Okradziony pilot Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. "Następnego dnia miałem latać"

- Samochód zaparkowałem pod Wojskowym Instytutem Medycyny Lotniczej i poszedłem na badania lekarskie. Kiedy kilka godzin później wyszedłem z budynku, już go tam nie było. W bagażniku została moja licencja i sprzęt - opowiada pilot Sławomir Lach, kierownik oddziału operacji lotniczych z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Okradziony pilot Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. "Następnego dnia miałem latać"
Źródło zdjęć: © Lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, Marcin Kowalski

14.05.2020 | aktual.: 24.07.2020 11:01

- Latam od wczesnej młodości, do szybowca wsiadłem po raz pierwszy, kiedy miałem 17 lat. W Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym pracuję od 23 lat - mówi WP Sławomir Lach, 60-letni pilot, kierownik działu operacji lotniczych, który został okradziony przy Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej na Żoliborzu w Warszawie.

"Następnego dnia miałem latać"

To tam we wtorek rano podjechał swoim samochodem - szarą Hondą CRV z szachownicą lotniczą na klapie bagażnika - aby zrobić badania lekarskie. Samochód zaparkował tuż przy WIML. Następnego dnia miał dyżurować z Warszawy. - Dyżury w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym układamy w zależności do sytuacji. Jeden pilot średnio w miesiącu ma od 10 do 13 dyżurów. Jako kierownik działu operacji lotniczych mam ich nieco mniej - opowiada Lach.

Badania lekarskie w WIML rozpoczęły się o godz. 8 i trwały do godz. 14. - Kilkanaście minut później wyszedłem przed budynek, aby wsiąść w samochód. Ale Hondy już nie było - opowiada Sławomir Lach.

W bagażniku samochodu został komputer służbowy, kask, kombinezon i licencja pilota.

"Odeślijcie sprzęt, bez którego nie możemy latać"

O kradzieży samochodu pilota Lotniczego Pogotowia Ratunkowego ratownicy poinformowali na swoim Facebooku we wtorek po południu. I zaapelowali, aby złodzieje, zwrócili przynajmniej sprzęt, który pilot zostawił w bagażniku, jeżeli nie chcą oddać samochodu. Obiecali też, że zachowają anonimowość osoby, która go zwróci.

"Każdego dnia, realizujemy zadania zmierzające do ratowania życia i zdrowia ludzi - bez tego co ukradliście nasz Pilot nie wykona żadnej misji!" - zaapelowali na Facebooku ratownicy.

Przedmiotów, które znajdowały się w samochodzie pilota, nie da się wykorzystać nigdzie indziej niż w HEMS - Śmigłowcowej Służbie Ratownictwa Medycznego. Ważna jest też licencja pilota, bez której Sławomir Lach nie może latać. Pilot musi teraz złożyć wniosek w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego o wydanie duplikatu licencji. Jego wyrobienie może potrwać co najmniej tydzień.

Koronawirus w Polsce. "Narażam swoje życie, jak każdy inny medyk"

Na co dzień Sławomir Lach mieszka w Zgierzu, mieście oddalonym niecałe 15 km od Łodzi. Dyżuruje w Łodzi i Warszawie.

- Latamy zawsze tam, gdzie pomoc jest najbardziej potrzebna. To głównie wypadki, nagłe zachorowania. Odkąd rozpoczęła się epidemia koronawirusa, latamy też do zakażonych osób. Często lecąc na miejsce wiemy, że ktoś jest zakażony lub istnieje podejrzenie zakażenia. Czasem okazuje się to po fakcie. Jak każdy medyk, narażamy swoje życie. Źle się czuję z kradzieżą, chociaż prawdopodobnie osoby, która mnie okradła, prawdopodobnie interesowało kim jestem, ani jaki zawód wykonuję - mówi Sławomir Lach.

W czwartek Lach jedzie do WIMLu odebrać wyniki badań i do urzędu złożyć wniosek o wydanie duplikatu legitymacji. - Po tym, jak o sprawie zrobiło się głośno, dostałem informację, że duplikat zostanie wyrobiony najszybciej, jak to możliwe - opowiada Sławomir Lach.

Czytaj też: Koronawirus. Raport z frontu, dzień piąty. Po omacku

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.

Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także
Komentarze (65)