Opozycja o apelu Tuska. Reakcje nie pozostawiają złudzeń. "Blef"
Po opublikowaniu przez Wirtualną Polskę treści uchwały PO, która wzywa do stworzenia wspólnej listy wyborczej wszystkich sił demokratycznych, przedstawiciele opozycji nie mają wątpliwości: Donald Tusk "blefuje", "wywiera presję" na mniejsze partie i znajduje "podkładkę", by w końcu oznajmić wyborcom: "widzicie, chciałem, starałem się, ale przez Hołownię i Kosiniaka się nie udało". Mimo wszystko liderzy partii opozycyjnych oficjalnie deklarują chęć współpracy. I przekonują, że uda im się stworzyć wspólny rząd po wyborach w 2023 roku.
18 listopada, piątek. "Gazeta Wyborcza" publikuje list otwarty 447 autorytetów: intelektualistów, artystów, publicystów i polityków. Sygnatariusze w apelu zatytułowanym "Będzie nas 10 milionów" wzywają polską opozycję do zjednoczenia się i wspólnego startu w wyborach parlamentarnych w 2023 roku.
Autorzy apelu przekonują: "Polska pod rządami prawicy została całkowicie zdewastowana (...). Stała się zakładnikiem czy wręcz własnością jednej formacji politycznej i ideologicznej. Dlatego konieczna jest wielka zmiana".
Sygnatariusze listu twierdzą, że "jest politycznym i moralnym nakazem, by partie opozycyjne zdołały powołać wspólną listę wyborczą i odnieść zdecydowane zwycięstwo nad PiS" -"tak, jak to było przy tworzeniu Sierpniowej Solidarności"".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tusk zaskoczył
Od publikacji listu otwartego mija tydzień. W czwartek 24 listopada Platforma Obywatelska organizuje kongres programowy, na którym politycy i eksperci mówią o wyzwaniach związanych z energetyką i kryzysem klimatycznym. Wydarzenie jest otwarte, transmitują i relacjonują je największe media (w tym Wirtualna Polska).
Na kongresie jednak aktywność największej partii opozycyjnej się nie kończy. Tuż po zakończeniu wydarzenia zbiera się Rada Krajowa PO, która - w części zamkniętej dla mediów - dyskutuje o sprawach bieżących. Jednym z głównych tematów jest perspektywa wspólnego startu opozycji w wyborach do Sejmu i Senatu w 2023 roku.
Działacze PO zdają sobie sprawę, że stworzenie wspólnej listy jest bardzo trudne, a może i nierealne. Ale gdy głos zabierze lider partii Donald Tusk, nastroje znacznie się poprawią. - Rozmowy w sprawie wspólnej listy są naprawdę zaawansowane. Efekty tych rozmów są bardziej optymistyczne niż wcześniej - nieoczekiwanie przyznał były premier.
- Czy przewodniczący Tusk zaskoczył was tą deklaracją? - zapytaliśmy jednego z uczestników Rady.
- Tak - odpowiedział nasz rozmówca. - Ale bardzo pozytywnie.
"Dupokrytka" i "blef"
Tego entuzjazmu nie widać wśród przedstawicieli innych formacji opozycyjnych. A to przecież ich przede wszystkim dotyczyły słowa Donalda Tuska.
Dotyczyła ich także przyjęta przez Radę Krajową PO uchwała, której treść ujawniła w czwartek Wirtualna Polska. W dokumencie jest wezwanie: "Apelujemy do naszych partnerów z opozycji o pilne przystąpienie do budowania jednej, wspólnej listy całej demokratycznej opozycji".
- Wiedzieliście o tej uchwale? - zapytaliśmy jednego z czołowych polityków opozycji.
- Nie, zobaczyliśmy ją u was - odpowiedział nasz rozmówca.
- Jak pan zareagował?
- Jakoś bez emocji.
Przedstawiciele formacji, którym przewodniczą Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz, twierdzą, że owszem, pozostają w kontakcie z władzami PO, ale żadne "zaawansowane rozmowy w sprawie mitycznej wspólnej listy się nie toczą". Jeden z naszych rozmówców - czołowy polityk opozycji - stwierdził, że "pierwsze słyszy o postępach w tej sprawie", a "przecież jest w kontakcie między innymi właśnie z Tuskiem".
Politycy PSL i Polski 2050 ten ruch Platformy nieoficjalnie komentują tak: "Donald blefuje", "wywiera na nas presję", "wie, że nic z tego nie będzie, ale szuka ‘dupokrytki’". Robert Biedroń z Lewicy mówi wprost: - Nie można stawiać pod ścianą innych potencjalnych koalicjantów i mówić im: "mamy uchwałę, macie się podpisać".
Jeden z polityków PO tłumaczy to tak: - Prawda jest taka, że szef chce dopiąć sprawę do stycznia i od nowego roku mieć już fundamenty kampanii. Nie stać w miejscu, tylko ruszyć: z budową list, z programem, z szyldem, z wszystkim.
