Paraliż wyborczy
80 posłów, zamiast pracować i tworzyć rzetelne prawo, przez najbliższe dwa miesiące zajmie się eurowyborami. Partie kończą kompletowanie list i wystawiają najpopularniejszych polityków, bo to oni mogą przyciągnąć wyborców.
7 czerwca wybierzemy 50 polskich przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego na kolejne pięć lat. Sondaże alarmują, że frekwencja może być fatalna, więc partie rozpoczęły „łapankę” znanych nazwisk, które mają zadziałać jak magnesy przyciągające wyborców do urn. Platforma Obywatelska nie zawahała się adoptować ludzi lewicy (Danuta Hübner) i prawicy (Marian Krzaklewski). A PiS w ostatnim tygodniu kompletowania list rzutem na taśmę postanowił wysłać do walki wyborczej wszystkich znanych posłów z Jackiem Kurskim, Tadeuszem Cymańskim i Jolantą Szczypińską na czele.
Sejmowe pustki
– To jest odpowiedź na działania konkurencji, musimy wzmocnić nasze listy wyborcze – tłumaczy Adam Bielan, odpowiedzialny w PiS za eurowybory. Tyle że konkurencja, a więc PO, wpisała na listy wyborcze jedynie 16 z 208 swoich parlamentarzystów. A Jarosław Kaczyński blisko jedną trzecią swych 155 posłów. Procentowo lepszy wynik oddelegowanych ma tylko PSL, który do Strasburga wystawia niemal połowę swojej sejmowej reprezentacji (13 z 31 posłów).
To oznacza, że posłowie lada moment, zamiast skupiać się na pracy ustawodawczej, ruszą w teren na spotkania wyborcze, myśląc o zdobywaniu foteli w europarlamencie. Jak informuje Kancelaria Sejmu, „nie istnieją żadne regulacje prawne, które nakazywałyby posłowi wzięcie urlopu na czas kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego”. W efekcie Sejm niemal do wakacji będzie świecić pustkami, a parlamentarzyści i tak będą otrzymywać sowite comiesięczne wynagrodzenia. Równocześnie bijąc się o dużo wyższe uposażenia europarlamentarzysty, które od tej kadencji wynosić będą 6,5 tysiąca euro miesięcznie (czyli około 30 tysięcy złotych).
Nietrudno przewidzieć, że pracom Sejmu przez najbliższe tygodnie grozi paraliż. Tym bardziej że do Parlamentu Europejskiego kandydują kluczowe postaci polityki, w tym szefowie klubów parlamentarnych: PSL – Stanisław Żelichowski – i SLD – Wojciech Olejniczak. A także wicemarszałek Sejmu Jarosław Kalinowski. Zabraknie również kierownictwa wielu komisji sejmowych. W sejmowej komisji spraw zagranicznych kandyduje jej szef Krzysztof Lisek (PO) oraz jego zastępcy – Jolanta Szymanek-Deresz (SLD) i Paweł Kowal (PiS). Podobnie sytuacja wygląda w komisji do spraw służb specjalnych, gdzie o mandat europarlamentarzysty będzie się bić jej szef Stanisław Rakoczy (PSL), a także wiceprzewodniczący Konstanty Miodowicz (PO). Przewodniczącego pozbawiona zostaje także komisja obrony narodowej, bo pełniący tę funkcję Janusz Zemke otwiera listę SLD w Bydgoszczy. Startuje również szef komisji łączności z Polakami za granicą Marek Borowski (SdPl) oraz szef komisji gospodarki Wojciech Jasiński (PiS). Oczywiście wielu z posłów nie
dostanie się do europarlamentu i po wyborach wrócą do poselskich ław na Wiejskiej. Jednak zamrożenie prac Sejmu (bo to w komisjach przygotowuje się ustawy) mamy jak w banku. – Cóż, takie są uroki demokracji. Czy to wybory samorządowe, prezydenckie czy do Parlamentu Europejskiego, posłowie angażują się w walkę wyborczą – przyznaje wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski. * Osierocona Europa*
Problem mamy także z teką komisarza europejskiego. Pełniąca obecnie tę funkcję Danuta Hübner przyjęła propozycję PO, by być lokomotywą wyborczą tej partii w Warszawie. Kłopot jednak w tym, że na czas wyborów bierze urlop i nie zamierza przed terminem zwolnić miejsca dla swego następcy. Polska nie będzie więc miała, może nawet do końca kadencji Komisji Europejskiej, swojego komisarza. Głosu w tym quasi-rządzie Europy pozbawiamy się więc na własne życzenie.
Tymczasem gdyby premier teraz oddelegował kogoś na miejsce Danuty Hübner zarządzającej polityką regionalną UE, to taki przejściowy komisarz mógłby podjąć walkę o prestiżową tekę w przyszłej Komisji Europejskiej, która zostanie wyłoniona w ciągu pół roku po eurowyborach. Moglibyśmy starać się o komisarza do spraw gospodarczych czy konkurencji. Typowani jednak w PO na przyszłego komisarza obecni eurodeputowani Janusz Lewandowski i Jacek Saryusz-Wolski starają się o reelekcję w Parlamencie Europejskim. Obaj znaleźli się w pierwszej trójce najbardziej cenionych polskich eurodeputowanych w rankingu przygotowanym przez Instytut Kościuszki zajmujący się problematyką unijną. Platformie szkoda więc potencjału takich kandydatów nie wykorzystać w wyborczej walce. Bo nawet jeśli ostatecznie któremuś z nich przypadnie fotel komisarza, to wcześniej wywalczy dla partii dodatkowy mandat w eurowyborach.
