Nowy prezes Agencji Rozwoju Przemysłu ujawnia, co się działo w spółce za PiS
- W poprzednich latach, za rządów PiS, panowała frywolność w podejmowaniu decyzji dotyczących wydatkowania ogromnych kwot w Agencji Rozwoju Przemysłu. Nie ukrywam, że nie doceniłem fantazji moich poprzedników - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Michał Dąbrowski, od ponad miesiąca nowy prezes ARP.
- Agencja Rozwoju Przemysłu to kolejna stajnia Augiasza. Za rządów PiS zatrudniano tam na fikcyjne etaty. Średnia pensja wynosiła 30 tys. zł brutto - mówił w ubiegłym tygodniu w rozmowie z Polską Agencją Prasową Borys Budka, były szef Ministerstwa Aktywów Państwowych. Tym samym potwierdził nieoficjalne ustalenia Wirtualnej Polski, że pod rządami PiS w ARP mogło dochodzić do nieprawidłowości.
Od listopada 2018 r. do kwietnia br. prezesem ARP był Cezariusz Lesisz, współzałożyciel Solidarności Walczącej, w latach 80. kierowca śp. Kornela Morawieckiego i były szef gabinetu politycznego Mateusza Morawieckiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po zmianie władzy, w spółce wymieniono radę nadzorczą, a pod koniec kwietnia powołano nowy zarząd z prezesem Michałem Dąbrowskim na czele. Nowy szef ARP to wieloletni wiceprezes Regionalnej Izby Gospodarczej w Katowicach.
Jedną z pierwszych jego decyzji był audyt w spółce, a także wymiana członków władz w podmiotach podlegających Agencji Rozwoju Przemysłu. Dotychczasowe stanowiska stracili zatrudnieni w latach 2015-2023 członkowie zarządów i rad nadzorczych 119 spółek. Łącznie to ponad 700 osób. W rozmowie z Wirtualną Polską prezes Michał Dąbrowski potwierdza ustalenia Wirtualnej Polski i odsłania kulisy decyzji finansowych poprzedniego kierownictwa.
Sylwester Ruszkiewicz, Wirtualna Polska: Przeniósł się pan ze Śląska do Warszawy i objął w maju stery w Agencji Rozwoju Przemysłu. Po wstępnych wynikach kontroli i z każdym dniem okazuje się, że - jak to określił były minister aktywów państwowych Borys Budka - ARP to "stajnia Augiasza". Nie żałuje pan swojej decyzji?
Michał Dąbrowski, prezes Agencji Rozwoju Przemysłu: Od strony zawodowej jest to dla mnie ciekawe wyzwanie. Nie ukrywam, że nie doceniłem fantazji moich poprzedników i osób zarządzających w spółkach zależnych agencji.
Na czym polegała ta fantazja poprzedników?
W poprzednich latach, za rządów PiS, panowała frywolność w podejmowaniu decyzji dotyczących wydatkowania ogromnych kwot. Można podejmować różne decyzje: lepsze lub gorsze, ale trzeba je podejmować zgodnie z jakimś ładem korporacyjnym i zasadami funkcjonowania gigantycznej grupy, jaką jest Agencja Rozwoju Przemysłu. Najpierw pomyślałem, że wynika z braku wiedzy wśród części osób zarządzających.
Poprzedni prezes Cezariusz Lesisz, bliski współpracownik Mateusza Morawieckiego, stał na czele ARP od listopada 2018 r., czyli ponad pięć lat....
Dlatego uznałem, że to niemożliwe. Podam przykład. Ówczesny zespół audytorów jedną ręką zlecał sobie zadania, a drugą podpisywał raporty po tych zadaniach. Przecież to kuriozalne.
Nikt tego nie kontrolował? Nie weryfikował? Ktoś musiał się na to zgodzić...
Ktoś, kto odpowiadał za spółkę. Przyznam, że było to nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Nie było wystarczającej samokontroli i wystarczającego zainteresowania tym, co się dzieje w centrali i spółkach z grupy ARP. Po objęciu stanowiska prezesa dowiedziałem się, że jedna z takich spółek potrzebuje naszej finansowej interwencji, w przeciwnym razie pracę miało stracić 200 osób, a spółka się "wywróci".
To ja się pytam: gdzie był nadzór właścicielski? Skoro oni mieli problemy od roku czy dwóch. Kolejny przykład: Grupa Baltic Power, spółka powołana przez ARP do ratowania Stoczni Gdańskiej dostała jakiś czas temu ponad 300 milionów złotych na projekt, którego praktycznie nie dało się zepsuć. Ale projekt prawie zepsuto i musieliśmy go na "cito" ratować. A władze spółki piszą do mnie, w tonie nieuwzględniającym sprzeciwu, że jak nie przelejemy im kolejnych 100 milionów, to nie będą mogli kontynuować działalności i będzie skandal na całą Polskę.