Polityk partii opozycyjnej mówi tak: - To pięknie brzmi, ale prawda jest inna: Donald wie, że wspólnej listy nie będzie, ale szuka sposobu, żeby zrzucić na nas winę.
Wspólny rząd - tak, wspólna lista - nie
Oficjalnie i pod nazwiskiem liderzy partii opozycyjnych mówią o współpracy z Platformą w ciepłych słowach.
Co prawda lider Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty w rozmowie z Wirtualną Polską przyznaje, że "Szymon Hołownia i Władek Kosiniak-Kamysz jednoznacznie sprzeciwiają się wspólnej liście", to jednocześnie podkreśla, że "współpraca opozycji jest naturalna, a rozmowy toczą się regularnie".
Co na to Polska 2050? - Uważaliśmy i uważamy, że jest pole do współpracy między czterema głównymi partiami opozycyjnymi. Naszym wspólnym celem jest chęć zakończenia nieszczęsnych dla Polski rządów PiS. Przy czym dla nas celem głównym nie jest utworzenie wspólnej listy wyborczej, tylko osiągnięcie bardzo wyraźnego i trwałego zwycięstwa nad PiS - mówi Wirtualnej Polski jest z liderów partii Szymona Hołowni, Michał Kobosko.
Polityk tłumaczy, że najważniejsze jest, by po wyborach cztery główne partie opozycyjne stworzyły "silny i stabilny rząd, który będzie realizował uzgodniony przed wyborami program". - Z naszej perspektywy to, ile będzie list, nie jest sprawą najważniejszą. Nasze badania wskazują, że jedna lista nie jest najlepszym rozwiązaniem - przyznaje Kobosko.
Nasz rozmówca wskazuje, że należy poczekać do wiosny przyszłego roku i wtedy - biorąc pod uwagę sytuację polityczną w Polsce i nastroje społeczne - określić, jaka formuła startu będzie dla poszczególnych partii opozycyjnych najlepsza. - Dziś nieustająco zachęcamy do rozmów programowych i szukania punktów wspólnych. Z uwagą obserwowaliśmy kongres PO o energetyce i klimacie. Jesteśmy zadowoleni, że Platforma zgodziła się z naszymi postulatami dotyczącymi tych obszarów - przyznaje jeden z liderów Polski 2050.
Eksperci: wspólna lista nie jest optymalnym rozwiązaniem
Wicemarszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty - mimo że sam jest zwolennikiem wspólnej listy opozycji w wyborach do Sejmu i Senatu - twierdzi w rozmowie z Wirtualną Polską, że nie wszyscy wyborcy opozycji popierają takie rozwiązanie. - I ja to rozumiem - podkreśla lider Nowej Lewicy.
Wielu analityków polityki oraz ekspertów zajmujących się badaniami opinii publicznej prezentuje argumenty mówiące o tym, że jedna lista opozycji w wyborach nie jest najbardziej optymalnym rozwiązaniem. Jedną z tych osób jest wybitny socjolog UJ prof. Jarosław Flis, z którego analiz korzysta m.in. PSL.
Prezes Ogólnopolskiej Gruby Badawczej i twórca StanPolityki.pl Łukasz Pawłowski mówi nam, że gdyby podejść do sprawy czysto merytorycznie i w oparciu o dane, to argumentów przeciwko jednej liście jest co najmniej pięć.
- Gdyby wyborcy chcieli jednej listy, to głosowaliby na nią już teraz. Na przykład na najsilniejszą formację opozycyjną - Koalicję Obywatelską. Kiedyś KO potrafiła mieć 45 proc., a od wielu lat nie potrafi przekroczyć 30 proc. - wskazuje Pawłowski.
Po drugie - tłumaczy prezes OGB - podział mandatów za pomocą obowiązującej w polskim prawie wyborczym metody D’Hondta daje więcej mandatów dwóm w miarę wyrównanym listom niż jednej wspólnej.
Po trzecie - mówi Pawłowski - wspólna lista wpływa na słabszą mobilizację elektoratów mniejszych partii (co pokazały wyniki exit poll w wyborach do PE w 2019 roku).
Po czwarte jedna lista zdaniem rozmówcy Wirtualnej Polski powoduje odpływ części elektoratu do "trzeciej partii" - w tym przypadku Konfederacji czy Agrounii. - W wypadku tej pierwszej byłby to wynik dwucyfrowy - przyznaje Łukasz Pawłowski.
Jak dalej tłumaczy: - W 2015 roku suma poparcia dla PO i Nowoczesnej wyniosła 31,7 proc., a 4 lata później koalicja PO z Nowoczesną (czyli taka wersja jednej listy) dostała tylko 27,4 proc. Wniosek: 2/3 wyborców Nowoczesnej z 2015 nie odnalazło się na wspólnej liście.
- Nasze analizy z wyborów samorządowych pokazują, że im mniejszy wybór (mniej list lub kandydatów), tym mniejsza frekwencja. Opozycji powinno zależeć na jak największej frekwencji – konkluduje prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski