nazwisk musi oznaczać jakieś poważne przedsięwzięcie. Jednak im dłużej wgłębiałem się w tekst przygotowanego przez nich "Manifestu Kultury Niepodległej", tym większą miałem trudność w ustaleniu, o co artystom właściwie chodzi. Najpierw stwierdzili, że "nie reprezentują żadnej partii ani ideologii. Różnią ich poglądy polityczne, estetyczne i filozoficzne, miejsce zamieszkania i status społeczny. Łączy ich idea kultury niepodległej, wolnej, otwartej, czerpiącej siłę z różnorodności". Cóż, przyznają państwo, że wszystko to brzmi dość enigmatycznie.
Mnie najbardziej zaskoczyło to, że wśród czynników różniących podpisanych pod manifestem pojawiły się z jednej strony poglądy polityczne, a z drugiej miejsce zamieszkania. Co ma piernik do wiatraka - pomyślałem? Po co pisać, że sygnatariusze manifestu mieszkają w różnych miejscach, skoro wie o tym każdy trzeźwy i w miarę dojrzały czytelnik? Nie mniej zaskoczył mnie inny fakt, a mianowicie twierdzenie, że artystów "różnią poglądy polityczne i ideologiczne". A to dopiero ciekawe! Skoro tak, skoro aż tak bardzo się różnią, to kto z nich jest zwolennikiem PiS? Albo kto reprezentuje ideologię prawicową? Gdzie wśród sygnatariuszy, którzy twierdzą, że reprezentują wszystkie opcje światopoglądowe są zwolennicy pełnego zakazu aborcji?
Mam wrażenie, że jak w przypadku wielu podobnych apeli, artyści nie bardzo rozumieją znaczenie haseł, pod którymi się podpisują. Czyżby to, że za czymś się opowiadają wynikało nie z przemyślenia i refleksji, ale po prostu z owczego pędu? Gdyby było inaczej nie mydliliby oczu opowieściami o głębokich podziałach politycznych i ideologicznych, które ich dzielą, skoro wszystkich jednoczy niechęć do prawicy. Nie mam nic przeciw temu, niech sobie każdy lubi albo nie lubi kogo chce, tylko po co ten sztafaż? Po co opowiadać o różnicach, których nie ma? Kogo chcą zwieść?
Im dalej, tym gorzej
Nie mniej zagadkowo brzmią inne twierdzenia. Zgodnie z zasadą, że im więcej przymiotników, tym mniej treści, nie sposób się dowiedzieć z manifestu za jaką kulturą owi artyści się opowiadają. Za niepodległą? Oczywiście, tylko od kogo? Za otwartą? Ale na co? Czerpiącą siłę z różnorodności? Z pewnością, tylko jak to pogodzić z faktem, że wszyscy podpisani są wyjątkowo jednolici w swym zaangażowaniu? Im dalej, tym gorzej.
Co to chociażby znaczy, że "kultura jest różna tak, jak Polacy: prawicowa i lewicowa, konserwatywna i awangardowa, patriotyczna i kosmopolityczna, chrześcijańska i świecka. Nie da się jej zredukować do narzędzia jakiejkolwiek opcji politycznej ani światopoglądowej"? Jeśli na przykład kultura jest chrześcijańska i konserwatywna, to jak można powiedzieć, że nie jest narzędziem opcji światopoglądowej? I znowu to samo złośliwe pytanie: ilu spośród sygnatariuszy tworzy kulturę patriotyczną, konserwatywną i chrześcijańską? Mam wrażenie, że nikt. Więc po co udają? Po co występują w nie swojej roli?
Gdzie indziej artyści zapowiadają, że "rozpoczynają działalność edukacyjną i artystyczną, wolną od działań politycznych i propagandowych". Koń by się uśmiał. A ten manifest to czym jest niby, jak nie działalnością polityczną i propagandową? Czyżby nie zależało im na dotarciu do maksymalnie wielu odbiorców? Czyżby nie starali się przekonać do swoich tez i haseł pozostałych? Nie cieszyli się z tego, że na ich manifest już reagują następni twórcy? A czym jest to innym niż właśnie tworzeniem ruchu politycznego i ideowego? I czym jest pisanie manifestów innym niż formą propagandy?
Jednak jeśli chodzi o poziom niedorzeczności i tak nic nie było w stanie przebić końcówki manifestu. "Od wielu lat politycy w Polsce próbują, używając środków nacisku ekonomicznego, organizacyjnego i wyznaniowego, wykluczyć z publicznego obiegu niezależnie myślących twórców. (...) Naród pozbawiony dostępu do kultury otwartej i różnorodnej traci zdolność do dialogu i krytycznego myślenia, stając się podatnym na manipulacje. Nie godzimy się na to”. Nie bardzo rozumiem, o co artystom chodzi. Kto ich chce wykluczyć?
Dajcie nam pieniadze! - do tego sprowadza się apel
To, że przez lata korzystali z przywilejów, że byli pupilkami poprzedniej lewicowej i liberalnej władzy, że budowali swoje kariery i pozycję często dzięki pieniądzom z budżetu, pieniądzom wszystkich polskich podatników - to rozumiem im nie przeszkadza. Przeszkadza im to, że nowa władza nie chce ich hołubić. Że nowa władza uważa, że wbrew ich manifestom dotychczasowa kultura ani patriotyczna, ani konserwatywna ani chrześcijańska nie była i że, w związku z tym należy przywrócić polskiej kulturze, tej, na którą płacą podatki wszyscy Polacy, elementarną równowagę. Tak żeby pieniądze publiczne promowały nie tylko jedną opcję i nie tylko jeden światopogląd. A komu się to nie podoba, droga wolna, niech sam walczy na wolnym rynku idei, teatrów, filmów, książek.
Nie sposób znaleźć równie kabotyńskiego i obłudnego tekstu jak ten manifest. Pełen jest górnolotnych słów i łechcących uszy sloganów, jednak sprowadza się on do jednego głośnego krzyku: dajcie nam pieniądze! Nie oceniajcie nas, bo my się ocenimy sami! Nie macie prawa nas oceniać i osądzać, bo my to zrobimy najlepiej!
Właściwie, powtarzam, nawet by mnie ten manifest bawił, w końcu śmieszne to, kiedy owi napuszeni i popularni artyści piszą zdania na bakier z podstawowymi zasadami logiki, gdyby nie to, że przy okazji obrony swoich interesów muszą też wycierać sobie gębuchny narodem, pokoleniami, niepodległością i dziedzictwem. Te słowa mogli sobie podarować. Mniej byłoby żenady.
Paweł Lisicki dla WP Opinii