Paweł Lisicki: Jarosław Kaczyński nie odpuszcza
"Czy chcecie wymiaru sprawiedliwości, w którym biedny człowiek, mieszkaniec domu opieki kupuje sobie telewizor, nie może spłacić raty i za to idzie do więzienia, a gangsterzy i aferzyści chodzą na wolności?" - zwracał się do tłumu Kaczyński. To oczywiście pytanie retoryczne. Nic nie wskazuje na to, by prezes zamierzał ustępować - pisze Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski.
14.12.2015 | aktual.: 25.07.2016 20:45
Kto wygrał, a kto przegrał bitwę o Trybunał? Po tym weekendzie na pewno wiadomo, że wygrała polska demokracja. Wbrew opowieściom o zamachu stanu i histerii części komentatorów związanych z byłą władzą, wyraźnie widać, że wolność słowa i prawo do krytyki rządu kwitną. Jeśli dodać do tego, że szczególnie chętnie korzystają z niego największe media, opowieści o cenzurze czy braku demokracji brzmią po prostu groteskowo. Znaczniej trudniej jednak powiedzieć, kto na owej weekendowej konfrontacji zyskał w sensie politycznym.
Przeczytaj także: Jacek Żakowski - KOD, czyli to dopiero początek
Z jednej strony wydaje się, że sobotnia demonstracja przeciwników PiS była sukcesem. Nieważne, czy uczestniczyło w niej 50 tys. ludzi - jak chce ratusz, czy też 15 tys. jak utrzymuje policja - była to grupa większa niż spodziewali się zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego. W Polsce do tej pory masowe demonstracje były rzadkością. Udawało się je zorganizować środowiskom Radia Maryja, związkom zawodowym czy wreszcie klubom "Gazety Polskiej". Teraz po tę klasyczną broń opozycji sięgnęli obrońcy Trybunału. I zrobili to z powodzeniem. Widać, że awantura o Trybunał wywołuje rosnące zaniepokojenie części wyborców. Tym bardziej, że opozycji zdają się sprzyjać wielkie media, na czele z telewizją publiczną oraz "Gazetą Wyborczą". Ta ostatnia stała się wręcz swoistym biurem prasowym opozycji. Jeśli dodać do tego dziwne problemy rządu z komunikacją, serię niezbyt chyba przemyślanych wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego - po jakie licho na dzień przed demonstracją opozycji prezes PiS musiał wdawać się w dywagacje nad najgorszym
sortem Polaków - wreszcie chęć wyładowania frustracji po przegranych wyborach, te kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy demonstrujących w sobotę nie powinno zaskakiwać.
Z drugiej strony jednak entuzjazm i euforia przeciwników PiS są zdecydowanie na wyrost. Tak, udało im się wyprowadzić ludzi na ulice. Jednak co dalej? Czy naprawdę wierzą, że dzięki demonstracjom obalą władzę? Albo że Jarosław Kaczyński wystraszy się i wycofa? Ktokolwiek miał takie złudzenia, musiał się mocno rozczarować po zakończeniu niedzielnego marszu zwolenników PiS. Nie tylko dlatego, że liczba manifestujących w niedzielę poparcie dla rządu była podobna do tej z soboty. Ważniejsze było to, że w swoich dwóch ostrych, mocnych przemówieniach prezes Kaczyński zapowiedział, że z walki o Trybunał się nie wycofa. Więcej. Przemawiając do tłumu, nadał temu sporowi wyraźny i tym razem zrozumiały dla wszystkich sens polityczny. "Oni chcą nam uniemożliwić danie 500 zł na dziecko. Dlaczego? Bo to my dajemy! I jestem pewien, że ten Trybunał by to zakwestionował" - wołał Kaczyński. Czy to prawda, trudno powiedzieć, tym bardziej, że do tej pory konkretna ustawa jeszcze nie jest gotowa. Jednak nie wydaje się, żeby te
obawy były całkiem bezpodstawne. W sytuacji ostrego konfliktu politycznego można łatwo przyjąć, że gdyby Trybunał Konstytucyjny pozostał w składzie takim, jak zaplanowała Platforma Obywatelska, wykorzystałby każdą niedokładność i najmniejsze potknięcie prawne.
Szef PiS wskazał też, że Trybunał nie zgodziłby się na powrót do starego wieku emerytalnego, bezpłatne lekarstwa powyżej 75 roku życia czy wreszcie na wzrost płac. Znowu nie sposób rozstrzygnąć, czy ma rację. Jednak zaczął mówić do ludzi w sposób zrozumiały. Pokazał, że w sporze o obsadę sędziów nie chodzi o kwestie proceduralne i skomplikowany system, ale o władzę. O to, czy wybrany przez naród prezydent i większość sejmowa mogą skutecznie przeprowadzać zmiany. "Czy chcecie wymiaru sprawiedliwości, w którym biedny człowiek, mieszkaniec domu opieki kupuje sobie telewizor, nie może spłacić raty i za to idzie do więzienia, a gangsterzy i aferzyści chodzą na wolności?" - zwracał się do tłumu Kaczyński. To oczywiście pytanie retoryczne. Nic nie wskazuje zatem na to, by prezes zamierzał ustępować. Wsłuchując się w jego wypowiedzi sądzę raczej, że nastąpi eskalacja konfliktu. Jeśli prezes Andrzej Rzepliński dalej będzie bojkotował sejmowe uchwały i nie dopuści do udziału w orzekaniu pięciu sędziów wybranych przez
większość PiS, można się spodziewać kolejnych kroków prawnych, być może nowej ustawy, która zmieni jego pozycję.
Czy taka zmiana Trybunału się uda? Z pewnością obrana przez PiS taktyka jest ryzykowna. Kaczyński ma rację, kiedy stwierdza, że naród jest suwerenem i ma prawo oczekiwać od wybranych przez siebie przedstawicieli spełnienia obietnic. Jednak czy 37-procentowe zwycięstwo w wyborach do Sejmu i zwycięstwo Andrzeja Dudy w drugiej turze daje mu wystarczający mandat do tak głębokich zmian? Również Wiktor Orban potrafił na Węgrzech ograniczyć rolę Trybunału Konstytucyjnego a także zmienić jego skład, tyle, że miał wówczas w parlamencie ponad dwie trzecie posłów. Mając tak silny mandat, Orban mógł pozwolić sobie na wojnę z prawnikami, środowiskami liberalno-lewicowymi, wreszcie z silnymi koncernami zachodnimi. Tym bardziej, że tej wojnie politycznej na górze towarzyszyła polityka obniżenia i uproszczenia podatków, na czym skorzystała ogromna większość Węgrów.
W Polsce PiS toczy bój o Trybunał, zanim jeszcze wyborcy mogli odczuć realne zmiany na lepsze. Więcej. Zanim zyskali dowód, że Trybunał faktycznie takie zmiany by uniemożliwił. O powszechnej obniżce podatków nie ma mowy. Nawet wydawałoby się pewne i powszechne zwiększenie kwoty wolnej od opodatkowania, co PiS przecież zapowiadał, ma być wprowadzane stopniowo i nie dla wszystkich. Silna i znacząca grupa "frankowiczów" musi być co najmniej rozczarowana - wygląda na to, że mimo wcześniejszych zapowiedzi ich los znaczącej poprawie nie ulegnie. Podobnie jest z innymi projektami rządu - na razie nie wiadomo, co jest zapowiedzią, a co tylko analizą lub refleksją. Czy uwagi wicepremiera Mateusza Morawieckiego o tym, że ludzie z pensją 10 tys. złotych brutto miesięcznie są bogaci i nie będą mogli liczyć na korzystanie z większej wolnej kwoty jest stanowiskiem całego rządu? Jeśli PiS chce wygrać konfrontację z Trybunałem, musi pokazać co naprawdę ma zyskać ogół wyborców. Wystąpienia wiecowe to za mało, muszą pojawić
się konkretne ustawy. Co gorsza ostry spór o Trybunał sprawia, że rośnie poczucie niepewności, a to na pewno utrudnia administrowanie.
Na razie na całej awanturze najbardziej zyskał Ryszard Petru i jego .Nowoczesna. W ogóle spór ten przyczynił się do scementowania opozycji. Ma ona teraz czytelny sztandar i ważny punkt odniesienia. PiS stracił niewiele i łatwo może przejść do kontrofensywy. Jednak do tego nie wystarczą najlepsze nawet wystąpienia uliczne prezesa Kaczyńskiego. To rząd jak najszybciej musi pokazać, że owe ustawy, które rzekomo mają zostać zablokowane przez TK, po pierwsze istnieją, a po drugie faktycznie polepszają sytuację ogółu.