"Panika tutaj nie pomoże, trzeba działać". Ukraińcy w Poznaniu przyglądają się inwazji na swój kraj
- Moi znajomi relacjonują na żywo to, co się dzieje. W zasadzie w każdym regionie Ukrainy słychać ostrzały. Nie ma żadnego regionu, którego nie dotknęła agresja Rosji - mówi Maria Andruchiw, organizatorka protestu przed konsulatem rosyjskim w Poznaniu.
Czwartek rozpoczął się o godzinie 4 rano. Maria nie mogła już spać. Sięgnęła po telefon, by sprawdzić informacje. - Zaczęłam czytać jak zwykle wiadomości na Facebooku. Zrozumiałam, dlaczego nie mogę spać. Pewnie miałam przeczucie, że coś się dzieje. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłam ataku paniki. Tak źle jeszcze nigdy się nie czułam. Do tej pory nie mogę pozbierać myśli. Wcześniej myślałam, że najgorszy scenariusz okaże się tylko najgorszym scenariuszem - opowiada Maria Andruchiw, członkini stowarzyszenia "Polska - Ukraina", koordynatorka festiwalu Ukraińska Wiosna. W Poznaniu mieszka od 2014 roku, gdy rozpoczęła studia dziennikarskie.
Inwazja Rosji na Ukrainę
Po godzinie 4 polskiego czasu Władimir Putin ogłosił rozpoczęcie specjalnej operacji wojskowej przeciwko Ukrainie. Rosja atakuje Ukrainę, ostrzeliwuje Kijów i inne cele - również na zachodzie kraju. W atakach giną Ukraińcy, w tym cywile.
Wielu mieszkańców Kijowa zdecydowało się opuścić ukraińską stolicę. Na zdjęciach publikowanych w mediach społecznościowych widać kolumny pojazdów wyjeżdżających ze stolicy Ukrainy. Mieszkańcy ustawiają się w długich kolejkach do sklepów, bankomatów i aptek.
Protest przed rosyjskim konsulatem w Poznaniu
Bierni nie chcą być też obywatele Ukrainy w Polsce. W czwartek odbędzie się pokojowy protest przed Konsulatem Generalnym Federacji Rosyjskiej w Poznaniu. - To najmniejsza rzecz, którą mogę zrobić, będąc z dala od Ukrainy. Chcemy wyrazić nasze stanowisko. Nie chcemy być obojętni. Ukraina i jej mieszkańcy potrzebuje wsparcia, chociażby informacyjnego - wyjaśnia Maria.
Organizatorka zaznacza, że protest będzie pokojowy. - Chodzi o to, by działać i pokazać naszym rodakom w kraju, że mogą na nas liczyć, że będziemy przekazywać dalej informacje o ich sytuacji. Nie możemy być bierni, bo ta bierność bolałaby najbardziej. Czułabym się źle, gdybym niczego nie zrobiła - mówi dziewczyna.
Maria liczy, że protest będzie okazją do integracji i dyskusji – nie tylko między obywatelami Polski i Ukrainy. - Dostałam jedną wiadomość od koleżanki z Rosji. Poznałam ją podczas "Szkoły Liderów" w Poznaniu. Też jest aktywistką. Ma inne poglądy niż te, które kojarzą się z rosyjskimi politykami. Zresztą sami obywatele Rosji z mojego otoczenia są bardzo tolerancyjni i wspierający w tym czasie – dodaje.
Ukraina dotknięta rosyjską agresją
W rodzinie Maria ma dwie osoby, które przez pięć lat były na wojnie. - Rzeczywiście ta wojna w naszym domu jest blisko. Mój wujek jest lekarzem wojennym. Na własnej skórze doświadczył agresji rosyjskiej. Obserwował ją z bliska, bo był w jej najbardziej gorących punktach.
Wielu znajomych dziewczyny relacjonują jej to, co obecnie dzieje się w Kijowie. - Nie są to fejkowe informacje. Wysyłają mi relacje na żywo. W zasadzie w każdym regionie Ukrainy było słychać dzisiaj ostrzał. Nie ma żadnego regionu, którego nie dotknęła agresja Rosji – opisuje Maria.
Rodzina Marii mieszka w zachodniej Ukrainie. Mimo to dziewczyna martwi się o nich. - Do ostatniego momentu byłam przekonana, że są bezpieczni. W tej chwili jestem przestraszona. Wojna okazała się być bliżej, niż początkowo przypuszczałam. Moi bliscy nie chcieli słyszeć o ewakuacji. Są patriotami, więc cokolwiek się stanie, chcą pozostać u siebie. Rozumiem ich, choć wobec tego czuję się bezsilna i bezradna. Mam wyrzuty sumienia, że oni są tam, a ja jestem tutaj, w bezpiecznym kraju – dodaje.
"Przygotowują się na najgorsze"
24-letnia Liza Weta mieszka w Polsce od 2014 roku. Zachowuje ukraińskie tradycje i dba o więź z ojczyzną. - Dzisiaj staram się zachować spokój, ale nie mogę. Czuję się okropnie. W tych dniach odczuwam wielką jedność z moimi rodakami. Boli mnie to, co się dzieje. Nie chcę jednak tylko nad tym ubolewać. Chcę pomóc realnie, dlatego udostępniam informacje o zbiórkach - mówi.
Rodzice Lizy mieszkają w obwodzie donieckim, na terenach nieokupowanych przez rosyjskich separatystów. - To miasto ukraińskie i mam nadzieję, że takie pozostanie. Niestety wojna jest bardzo blisko. Moi rodzice przygotowują się na najgorsze. Robią zapasy w piwnicy. Ładują telefony i powerbanki. Uspokajają mnie, żebym się nie martwiła, jeśli stracimy kontakt – przyznaje Liza.
Dziewczyna docenia drobne gesty solidarności w mediach społecznościowych, jednak przyznaje, że nie są one najważniejsze. - Jesteśmy wdzięczni za okazywaną solidarność. Dzisiaj kluczowe jest wspieranie fundacji, które niosą pomoc na Ukrainie. Zapewniają one wsparcie wojsku i szpitalom. Dzięki małej wpłacie można sprawić, że syn Ukrainy nie będzie wracał do domu w trumnie. Najistotniejsze jest jednak, żeby ludzie nie rozpowszechniali informacji o ruchach wojsk i by uważali, dokąd wpłacają pieniądze, bo w internecie mogą czaić się oszuści – przekonuje Liza.