Ostre spięcia na procesie TVN kontra "Nasz Dziennik"
Do ostrych spięć słownych dochodziło podczas procesu cywilnego, wytoczonego przez TVN "Naszemu Dziennikowi". Stacja chce od gazety przeprosin i 50 tys. zł na cel społeczny za zwroty pod jej adresem typu: "medialne ZOMO", "goebbelsowska propaganda", "medialni terroryści".
Sąd Okręgowy Warszawa-Praga odroczył proces do 2 sierpnia.
Powodem procesu są artykuły związanego z mediami o. Tadeusza Rydzyka "ND" z czerwca 2005 r. Pisał on wtedy, że TVN przygotowywał materiał mający szkalować Radio Maryja, TV Trwam i samego ojca dyrektora. Chodziło o sfilmowaną przez TV Trwam w aucie TVN kartkę z roboczym planem działań dziennikarza stacji. W tych zapiskach mowa jest m.in. o zamiarach filmowania ukrytą kamerą; sposobach dostania się na mszę celebrowaną przez o. Rydzyka (w tym celu planowano podszyć się pod "polonusa z Kanady"); sprawdzeniu, czy Radio Maryja miało "problemy z prawem".
Opisując sprawę, "ND" użył wobec dziennikarzy TVN określeń: "medialne ZOMO", "medialni terroryści". Pisano o "metodach rodem z epoki stalinizmu", o "goebbelsowskiej propagandzie", o "walce z Narodem Polskim" i że "TVN łamie prawo". TVN odpowiadał, że "nie ma niczego zdrożnego w przygotowywaniu materiału o fenomenie o. Tadeusza Rydzyka i przedsięwzięć, którym patronuje". Dodawano, że nie ma wątpliwości, iż dziennikarze TVN nie naruszyli "ani prawa prasowego, ani dobrego obyczaju".
Stacja wytoczyła wydawcy gazety i jej redaktorowi naczelnemu proces o ochronę dóbr osobistych, żądając by sąd nakazał jej publiczne przeprosiny i wpłatę 50 tys. zł zadośćuczynienia na Caritas. W marcu 2007 r. sąd - w drodze tzw. zabezpieczenia powództwa - zakazał "ND" używania wobec TVN inkryminowanych określeń.
Adwokat pozwanych mec. Krystyna Kosińska wniosła przed sądem o oddalenie pozwu. Argumentowała, że działanie gazety "nie było bezprawne", gdyż była to z jej strony jedynie "dopuszczalna krytyka, podjęta w interesie społecznym". To była odpowiedź na nieetyczne działania i zamiary TVN- dodała. Podtrzymała tezę "ND", że zapiski dziennikarza były formalnym scenariuszem programu.
Reprezentująca powoda mec. Barbara Kondracka poparła pozew. Podkreślała, że działanie "ND" było bezprawne. Dodała, że nie był to żaden scenariusz, bo "żaden film według niego nie został nigdy zrealizowany", lecz tylko "odręczne, robocze notatki dziennikarza, które czcigodne media Rydzyka podstępnie sfilmowały".
Mec. Kosińska wniosła, by sąd zobowiązał TVN do przedstawienia "pełnej listy osób uczestniczących w realizacji programu". Dyrektorem programowym TVN był wtedy pan Milan Subotić, powiązany ze służbami specjalnymi - dodała. Protestuję! - wykrzyknęła mec. Kondracka. Pani narusza dobre osobiste osób trzecich, nie mających związków z procesem - dodała. Mec. Kosińska replikowała, że metody opisane w "scenariuszu" "mogą świadczyć o pewnych nawykach tej osoby z przeszłości".
Złożyła ona wniosek, by sąd powołał biegłego historyka ("najlepiej z IPN"), by ocenił, czy metody ze "scenariusza" "zawierają cechy charakterystyczne w działaniach SB", a także co do "wytycznych do inwigilacji" - dokumentu znalezionego w 1997 r. w UOP szafie płk UOP (a wcześniej SB) Jana Lesiaka.
Spytana, czy prowokacja dziennikarska jest dopuszczalna dziś w Polsce, mec. Kosińska odparła, że jest ona możliwa "tylko w wyjątkowych wypadkach - gdy chodzi o nadrzędne dobro". Gdyby nie prowokacja dziennikarska, nigdy by nie ujawniono wielu afer - powiedziała mec. Kondracka.
Przed sądem mówiła ona, że strona pozwana "nie rozumie, o co się toczy sprawa", że "jesteśmy w krainie absurdu", bo "nie jest to proces pana Rydzyka lub TV Trwam przeciw TVN". Dodała, że nie widzi podstaw do uwzględnienia wniosków pozwanych. Nie damy żadnej listy dziennikarzy - zapowiedziała. W tej sprawie o. Rydzyk nie jest pozwany i uwagi co do niego są nie ma miejscu - odcięła się mec. Kosińska.
Sąd oddalił wniosek pozwanych co do biegłego, bo "nie ma on związku z przedmiotem procesu". Bez rozpatrzenia, z powodu braku podstaw prawnych, sąd pozostawił zaś wniosek o zobowiązanie TVN do przedstawienia listy dziennikarzy.
Zeznająca jako świadek pozwanych Łucja Łukaszewicz, prorektor Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, mówiła, że jej studenci i kadra "żyją jak w oblężonej twierdzy", bo są "osaczani przez ekipy TVN", które m.in. posługują się ukrytymi kamerami. Spytana przez mec. Kondracką, skąd wie, że dziennikarze, którzy ją nachodzili, byli właśnie z TVN, świadek odparła: Przy naszej uczelni bardzo długo wisiał plakat z twarzami lokalnych dziennikarzy, w tym z TVN. Zastrzegła, że mu się "nigdy szczegółowo nie przyglądała".
Aby nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych, pozwany musi dowieść, że mówił prawdę lub przynajmniej, że działał w interesie publicznym. Na nim też spoczywa ciężar wykazania, że jego działanie nie było bezprawne.