Obchody Grudnia '70 z udziałem prezydenta
W miejscu, gdzie 36 lat temu milicja i wojsko otworzyły ogień z karabinów maszynowych, mordując robotników, wczoraj o godz. 6 rano zapłonęły znicze i złożono wieńce.
Kilkaset osób, w tym uczestnicy tragicznych wydarzeń, prezydent RP Lech Kaczyński, stoczniowcy, władze miasta i gdynianie rozpoczęli w głębokiej zadumie apel poległych i modlitwę pod pomnikiem upamiętniającym ofiary masakry na Wybrzeżu. Po kolei wyczytywano nazwiska zamordowanych stoczniowców.
- Zginęli w walce z systemem obcym polskiemu narodowi i podstawowym ludzkim wartościom - mówił Lech Kaczyński. - Ale w walce, która, choć wiele lat później, zakończyła się sukcesem. Prezydent RP podkreślał, że w kontekście ostatecznego zwycięstwa nad totalitarnym systemem najwyższa ofiara, jaką ponieśli stoczniowcy, nie poszła na marne.
Uroczystości upamiętniające rocznicę Grudnia '70 kontynuowano po południu. Mszę św. koncelebrował arcybiskup Tadeusz Gocłowski metropolita gdański, a pod pomnikiem Ofiar Grudnia '70 przy Urzędzie Miasta Gdyni modlono się i wspominano pomordowanych.
Tę datę z bólem serca wspominają wszyscy gdynianie. 17 grudnia 1970 roku wojsko i milicja otworzyły ogień do stoczniowców i robotników, protestujących w Gdyni przeciwko drastycznym podwyżkom cen artykułów spożywczych. Do ludzi w Gdyni strzelano z karabinów maszynowych, umieszczonych na czołgach i helikopterach. Do masakry w tych dniach doszło jednak nie tylko w Gdyni, ale także w Gdańsku i Elblągu.
Oficjalny bilans Grudnia '70 to 44 zabitych i ponad 1160 rannych. Wczoraj podczas uroczystości rocznicowych w Gdyni oddano hołd ofiarom tych wydarzeń. - Grudzień '70 to jedna z najtragiczniejszych kart w historii miasta - mówi Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni. - Dotknął osobiście wiele osób, wywarł olbrzymi wpływ na świadomość gdynian. Dziś opowiadamy o tych wydarzeniach nie jak o czymś odległym, ale wspominamy ten moment przez pryzmat znajomych i przyjaciół, którzy tego dnia stracili życie.
Warto pamiętać, że Grudzień '70 był prawdziwym początkiem oporu robotników, zrywu, który ostatecznie zmienił Polskę. Cieszę się, że uświadamiają to sobie nie tylko starsi, ale także ludzie młodzi. Wielu z nich wzięło udział w uroczystościach. Roman Kuzimski, wiceprzewodniczący "Solidarności" Stoczni Gdynia S.A. do dziś dokładnie pamięta strach, jaki odczuwał, gdy przy stacji kolejki SKM Gdynia Stocznia rozpętało się piekło. Mieszkał w bloku obok, bał się, bo do pracy w stoczni tego dnia wyszedł jego ojciec. Wspomina, że milicja i wojsko strzelały nie tylko do robotników, ale także do kobiet i dzieci.
_ - Byłem wtedy kilkunastoletnim chłopcem_ - mówi Kuzimski._ - Gdy usłyszałem serie z karabinów maszynowych, uświadomiłem sobie, że pociski wbijają się w elewację naszego domu. Milicja strzelała do nas, wszyscy musieli położyć się na podłodze, aby nie dosięgły nas kule. Za chwilę nadleciał helikopter i zrzucił na robotników gaz łzawiący. Stoczniowcy masowo zaczęli uciekać na nasze podwórko._
"Solidarność" Stoczni Gdynia S.A., jak i rodziny wielu ofiar Grudnia '70, jest rozżalona, że do dziś nie udało się osądzić zleceniodawców robotniczej masakry. Proces w tej sprawie trwa od października 2001 roku przed warszawskim sądem. Na ławie oskarżonych zasiadają ówcześni dygnitarze, m.in. generałowie Wojciech Jaruzelski i Tadeusz Tuczapski, kierujący w 1970 roku Ministerstwem Obrony Narodowej, a także wicepremier Stanisław Kociołek oraz dowódcy oddziałów wojskowych, które starły się z robotnikami. Oskarżeni nie przyznają się do winy. Wojskowi utrzymują m.in., że strzelali w powietrze lub w ziemię, a śmiertelne postrzały stoczniowców to efekt rykoszetów.
Oprawcy w oczy nie spojrzę
Adam Gotner podczas wydarzeń Grudnia '70 w Gdyni otrzymał sześć postrzałów z karabinu maszynowego. Cudem uratowano go w szpitalu.
Co pan dziś czuje, wspominając Grudzień '70?
- To, co się wtedy stało, nadal jest dla mnie ciężkim doświadczeniem. Boli mnie m.in. to, że niektórzy niechlubni bohaterowie tamtych zdarzeń do dziś nie chcą przyznać, że strzelano do zwykłych robotników. Nazywają nas pijakami, chuliganami, mętami portowymi, którzy chcieli wzniecić bunt i przyłączyć Pomorze do Niemiec.
A nie boli pana, że zleceniodawcy masakry do dziś nie zostali osądzeni?
- Proces w tej sprawie posuwa się na szczęście do przodu, ale we mnie nie ma chęci zemsty. Chcę tylko prawdy, aby niektóre osoby uświadomiły sobie, co wtedy zrobiły. Podczas procesu sędzia zapytał mnie, czy chcę spojrzeć w oczy żołnierzowi, który był przy karabinie na wieżyczce strzelniczej czołgu, z którego skierowano we mnie serię kul. Odparłem, że nie chcę. Co by to dzisiaj zmieniło? Przecież moim pomordowanym kolegom życia już nic nie zwróci.
SZYMON SZADURSKI