Jak pan myśli, z czego takie podejście poprzedników wynikało? Właśnie z braku kontroli, a może z "zielonego światła" od rządu PiS?
Trudno mówić tu o przypadkowości. To wychodzi z analizy przepływów finansowych zarówno w centrali agencji, jak i w Fundacji ARP. Podam kolejny przykład. W ubiegłym roku w Radomiu, za kilkaset tysięcy złotych, dziwnym zbiegiem okoliczności w okresie wyborczym tworzy się fasadowe wydarzenie, które de facto jest wiecem wyborczym polityków PiS z pierwszych stron gazet.
Czy możemy wskazać konkretnie, których polityków PiS to dotyczyło?
Ja bym chciał, żeby pierwszy o szczegółach dowiedział się premier i minister aktywów państwowych, który nadzoruje ARP oraz prokuratura. W najbliższym czasie bardzo skrupulatnie przedstawimy konkretne fakty. Będziemy przedstawiać nazwiska osób decyzyjnych, oryginalny dokument z podpisem, realizacją przelewu, terminem i informacją, jaki był cel wydatków.
Mówiło się, że ARP była strefą wpływów byłego premiera Mateusza Morawieckiego, także personalną. Agencja zatrudniała ludzi z otoczenia byłego szefa rządu?
Tak było. Zatrudnienie znalazła tu spora grupa osób, która rozpoczynała ścieżkę kariery w Ministerstwie Rozwoju, którym w rządzie Beaty Szydło kierował Mateusz Morawiecki. Później pracowali w KPRM z byłym szefem rządu. A na końcu w ARP.
Gros tych osób miała niewspółmierne do swoich wynagrodzeń zakresy obowiązków, a w praktyce rzadko coś robiła i brała za to niemałe pieniądze.
W ubiegłym tygodniu informowaliśmy, że przed wyborami i po wyborach, a przed utworzeniem rządu Donalda Tuska w ARP pojawiły się tzw. fikcyjne działy, gdzie zatrudniano pracowników z pensjami ok. 30 tys. zł miesięcznie.
Potwierdzam. To były kuriozalne i bardzo dziwne działy w agencji. M.in. takie, które miały teoretycznie za zadanie poprawę efektywności w agencji. A w praktyce byli tam zatrudniani ludzie z bardzo wysokimi pensjami, niepotrafiący uzasadnić zakresu swoich obowiązków i przedstawić efektów pracy. Dodatkowo zastaliśmy w spółce osoby, które miały tak skonstruowaną umowę, żeby po jej rozwiązaniu miały jeszcze płacone za 6 miesięcy wypowiedzenia. Tyle że w żaden sposób nie wynikało to z ich stażu zatrudnienia. W mojej ocenie wyglądało to na zabieg, by na wypadek zmiany rządu i wymiany kierownictwa w ARP, te osoby pobierały jeszcze przez pół roku pieniądze.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy wobec dotychczasowych informacji z kontroli, będziecie wobec byłego prezesa ARP Cezariusza Lesisza składać zawiadomienie do prokuratury?
Gdybym ja wiedział o przestępstwie i nie zawiadomił prokuratury, sam popełniłbym przestępstwo. Oczywiście, że takie zawiadomienia będą składane.
Kiedy?
O szczegółach pierwsze dowiedzą się organy właścicielskie spółki. O swoich ustaleniach zawiadomiliśmy odpowiednie służby. Nie mogę o szczegółach mówić, ale są to sprawy, jeśli chodzi o bezpieczeństwo gospodarcze państwa, od których włos się jeży na głowie.
A ile takich zawiadomień do prokuratury i służb należy się spodziewać?
- Na pewno kilkanaście. Nie powiem czy to jest 11, czy 19, bo tym się zajmują w ARP zespoły prawników z udziałem najwyższej klasy specjalistów. Przy okazji mogę ujawnić, że zawnioskowaliśmy do Najwyższej Izby Kontroli o pilną, doraźną kontrolę. Uruchomiliśmy też jako zarząd również audyt wewnętrzny, przeprowadzany przez nowych audytorów.
A jak wyglądał nadzór służb nad Agencją Rozwoju Przemysłu za poprzedników?
To też będzie sprawdzane. Ale mogę powiedzieć o sytuacji, jaka mnie spotkała po moim wyborze na prezesa ARP. Przyszła do mnie osoba pełniąca ważne stanowisko za poprzedników. Z jej relacji wynika, że sygnalizowała im, że źle się dzieje w ARP. I co? nic... Z dokumentów nie wynika, żeby spotkało się to z odpowiednim zainteresowaniem.
Rozmawiał Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski