PolitykaOrganizator zbiórki na nowe seicento Rafał Biegun chce wrócić z emigracji. Przekonał go PiS?

Organizator zbiórki na nowe seicento Rafał Biegun chce wrócić z emigracji. Przekonał go PiS?

Organizator zbiórki na nowe seicento dla kierowcy, który brał udział w wypadku premier Beaty Szydło, wyemigrował za pracą do Wielkiej Brytanii. Teraz Rafał Biegun chce wrócić do kraju. Wirtualnej Polsce mówi o tym, czy do powrotu przekonali go politycy PiS i czy zamierza organizować kolejne zbiórki.

Organizator zbiórki na nowe seicento Rafał Biegun chce wrócić z emigracji. Przekonał go PiS?
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Rafał Biegun

WP: Zbiórka na nowe seicento zakończyła się ogromnym sukcesem. Zamierza się Pan zaangażować w podobne inicjatywy?

- To był szybki pomysł, odniósł sukces wyłącznie dzięki temu, że stał się manifestem przeciwko kłamstwu i obłudzie PiS. Skazanie młodego człowieka, uznając go winnym 10 minut po zdarzeniu, nie przeszłoby nawet w szpitalu dla obłąkanych. Późniejsze fejki o słuchaniu muzyki, wysuwanie teorii spiskowych. Rodziło się to w obozie PiS i ich mediów. To wszystko zdecydowało o sukcesie zbiórki. Tłumaczę to ludziom, którzy zgłaszają się do mnie z prośbą, żebym pomógł tak samo skutecznie wypromować ich zrzutki, bo córka umiera, matka z dziećmi ma być eksmitowana. Ci ludzie dbają sami o siebie i środki, których potrzebują, nie mają czasu na politykę, nie śledzą wydarzeń. Przez to nie rozumieją, skąd sukces takiej zbiórki, a ich nie. Biorą mnie za cudotwórcę, a ja nie potrafię im pomoc.

WP: Dużo ma pan takich próśb?

- Tych wiadomości mam setki. Od ludzi prywatnych, po fundacje, a kończąc na instytucjach, które finansuje państwo. Czytając takie prośby, za każdym razem czuję niemoc i ból. Jedyne, co mogę zrobić, to przekazać te korespondencje Sebastianowi, który ma zarzuty za wypadek premier Beaty Szydło.

WP: Mieszka pan w Wielkiej Brytanii. Tam też są organizowane takie zbiórki?

- Polska nie gwarantuje bezpieczeństwa obywatelom, w sytuacji, gdy najbardziej jej potrzebują. Jeśli się przejrzy zbiorki i portale crowdfundingowe w Polsce oraz na świecie, to można odczuć różnicę. Na polskich zbiórkach głównie to ludzie biedni, zadłużeni, chorzy, którzy jedynie tak mogą ratować siebie czy swoje zdrowie. W innych krajach są to zbiórki na realizację marzeń lub startupy. To znaczy, że w Polsce jest coś nie tak ze służbą zdrowia i finansowaniem naprawdę chorych.

WP: To dlatego wyjechał pan z kraju?

- To była dość spontaniczna akcja, wywołana troską o najbliższych, można powiedzieć - ostatnia szansa. W marcu 2015 roku firma, z którą współpracowałem, zrezygnowała z moich usług po 14 latach współpracy. Jednocześnie dowiedziałem się o wielu długach, które nieświadomie odziedziczyłem po rodzicach. Pracowałem zdalnie dla dużej korporacji w stolicy, nagle straciłem pracę i wynagrodzenie, o które ciężko w małym miasteczku, co najwyżej 1500 zł na start. To przy moich obciążeniach finansowych stawiało nas - jako rodzinę - w sytuacji tragicznej. Przez pewien czas udawało nam się przeżyć, ale po kilku miesiącach było ciężko.

WP: Emigracja z rodziną to duże ryzyko. Miał pan wszystko zorganizowane w Wielkiej Brytanii: pracę, mieszkanie?

