Gdy władcom Kremla wydawało się, że los Polski jest przypieczętowany, przyszło zwycięstwo
W połowie sierpnia Sowieci znaleźli się u wrót Warszawy. Dla Polaków, którzy jeszcze kilka miesięcy temu święcili zdobycie Kijowa, było to szokiem. Pewni zwycięstwa Sowieci ogłosili już powstanie komunistycznego rządu polskiego z Julianem Marchlewskim, Feliksem Konem, Józefem Unszlichtem i Feliksem Dzierżyńskim na czele. Gdy władcom Kremla wydawało się, że los Polski jest przypieczętowany, przyszło zwycięstwo.
Nie, nie żaden "Cud nad Wisłą", jak twierdzili niechętni Piłsudskiemu publicyści. Po prostu zwycięstwo. Polski nie ocaliły żadne siły nadprzyrodzone, żadne cudy, ale bohaterstwo Polaków i... przewaga nad nieprzyjacielem. Na ogół mówi się o tym półgębkiem, aby nie psuć opowieści o polskiej wiktorii nad 'nieprzebranymi azjatyckimi hordami'. W rozstrzygającej bitwie tej wojny bolszewików było jednak po prostu znacznie mniej. To my byliśmy faworytami tej batalii. Polacy mieli znacznie więcej dział, mieli czołgi, samochody pancerne, pociągi pancerne i dwie eskadry lotnicze. Bolszewicy jadący na kosmatych konikach, z jukami wyładowanymi łupami wyglądali przy nich niemal jak armia średniowieczna. Im głębiej wchodzili w Polskę, tym bardziej brakowało im amunicji i żołnierzy. Wytracali pierwotny impet. Stara maksyma "Bóg sprzyja liczniejszym batalionom" sprawdziła się i tym razem.