Obława na Grzegorza Borysa. "Będziemy szukać go do skutku"
Policyjne poszukiwania Grzegorza Borysa, podejrzanego o zabójstwo swojego 6-letniego syna nadal nie przynoszą efektów. Ale to nie koniec złych wieści. W środę, zmarł jeden ze strażaków-płetwonurków. Jednak służby nie dopuszczają myśli, że obława mogłaby zakończyć się niepowodzeniem.
Przypomnijmy, do dramatycznych chwil z udziałem 27-letniego strażaka ze Specjalistycznej Grupy Ratownictwa Wodno-Nurkowego z Gdańska doszło 1 listopada ok. godz. 13.00. Nurek Bartosz Błyskal zszedł pod wodę w jednym zbiorników w Gdyni, w pobliżu ul. Lipowej i ul. Źródło Marii.
- Miał prowadzić działania przez około 5 minut, ale się nie wynurzył. Inni nurkowie będący na miejscu podjęli działania ratunkowe, zlokalizowali kolegę pod wodą, ale były trudności z ewakuacją na powierzchnię. Prawdopodobnie był w coś zaplątany - mówi nam jeden ze śledczych znających kulisy sprawy. Ok. godziny 15 nurek został zabrany do Szpitala Miejskiego w Gdyni, niestety bez powrotu akcji serca.
Okoliczności śmierci strażaka wyjaśni prokuratura, która wszczęła w tej sprawie śledztwo. Jednak już dziś w sprawie jest dużo znaków zapytania. - Ostatni taki wypadek pod wodą był kilkanaście lat temu. Od tamtej pory nurkowie ze Specjalistycznych Grup Ratownictwa mają bardzo wyśrubowane procedury. Teoretycznie, jak nawet się zaplątał i nie spanikował, to tlenu z butli powinno było mu starczyć jeszcze na wiele czasu. Ponoć mają też środki łączności, które w takich przypadkach umożliwiają reakcję innych nurków. Może po prostu zwyczajnie zasłabł - mówi nam śledczy znający kulisy sprawy.
Śmierć funkcjonariusza to ogromny cios w służby, które poszukują 44-letniego Grzegorza Borysa. Działania w zbiorniku wodnym przy Źródle Marii prowadzono w związku ze znalezieniem plecaka na brzegu jeziora, który miał należeć do podejrzanego. Śledczy przyjęli hipotezę, że mężczyzna mógł pozbawić się życia, a jego ciało jest w wodzie. Od dwóch dni nie udało się potwierdzić tej hipotezy.
Akcja poszukiwawcza trwa już 14 dni. W związku z tym pojawia się coraz więcej głosów o nieskuteczności policyjnych działań. - Przy takiej liczbie funkcjonariuszy wydaje się, że mamy do czynienia z trwającą już zbyt długo policyjną akcją - mówił WP Mariusz Sokołowski, były rzecznik polskiej policji. Ale jak dodawał, cały czas nie mamy też wiedzy, czy Grzegorz Borys nadal żyje. - Skoro nie ma zlokalizowanego człowieka ani jego ciała - służby będą nadal go poszukiwać - komentował.
Jak długo więc będzie trwać akcja poszukiwawcza? Czy jest ryzyko, że przy ciągłym braku powodzenia akcji służby wycofają się ze swoich działań?
- Będziemy go szukać do skutku. Żywego lub martwego. Ilość śladów, na które natrafiliśmy w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, wskazuje cały czas, że nadal w nim przebywa. Dopóki tamtejsze tereny leśne nie zostaną całkowicie i dogłębnie przeczesane, a on potencjalnie okrążony, funkcjonariusze będą w tym lesie non stop - mówi nam jeden z trójmiejskich funkcjonariuszy policji.
Według policyjnych źródeł Grzegorz Borys, uciekając do lasu, zabrał ze sobą rzeczy, które jego zdaniem dadzą mu gwarancję przetrwania. W mieszkaniu zostawił m.in. elektronikę, większą ilość gotówki oraz wszystkie niezbędne dokumenty, bez których w środowisku miejskim byłoby mu znacznie trudniej.
Grzegorz Borys jest podejrzany o zabójstwo swojego 6-letniego syna Grozi mu dożywocie.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski