Oni uderzą pierwsi. Fiński generał zapowiada wielką ofensywę
Generał Pekka Toveri zdradził swoje przewidywania na rozwój sytuacji na froncie w Ukrainie w nadchodzących miesiącach. Jego zdaniem działania wojenne się nasilą, jak tylko na froncie zapanują prawdziwie zimowe warunki. Były szef wywiadu Finlandii uważa również, że na Kremlu zaczął się wyścig z czasem, od którego może zależeć dalszy los Putina.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski: Na froncie zapanował swojego rodzaju zastój. Rosja i Ukraina czekają na uderzenie zimy?
Generał Pekka Toveri, były szef fińskiego wywiadu: Tak. Uważam, że w nadchodzącym czasie pogoda będzie dla obu stron decydującym czynnikiem. Grunt nie jest zamarznięty, co uniemożliwia jakiekolwiek duże działania ofensywne. Każdy zjazd ciężkiego sprzętu z drogi kończy się grzęźnięciem w błocie. Przez to obserwujemy tylko operacje na małą skalę, głównie przy użyciu piechoty.
Czyli wojna utkwiła w błocie. Co się wydarzy, kiedy minie rasputica?
Obie strony się przygotowują, zbierają zasoby i rezerwy do prawdopodobnej ofensywy. W głównej mierze czekają na zmianę pogody. Wydaje mi się jednak, że sytuację lepiej wykorzystują Ukraińcy. Są lepiej przygotowani, wyposażeni, mają nowe oddziały i rezerwy, które są zdecydowanie lepiej zaopatrzone. Oni uderzą pierwsi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Skoro mowa o rezerwach: Rosjanie przeprowadzą kolejną mobilizację? Mówi się nawet o 500 tys. kolejnych zmobilizowanych.
Prawdopodobnie trwają do niej przygotowania. Wymaga to jednak odpowiednich działań legislacyjnych, zebrania informacji i współudziału różnych organów decyzyjnych, a na tym polu Rosjanie są fatalnie zorganizowani. Ważnym pytaniem jest jednak, jak wyposażyć i wyszkolić taką masę żołnierzy. Rosjanie mieli ogromne problemy z odpowiednim przygotowaniem ostatnich zmobilizowanych 300 tysięcy.
Ostatnia fala wywołała wiele głosów na temat braków w wyposażeniu i treningu przyszłych jednostek. Na mobilizację miliona nie ma po prostu szans. To się nie wydarzy. Rosja nie ma na to sił i środków. Możliwe jest zmobilizowanie kilkuset tysięcy żołnierzy. Odpowiednie rozkazy mogłyby zapaść w okolicach lutego czy marca. Taka masa mogłaby mieć wpływ na armię Putina. Nie jako wielka siła ofensywna, ale do wykorzystania w defensywie. Trzeba jednak pamiętać, że na wykorzystanie "mobików" trzeba poczekać, a ich wyszkolenie zajmie kolejne miesiące.
Rosjanie na pewno chcieliby przejść do ataku, jednakże boją się oni ukraińskiej ofensywy, przez co muszą zabezpieczyć swoje linie obronne, które w ostatnim czasie zaczęli znacznie rozbudowywać.
Gdzie w takim razie możemy się spodziewać ukraińskiej ofensywy?
To jest pytanie za milion dolarów. Wiemy, że oddziały Kijowa napierają w ostatnim czasie na wysokości Kupiańska i rejonie Kreminnej. Mają tam zapewne zgromadzone siły, więc jest to jedna z możliwości. Atak wzdłuż rosyjskiej granicy utrudniłby zaopatrzenie oddziałów Putina w Donbasie. To jednak ryzykowany pomysł: dość duży obszar, bliskość Rosji i ewentualnie oskrzydlenie działają na niekorzyść Ukraińców.
Inną opcją - wydaje się, że łatwiejszą - jest atak na kierunku chersońskim. Tam Rosjanie mają długie linie zaopatrzeniowe, które w związku z wyłączeniem Mostu Krymskiego muszą iść przez Melitopol. Tutaj największą trudnością jest oczywiście to, jak przekroczyć Dniepr. I to prawdopodobnie wstrzymuje działania na tym kierunku.
Co nam wobec tego zostaje? Zaporoże. Atak na południe w kierunku Mariupola. Wtedy Ukraińcy odcięliby Krym, co skutkowałoby olbrzymimi problemami z zaopatrzeniem półwyspu. To prawdopodobnie zmusiłoby Rosjan do wycofania się z terenów na południe od Chersonia na Krym.