- Wyjechałem zupełnie w ciemno do ludzi, których znalem tylko z internetu. Użyczyli mi miejsce i dach nad głową na dwa tygodnie. To był czas, w którym musiałem ogarnąć sobie pracę i mieszkanie. Udało się. Byłem zmotywowany. Jeszcze zanim wyjechałem na Wyspy, kupiłem rodzinie bilety na samolot na 26 września, a sam przyjechałem do Wielkiej Brytanii miesiąc wcześniej. Miałem kilka tygodni, żeby utrzymać zatrudnienie i wynająć mieszkanie. Trzy dni przed ich przylotem miałem wszystko, co założyłem, pozostało czekać na żonę i dzieci.

WP: Czym się Pan zajmuje na Wyspach?

- Zajmowałem się tu wszystkim i chyba przeszedłem już wszystko, co można. Pracowałem w magazynach, fabrykach, przetwórniach. Obecnie pracuję w firmie poligraficznej i zajmuję się marketingiem oraz wdrażam własne pomysły na rozwój firmy.

WP: Rząd przekonuje, by Polacy wracali z emigracji. Pan właśnie podjął taką decyzję. Politycy pana przekonali?

- Myślę, że to nie zależy od słów, jakie wypowiedział rząd PiS. Oni nie są w stanie przekonać ludzi do powrotu. „W Polsce jest dziś równie dobrze pod kątem płac, co w Wielkiej Brytanii” - gdyby mieli taki argument, to myślę, ze skłoniłoby to Polaków do powrotu. Do tego jednak jeszcze daleka droga. Polska nie gwarantuje Polakom tego, do czego wyemigrowali - dobrych zarobków, popytu na pracowników, szybszego dostępu do opieki zdrowotnej, innej polityki aborcyjnej, tańszego kosztu prowadzenia firmy czy nawet programu przyznawania mieszkań ludziom, których nie stać na zakup czy kredyt w banku.

WP: To dlaczego chce pan wrócić?

- Myślę o powrocie, bo mam tam jeszcze rodzinę, przyjaciół i znajomych, uwielbiam polskie góry, moje ukochane Beskidy i białe święta. Chcę też w Polsce zrealizować kilka projektów i z nich się utrzymywać.

WP: Polacy mieszkający na Wyspach skarżą się, że po decyzji Wielkiej Brytanii o wyjściu z Unii Europejskiej, są gorzej traktowani. Czy pan zauważa zmianę w tym, jak Brytyjczycy traktują naszych rodaków?

- Są może gorzej postrzegani, ale przez niewielkie grupy, zazwyczaj młodocianych, którzy usłyszeli, jak rodzice komentowali doniesienia jakiegoś brukowca. To głównie media brukowe w Wielkiej Brytanii podsycały zachowania rasistowskie. Przedstawiały cudzoziemców jako tych, którzy zabierają pracę Brytyjczykom, a że Polaków jest już więcej niż Hindusów, to byli najłatwiejszym celem. Oczywiście ten bełkot trafił zapewne do wielu podatnych na taką manipulację, ale czy to samo nie dzieje się dziś w Polsce wobec każdego, kto ma ciemniejszą skórę niż Polak? Czytając doniesienia w mediach odnoszę wrażenie, że więcej napaści na tle rasowym było w Polsce. Sam Brexit nie jest problemem dla Polaków już tu mieszkających i pracujących. To kłopot dla tych, którzy po wyjściu z UE będą chcieli przyjechać pracować do Wielkiej Brytanii.

WP: Odczuł pan na własnej skórze, że nie wszystkim podoba się obecność Polaków na Wyspach?

- Osobiście nie odczuwam żadnej wrogości ze strony Anglików, to życzliwy naród. W moim regionie (Dorset) za Brexitem głosowało ponad 80 proc. mieszkańców. Wyrazili swoje zdanie nie tylko z powodu populistycznych haseł. Jeśli na karcie do głosowania zapytano by Brytyjczyków, czy chcą równocześnie z Brexitem wyrzucić Polaków, nie sądzę, żeby ktokolwiek zdrowo myślący zagłosował za wyjściem z Unii Europejskiej.

Rozmawiała: Magda Kazikiewicz

seicentoBeata Szydłobrexit
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (361)