"Okazał się zbyt dobrym człowiekiem na prezydenta, nie mógł zrozumieć, dlaczego kumpel mu to robi"
W stosunku do prezydenta Lecha Kaczyńskiego Tusk realizował program, który Janusz Palikot nazwał "odbieraniem godnościowych podstaw prezydentury". Jako premier Donald Tusk, w opinii Dorna, przekroczył wszystkie czerwone linie. "Lech Kaczyński sobie nie poradził, bo okrucieństwo i sadyzm społeczny, który w gruncie rzeczy skupiał się na nim, po prostu przerastały jego wyobraźnię. Zwłaszcza że chodziło o Donalda Tuska. Przecież to był jego kolega z Trójmiasta. I Lech Kaczyński nie mógł zrozumieć, że kolega mu robi coś takiego. Nie mógł odróżnić Donalda Tuska jako przywódcy obozu nienawiści od Donalda Tuska, kolegi z trójmiejskiej opozycji" - uważa Dorn.
"Dla Lecha przyjaźnie miały znaczenie. Prezydent miał bardzo niewielu przyjaciół warszawskich, niesłychanie ważne były dla niego znajomości sopocko-trójmiejskie. I Tusk był jednym z tych kumpli z Trójmiasta. I po każdym ataku prezydent reagował nie politycznie, lecz psychologicznie. Zawsze pojawiała się u niego ta sama reakcja: 'coś takiego, no nie, jak on mógł mi to zrobić?'. Czyli po stronie prezydenta leżało zupełne niezrozumienie i psychologicznych, i politycznych kryteriów działania Donalda Tuska" - dodaje.
Stawia zaskakującą tezę, że prezydent Lech Kaczyński okazał się za dobrym człowiekiem na prezydenta. "Ktoś, kto czuje, że są jakieś ograniczenia, zawsze przegra z tym, który nie ma żadnych ograniczeń. Tusk ogłosił wojnę totalną, a Lech Kaczyński prowadził wojnę konwencjonalną, czyli automatycznie był spychany do narożnika" - podsumowuje.