Podobnie sytuacja wygląda w przedstawicielstwie Komisji Europejskiej w Warszawie. Szefowa tej instytucji Róża Thun także postanowiła spróbować swych sił, a tak naprawdę wzmocnić reprezentację Platformy w Krakowie, gdzie PiS wystawia Zbigniewa Ziobrę, a centrolewica Janusza Onyszkiewicza.
Tatar, pisarka, karateka i brydżysta
Według CBOS niespełna 40 procent Polaków deklaruje chęć wzięcia udziału w eurowyborach. To dzwonek alarmowy, bo jak twierdzą eksperci, liczba deklarujących udział jest zawsze o 10–20 procent wyższa od rzeczywistej. Wyniki badania unijnego Eurobarometru są jeszcze gorsze. Mówią, że tylko 15 procent Polaków jest zdecydowanych 7 czerwca iść do urn. To może być najniższa frekwencja wyborcza w Polsce od 1989 roku. Opinia społeczna pamięta bowiem głównie wybryki polskich deputowanych wybranych w poprzednich wyborach: ekscesy europosła Bogdana Golika z prostytutką czy drukowanie rasistowskich broszur przez Macieja Giertycha. Dlatego partie wzmacniają swe listy wyborcze albo europejskimi tuzami – osobami, które dały się już poznać jako obywatele Europy – albo atrakcyjnymi celebrytami. Stąd do europarlamentu kandyduje mistrzyni świata w karate Marta Niewczas (SLD), były piłkarz Włodzimierz Smolarek i mistrzyni olimpijska w lekkiej atletyce Irena Szewińska (oboje centrolewica), a także siatkarka i złota medalistka
Małgorzata Niemczyk (Partia Kobiet). Tę ostatnią partię reprezentują także pisarka Manuela Gretkowska i Ewa Kiernicka wspierana w kampanii wyborczej przez siostrę, znaną piosenkarkę Urszulę. Kampanię tej partii poprze również aktorka Anna Samusionek.
Mieszkańcy Podkarpacia mogą postawić na mistrza brydżowego i byłego barona SLD, który teraz reprezentuje barwy centrolewicy, Krzysztofa Martensa. Z list tej koalicji, tyle że na Podlasiu, startuje tatarski poeta, profesor Selim Chasbijewicz. Jedynym czarnoskórym kandydatem jest samorządowiec Patryk Kibangou z Kongo reprezentujący SLD na Dolnym Śląsku. * Nieoczekiwana zmiana miejsc*
W miejsce posłów wybranych do Parlamentu Europejskiego do Sejmu wskoczą nowe postaci. To dla nich okazja do zrobienia kariery na Wiejskiej. Do dziś posłowie wspominają historię z poprzednich eurowyborów, gdy zwolnione przez Janusza Lewandowskiego z PO miejsce nieoczekiwanie otworzyło drzwi do kariery Sławomira Nowaka. Ten mało znany wtedy działacz Platformy dziś jest ministrem i szefem gabinetu politycznego premiera Donalda Tuska. A przecież w 2004 roku był dopiero czwarty w kolejności do schedy po Lewandowskim. Z objęcia mandatu zrezygnował jednak wówczas Aleksander Hall, starosta kwidzyński Leszek Czarnobaj i prezydent Tczewa Zenon Odya. W efekcie Nowak- z zaledwie dwoma tysiącami głosów trafił na Wiejską.
W tym roku na poselski spadek może liczyć były dziennikarz telewizyjny, który przyznał się do współpracy z organami bezpieczeństwa PRL, Sławomir Jeneralski. Pod warunkiem oczywiście, że do europarlamentu dostanie się Janusz Zemke (SLD). Zbigniew Ziobro (PiS) może zapewnić fotel posła samorządowcowi Zbysławowi Owczarskiemu, który w wyborach parlamentarnych 2007 roku dostał tysiąc (sic!) razy mniej głosów od Ziobry.
Jeśli liderzy SLD odniosą sukces w eurowyborach, klub Sojuszu w kraju skurczy się o dwa mandaty. Następcy Joanny Senyszyn i Wojciecha Olejniczaka to członkowie SdPl, bo w wyborach 2007 roku lewica startowała wspólnie. Dziś natomiast nowi posłowie zasililiby szeregi nie klubu parlamentarnego Sojuszu, lecz konkurencyjnego SdPl.
Eurowybory mogą więc zmienić sejmową arytmetykę, tak ważną podczas głosowań. W życiu zwycięskich kandydatów zmienią z pewnością arytmetykę ich dochodów, a w życiu Polaków arytmetyka frekwencji eurowyborów będzie testem naszego zaufania do unijnych instytucji.
Aleksandra Pawlicka