"Gdyby jej nie dostał, to byłaby eutanazja polegająca na zaniedbaniu"
"Lekarze powiedzieli nam wprost - mówi arcybiskup - że jeśli Ojciec Święty nie dostanie jedzenia przez sondę, może umrzeć. Potem któryś z profesorów komentował, że gdyby tej sondy Ojcu Świętemu wtedy nie wprowadzono, byłaby to eutanazja polegająca na zaniedbaniu. Lekarze sondę założyli. Przez nos do żołądka. I tak Ojciec Święty dostawał pożywienie. Gotowe odżywki podawali mu osobisty lekarz Renato Buzzonetti i siostra Tobiana. Dużo odpoczywał. Dużo leżał, godzinami siedział w fotelu. Odprawiał mszę świętą w prywatnej kaplicy. Ale też na siedząco. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa, ale umysł był ciągle jasny. Rozmawiał z nami ściszonym głosem" - czytamy w "Miejscu dla każdego".
Nadszedł kolejny kryzys. Papież tracił oddech, miał wysoką gorączkę. "Byliśmy przerażeni - wspomina arcybiskup. Lekarze powiedzieli, że to wstrząs septyczny, od zakażenia dróg moczowych. I że to koniec. Nie dziś, nie jutro, to za kilka dni. Mówili, żeby jechać do szpitala, ale Ojciec Święty się nie zgodził. Nie chciał. Pragnął zostać w domu. Powiedział to Stanisławowi, a ten przekazał lekarzom wolę Ojca Świętego".
Abp Mokrzycki opowiada dalej: "Pada pytanie, czy lekarze mogą zapewnić Ojcu Świętemu wszystko to, co miałby zapewnione w szpitalu. Mówią, że tak. Dlatego zostajemy w domu. To nie była decyzja o przerwaniu uporczywej terapii, jak przez ostatnie lata niektórzy to interpretowali. Papież miał pełną opiekę medyczną i do końca przyjmował leki. Na początku dostał antybiotyki i tlen. Oddychał za pomocą maski tlenowej. Lekarze opanowali gorączkę i dreszcze. Antybiotyki na szczęście zaczęły działać. Około 23 Ojciec Święty uspokoił się, już nie walczył o każdy oddech i zaczął oddychać bez maski".
Wtedy opowiadają mu, że cały świat się za niego modli. Że na placu Świętego Piotra są tłumy młodych ludzi. Papież jest pogodny, ale bardzo słaby. Lekarze mówią: stan stabilny, jednak bardzo ciężki. "O 19.17 Ojciec Święty przyjął Komunię Świętą i sakrament chorych od kard. Mariana Jaworskiego. Był cały czas przytomny. Wymieniał nas po imieniu, kiedy podchodziliśmy do niego, by ucałować dłoń" - opowiada. Abp Konrad Krajewski wspomina, jak Jan Paweł II wyciągnął rękę do bp Piera Mariniego, a ten płakał jak dziecko. Dodaje, że widział, jak umiera święty.