Ważne jest to, że Ukraińcy potrafią doskonale maskować swoje prawdziwe zamiary i ukrywać je przed napastnikiem. Oddziały Kijowa potrafią także skutecznie atakować ważne punkty, które mimo kontrataków udaje im się utrzymać. Wszystko zależy od dostępnych środków.
Jeśli chodzi o Rosjan, wielu analityków obawia się ich kolejnego ataku z północy. Putin zdecyduje się na ofensywę z Białorusi albo z regionu Kurska czy Briańska?
Rosjanie już tego próbowali i polegli. Na Białorusi Putin zgromadził prawdopodobnie koło 12 tys. ludzi, którzy mogliby liczyć na wsparcie białoruskiej armii i jej wyposażenie. To stawia te siły w lepszej sytuacji niż większość rosyjskich oddziałów. Jednakże atak na kierunek Kijowa nie ma absolutnie żadnych szans na powodzenie. Dodatkowo nie wierzę, że w operacji wzięliby udział białoruscy żołnierze.
Atak z regionu Kurska czy Briańska wymagałby przerzucenia dużej liczby ludzi i sprzętu przez Rosjan, co - jak wiemy - nie jest ich mocną stroną, zajęłoby mnóstwo czasu i dało go Ukraińcom wystarczająco dużo, żeby odpowiednio zareagować. Efekt zaskoczenia byłby żaden. Nie wydaje mi się, żeby to się miało wydarzyć.
Rosjanie mają jeszcze czym atakować?
Rosyjskie zapasy są na wyczerpaniu. To, co wyciągają jeszcze z magazynów, to skanibalizowany złom. Sprzęt zalegający od dziesiątek lat w magazynach, czołgi, wozy opancerzone - jeśli się jeszcze do czegoś nadają, muszą być "przywracane do życia" przez przemysł. To wymaga czasu, a nowych fabryk z dnia na dzień nie przybędzie. Urałwagonzawod - największy rosyjski producent broni pancernej - jest uzależniony od zachodniej technologii. Bez sprzętu z Zachodu nie ma jak produkować. Problemem jest też siła robocza, której również brakuje. Rosjanie nie są w stanie produkować na trzy zmiany, żeby znacząco podnieść wydajność zakładu. Urałwagonzawod ogłosił przejście na 12-godzinny tryb pracy sześć dni w tygodniu. Na więcej brakuje ludzi, a i tak wydajność tego systemu tylko w teorii będzie wysoka.
Skalę rosyjskich kłopotów z zaopatrzeniem pokazują też Ukraińcy. Armii Putina ma brakować amunicji. Z doniesień Ukraińców wynika, że intensywność ostrzału artyleryjskiego prowadzonego przez Rosjan spadła do jednej trzeciej tego, na co narażeni byli latem. Rosyjskie kanały pełne są doniesień o "braku należytego wsparcia artyleryjskiego". Należy się jednak spodziewać, że istnieją jeszcze pewne rezerwy.
Ustaną w takim razie ataki rakietowe wymierzone w cywilów czy infrastrukturę krytyczną Ukrainy?
Ukraińcy uważają, że Rosja jest zdolna do jeszcze dwóch, trzech dużych ataków przy wykorzystaniu pocisków balistycznych. Wydaje mi się jednak, że Rosjanie mają jeszcze trochę zapasów tej konkretnej broni. Tych ataków będzie więcej, nie tylko przy użyciu rakiet, ale i irańskich dronów. Pocisków będzie jednak brakować, to nie ulega wątpliwości.
Ile wobec tego potrwa jeszcze wojna? U progu 2023 roku wszyscy zdają sobie to pytanie.
Rosjanie mają czas do lata na odniesienie jakiegokolwiek sukcesu. Jeśli go nie uzyskają, będą zmuszeni zgodzić się na negocjacje.
Skoro otoczenie Putina nie przekazuje mu prawdziwych danych, to czy istnieje ryzyko, że ktoś w Rosji uzna, że to jest ten moment, żeby obalić dyktatora?
Pamiętajmy, że Rosja ma tradycję przewrotów pałacowych. Siłowiki (osoby z otoczenia Putina, przedstawiciele frakcji siłowych - przyp.red) zaczynają cierpieć, to jasne. Jeśli Putin zdecyduje się kontynuować wojnę jeszcze przez rok lub zagrozi użyciem broni jądrowej, ludzie wokół niego mogą poczuć się na tyle zdesperowani, by zaryzykować i wykonać ruch. Rosyjski dyktator na razie utrzymuje pełnię władzy. Sytuacja może się jednak szybko zmienić. Za kilka miesięcy, jeśli np. gospodarka zaczęłaby mocno cierpieć, a straty - rosnąć, rzeczywistość może być zupełnie inna.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski