PolitykaParkingowy absurd. Policja i straż miejska są bezradne, ludzie rozgoryczeni. "Nikt nie może mi pomóc"

Parkingowy absurd. Policja i straż miejska są bezradne, ludzie rozgoryczeni. "Nikt nie może mi pomóc"

• Właściciele prywatnych miejsc są bezradni w walce intruzami parkującymi na ich własności
• Marta z Żerania: ktoś może sobie dobrowolnie stanąć i nikt nie może mi pomóc
• Policja: jedyną formą ochrony własności jest zgłoszenie sprawy do sądu

Parkingowy absurd. Policja i straż miejska są bezradne, ludzie rozgoryczeni. "Nikt nie może mi pomóc"
Źródło zdjęć: © WP.PL | M.Jaworska
Michał Fabisiak

17.11.2016 12:10

Kupiłeś prywatne miejsce na wewnętrznym parkingu, a ktoś postawił na nim swoje auto? Nie licz na to, że ktoś ci pomoże. Choć ochrona własności prywatnej jest gwarantowana konstytucyjnie, to w tym przypadku realizacja prawa w praktyce wygląda fatalnie. Przekonała się o tym pani Marta, mieszkanka warszawskiego Żerania.

Przy zakupie mieszkania deweloper zażądał od niej, aby nabyła również miejsce postojowe przed blokiem. Zgodziła się mimo że nie posiada samochodu. Obecnie służy ono odwiedzającym ją gościom. - Miejsce jest oznaczone numerkiem i ma wbudowany słupek uniemożliwiający postój innym autom - opisuje swoją własność pani Marta. Niestety, pewnego razu ktoś ze znajomych, odjeżdżając zapomniał postawić blokady. Na miejscu pani Marty zaparkował nieproszony gość.

- Zauważyłam, że ktoś zaparkował na mojej własności, więc poszłam zgłosić sprawę ochronie osiedla. Usłyszałam od nich, że nic nie mogą. Powiedzieli mi, żebym zadzwoniła na Straż Miejską. Tak też zrobiłam, ale i tu nie udzielono mi pomocy, tłumacząc, że prywatne miejsce parkingowe nie podlega pod jurysdykcje miejską. Odesłano mnie do policji - żali się pani Marta. Rozmówczyni WP postanowiła nie odpuścić i zadzwoniła pod 997.

- Policjanci przyjechali. Byli bardzo mili, ale poinformowali mnie, że jedyne co mogą, to odnotować, że taka sytuacja miała miejsce. Powiedzieli mi, że to jest moje prywatne miejsce parkingowe, w związku z czym mogę dochodzić swoich praw na drodze sądowej w procesie cywilnym oraz zadzwonić po lawetę i na własny koszt odholować nieproszone auto - tłumaczy pani Marta. Kobiet była zmuszona odpuścić ze względu na to, ile czasu i pieniędzy musiałaby przeznaczyć, aby zwycięsko wyjść z walki o swoje prawa. Nie ukrywa jednak swoje rozżalenia.

- Kupuję sobie kawałek ziemi i okazuje się, że w rzeczywistości nie jest mój. Ktoś może sobie na nim dobrowolnie stanąć i nikt nie może mi pomóc. To trochę tak jakby do ogródka przed domem przyszedł bezdomny i rozbił się z namiotem - skarży się pani Marta, której przypadek nie jest odosobniony.

W podobnej sytuacji był internauta przedstawiający się jako Dixon. Mężczyzna mieszkający na stołecznym Żoliborzu opisał WP swój przypadek. - Mieszkam na nowoczesnym osiedlu do którego należy wewnętrzny parking podziemny, na którym mam wykupione prywatne miejsce postojowe. Pewnego razu na moim miejscu ktoś zaparkował. Zgłosiłem sprawę ochronie, która poinformowała mnie, że jedyne co może to włożyć intruzowi kartkę za wycieraczkę z prośbą o parkowanie. O zadzwonieniu na Straż Miejską i policję nie było mowy, bo one nie mogę interweniować w przypadku prywatnych parkingów - opowiada Dixon.

- To jest przywłaszczanie naszej własności. Powinniśmy mieć prawo usunąć takie auto z naszego miejsca, nawet jeśli przypadkiem doszłoby do jego uszkodzenia. To powinno być traktowane jako forma obrony przed intruzem - tłumaczy nam Magda (imię zmienione), mieszkanka tego samego osiedla. Temat miejsc parkingowych często gości na łamach wewnętrznego forum internetowego.

- Problem budzi emocje, bo wychodzi na to, że część mieszkańców nie wykupiła miejsc parkingowych. Z racji tego, że brama wjazdowa na parking jest często zepsuta, a szlaban opuszcza się tak wolno, że spokojnie można wjechać za innym autem, to wślizgują się oni na czarno, a potem parkują na przypadkowych miejscach - opisuje Magda. Jako przykład takiego bezczelnego zachowania podaje właścicielką białego mercedesa, o której parkowaniu na gapę co chwilę jest głośno na wewnętrznym forum mieszkańców.

- Niektórzy proponują, aby intruzom przebijać opony lub zarysować auto. Może to jest jakaś metoda? - zastanawia się Magda.

Policja przestrzega przed takim zachowaniem, bo jest ono czynem zabronionym i mogłoby zostać potraktowane jako zniszczenie mienia. W takiej sytuacji funkcjonariusze mieliby prawo zainterweniować na prywatnym parkingu. W przypadku intruzów parkujących na prywatnej własności funkcjonariusze są bezsilni, bo na interwencję nie pozwalają im przepisy.

- Podejmujemy działania w oparciu o ustawę Prawo o ruchu drogowym. Art. 1. określa, że możemy wykonywać czynności na drogach publicznych, w strefie zamieszkania lub w strefie ruchu. W przypadku dróg innej kategorii możemy podejmować działania, gdy na danej drodze zagrożone jest bezpieczeństwo w ruchu drogowym lub są na niej ustawione znaki drogowe - tłumaczy WP asp. Rafał Retmaniak z Komendy Stołecznej Policji.

- W tym przypadku jedyną formą ochrony własności jest zgłoszenie sprawy do sądu. Domyślam się, że jest ona utrudniona, bo wszystko trzeba załatwić samemu, ale tak to wygląda od strony prawnej - tłumaczy asp. Retmaniak.

Poszkodowani kierowcy zgodnie przyznają, że w tej sprawie powinna nastąpić zmiana przepisów, która zmusi straż miejską i policję do ochrony ich własności. - Wyraźnie widać, że mamy lukę w prawie, którą wykorzystują cwaniacy. Tak jest chociażby na moim osiedlu - skarży się Magda.

Wirtualna Polska zwróciła się do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji z pytaniem, czy resort zna problem i planuje dokonać zmian w przepisach, które doprowadzą do rozszerzenia obowiązków policji w tej sprawie.

.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
parkingpolicjamieszkańcy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (584)